21 sierpnia 2014

3. English gardener.

    Nadszedł sierpień. Miesiąc, którego strasznie się obawiałam. Czas pożegnania z ciocią i Jasonem oraz moment wielkiej zmiany w mojej życiu. Walizki stały pod drzwiami cierpliwie czekając na długi lot samolotem.
Obdarzyłam blondyna pełnym smutku spojrzeniem, a już po chwili stałam na środku salonu w jego silnych ramionach. Tak bardzo nie chciałam wyjeżdżać. Nie chciałam iść do szkoły, a tym bardziej nie chciałam opuszczać Włoch. Jeszcze dwa miesiące temu podchodziłam do przeprowadzki bardzo entuzjastycznie, a teraz najchętniej zostałabym w tym kraju na zawsze.
- Marie, czas się zbierać. - oznajmiła moja uśmiechnięta mama. Nie mam pojęcia co ją tak bawiło.
Niechętnie odsunęłam się od Jasona, a później przytuliłam moją kochaną, troskliwą ciocię.
- Trzymaj się, kochanie. 
Przewiesiłam torbę przez ramię i podniosłam z ziemi wielką, fioletową walizkę. Ostatni raz spojrzałam na blondyna, po czym z zapałem niewolnika zeszłam ze stromych schodów, a następnie wsiadłam do niedużego samochodu, który miał nas zawieść na lotnisko.

* * *
    Po kilku męczących godzinach gniecenia się na niewygodnym fotelu dotarłyśmy do Londynu. Wysiadłyśmy z nieszczęsnego samolotu i skierowałyśmy się po odbiór bagażu.
- W domu czeka na Ciebie niespodzianka. - oznajmiła moja mama i posłała mi szeroki uśmiech.
- To wspaniale. - powiedziałam bez nutki entuzjazmu w głosie.
- Marie, już się tak nie smuć. Wszystko się ułoży. Będzie tak jak dawniej. - cicho westchnęłam na jej słowa i wzięłam swoją ciężką walizkę.
Przed ogromnym budynkiem czekał na nas tata. Jak zwykle w garniturze, ze spiętymi włosami i w czarnym, rozpiętym płaszczu.
- Dzień dobry, moje kochane!  - powiedział i pocałował mamę na powitanie. Zrobiło mi się niedobrze. Po tym jakże ciepłym powitaniu ruszyliśmy w drogę do Empsom. W samochodzie rodzice rozmawiali o nowo powstałej kancelarii taty oraz o wyprawie na Annapurnę.

   - Marie, sądzisz, że lepiej będzie jeśli otworzę własną klinikę czy może starać się o posadę chirurga w okolicznym szpitalu?
- Mamo... - westchnęłam. - Nie mam teraz ochoty na rozmowę. - dodałam i zaczęłam podziwiać okoliczne wrzosowiska oraz polany przez dużą szybę.

    Kilka godzin później znaleźliśmy się pod pięknym i okazałym domkiem jednorodzinnym. Zrobił na mnie niesamowicie dobre wrażenie. Przez kilka dobrych minut stałam jak słup soli i podziwiałam całokształt. Ogromne, podłużne okna. Dwie kolumny toskańskie po obu stronach mahoniowych drzwi. Bluszcz i herbaciane róże pnące się po kremowych ścianach. Dom był ogromny. Moje niedowierzanie spotęgowało się, gdy mój tata otworzył drzwi, a zza nich wybiegł uroczy szczeniak, który potykał się o własne łapki. Do obroży miał przyczepioną malutką, czerwoną kokardkę, która pięknie prezentowała się na tle futerka w odcieniu gorzkiej czekolady. 
- Oto niespodzianka, kochanie. - spojrzałam na mamę z wdzięcznością i mocno się do niej przytuliłam. - Ma na imię Kaya.
- Jest piękna. - powiedziałam i uklęknęłam przed tym słodkim okazem niewinności. Pogłaskałam Kayę po główce, a już po chwili maluszek siedział na moich kolanach i bawił się moimi długimi włosami. Szczerze zaśmiałam się na ten widok. Rodzice weszli do mieszkania zamykając za sobą drzwi, a ja siedziałam z moją nową przyjaciółką na trawie i nie miałam najmniejszej ochoty na zwiedzanie domu.
- Eee... czy tu mieszkają państwo Soretti? - usłyszałam delikatny głos tuż za swoimi plecami. Spojrzałam na tajemniczego chłopaka. Miał całkiem miły wyraz twarzy, nieco śmiesznie przycięte włosy i był bardzo szczupły.
Wstrzymałam się z odpowiedzią kilka sekund, aby móc przetworzyć to co powiedział nieznajomy i ułożyć w głowie odpowiedź. Musiałam przyzwyczaić się do używania języka angielskiego.
- Moretti jeśli już, a co pana do nas sprowadza?
- Ja... znaczy się... bo ja miałem skosić trawę. Pan Sor... Moretti mnie poprosił i jestem. - odpowiedział, a na końcu posłał mi dziwny uśmiech. Nie miałam najmniejszej ochoty na konwersację z ogrodnikiem, który w dodatku nie potrafi zbudować zdania więc powiedziałam tylko, że rodzice są w domu, po czym powróciłam do zabawy z Kayą...
     - Marie, pozwól na chwilę! - krzyknęła mama. Niechętnie podniosłam się z trawy i wślizgnęłam się do mieszkania przez niedomknięte drzwi.
Gdy ujrzałam wnętrze dosłownie zaniemówiłam. Wszystko było takie piękne, starannie urządzone, na przedpokoju rozłożony był kremowy dywan ze złotymi wstawkami, a przede mną malował się widok na ogromny salon oświetlany promieniami słońca, które wdzierały się przez niezasłonięte, jaśminowe zasłony. Nie mogłam wyjść z podziwu.
- Jest pięknie, prawda? - spytała mama obejmując mnie ramieniem.
- Tak, nie sądziłam, że tata wykazuje tak wielkie zdolności architektoniczne. - odparłam z uśmiechem.
- Oj, skarbie, nie łudź się, wynajął architekta...
- Ach, to wiele wyjaśnia. Mogę zobaczyć swój pokój?
- Jasne.
Wspięłam się po krętych, szerokich schodach, na których wyłożony był puchaty dywan. Na korytarzu stało mnóstwo wysokich, zielonych kwiatów, a okno zajmujące całą ścianę oświetlało pomieszczenie. Przy schodach znajdował się ogromny regał z mnóstwem książek, a obok niego stały dwa fotele i drewniany, okrągły stolik z koronkowym obrusem. Przede mną znajdowały się trzy pary drzwi drzwi. Wchodziłam do każdego pomieszczenia po kolei, najpierw była to sypialnia rodziców, później łazienka, aż w końcu mój wspaniały pokój. Na samym początku w oczy rzuciło mi się kilkanaście zdjęć stojących na wysokiej półce, przedstawiały mnie i moich znajomych z Wenecji, ciocię, Jasona i Vicky. Na środku pomieszczenia stało ogromne łóżko z białym baldachimem, a tuż nad nim wisiał kryształowy żyrandol. Przy oknie znajdował się malutki stolik, na którym stał bukiet herbacianych róż. Po lewej stronie od drzwi mieściła się moja własna łazienka, a zaraz obok ogromna garderoba. Byłam wniebowzięta.
Nagle poczułam jak coś puchatego próbuje na mnie wskoczyć. Spojrzałam w dół i ujrzałam Kayę, a chwilę później w pokoju pojawiła się moja mama.
- Może być, córeczko?
- Tak, strasznie Wam dziękuję! - powiedziałam i przytuliłam kobietę najmocniej jak tylko potrafiłam.
- W kuchni jest Camille, nasza gosposia, może zejdziesz, aby się przedstawić, hm? Później pomogę Ci się rozpakować. - przystałam na tę propozycję. Kaya wolała zostać w pokoju, nic dziwnego, w końcu ledwo co umiała chodzić, po cóż miała się męczyć?
Gdy ujrzałam panią Camille oczy omal nie wyszły mi na wierzch. Spodziewałam się sympatycznej staruszki, a tymczasem ujrzałam atrakcyjną brunetkę, która wyglądała na niewiele starszą ode mnie.
- Dzień dobry, mam na imię Marie.
- Camille. - odpowiedziała z całkiem miłym uśmiechem.
- Marie, mogłabyś przynieść mój płaszcz z samochodu? Zapomniałem go wyciągnąć. - spytał tata i podał mi kluczyki.
Podeszłam do czarnego, amerykańskiego Dodge'a Coronet'a i przez kilkanaście sekund siłowałam się z opornym zamkiem.
- Może pomóc? - usłyszałam znajomy głos tuż za sobą. Odwróciłam się i ujrzałam naszego ogrodnika w zielonym kombinezonie i słomianym kapeluszu na głowie, z trudem powstrzymałam się przed obrzucenia chłopaka kpiącym uśmiechem.
- Jeśli możesz. - wymamrotałam korzystając z jego dobroduszności.
- Tak w ogóle to jestem James, albo Jimmy, jak wolisz. - przedstawił się i w mgnieniu oka otworzył zamek, po czym wesoło podrzucił kluczyki, a następnie mi je wręczył.
- Dziękuję. - powiedziałam, a kąciki moich ust nieznacznie podniosły się do góry. - Marie. - dodałam.
- Marie? A nie Maria? Albo Mary? - spytał podejrzliwie robiąc przezabawną minę. Co za pocieszna istota.
- Nie, a to jakieś angielskie imiona? - wyciągnęłam czarny płaszcz taty i zamknęłam drzwi. Tym razem nie musiałam mocować się z zamkiem.
- Tak. W ogóle to przydałby Ci się korepetytor, śmiesznie mówisz.  - powiedział i ukazał swoje białe zęby w szerokim uśmiechu.
- Przepraszam. Staram się nie popełniać błędów, ale jak widać mi nie wychodzi.
- Żartowałem, ładnie mówisz. Wybacz, ale muszę wracać do pracy, jeszcze dojdzie do tego, że Twój tata mnie zwolni.
-Miłego koszenia. - odparłam i wróciłam do domu. Podałam tacie płaszcz i poszłam do swojego pokoju, gdzie w kącie czekały na mnie sterty pudeł i kilka walizek. Byłam wdzięczna tacie za to, że rozpakował przynajmniej część tych rzeczy, które przypłynęły promem z Wenecji. Przebrałam się w wygodne ubrania i zaczęłam układać prawie setkę książek na wysokim regale. Poświęciłam na to niemal godzinę, ponieważ miałam zwyczaj segregowania w kolejności alfabetu. Później nadszedł czas na buty i sukienki, resztę szpargałów postanowiłam odłożyć na następny dzień.
Aby choć trochę poznać okolicę postanowiłam wybrać się z moim pięknym psiakiem na spacer. Poruszałyśmy się w tempie półmartwego ślimaka, bo Kaya co chwilę traciła równowagę lub musiała odpocząć. Gdy siedziałam na obdartej ławce i lustrowałam spojrzeniem wszystkie krzewy, kwiaty oraz drzewa zupełnie niespodziewanie pojawiła się przede mną wysoka, roześmiana blondynka.
- Cześć! To Ty jesteś Marie, prawda? Wiesz, że mieszkamy koło siebie? Mój tata będzie pracował razem z Twoim, już nawet zdążyłam go poznać, jest bardzo miły, tylko taki drętwy trochę, no nie? Oj, zapomniałam się przedstawić, jestem Rosalie, ale każdy mówi do mnie Rose, albo Rosie. O Jezu, jaki słodki psiaczek, jak ma na imię? A nie, czekaj, Twój tata wspominał, Kaya, prawda?
Zamarłam.
Siedziałam jak zahipnotyzowana i nie mogłam wykrztusić z siebie słowa.
Co to za wariatka?! - pomyślałam. Pierwszy raz w życiu słyszałam taki słowotok. Zrozumiałam tylko połowę z tego co przekazała mi dziewczyna i nie miałam pojęcia co mam jej powiedzieć. Skąd ona się wzięła?
- Wybacz, czasami jak się rozgadam to nie ma litości. - westchnęła Rosie i spojrzała na mnie wyczekująco.
- Właśnie widać. - odparłam siląc się na miły ton głosu.
 Dziewczyna usiadła tuż obok mnie i zaczęła mi się przyglądać. Czułam się nieswojo. Nie rozumiałam tego co przed chwilą do mnie powiedziała. Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać. Niech ktoś mnie zabierze do domu, błagam.
- Zapomniałam! Przecież Wy nie jesteście z Anglii! Ale umiesz angielski, prawda?
- Tak, tak, umiem. - odparłam.
- To dobrze. Wiesz... jakby coś to będę ci podpowiadać w szkole jakbyś czegoś nie załapała, chociaż słyszałam, że jesteś bardzo pojemna jeśli chodzi o nowy materiał, szybko się uczysz i w ogóle. W końcu jak ktoś ma styczność z językiem na co dzień to uczy się szybciej niż jak całą wiedzę posiada z jakiś słowników albo od nauczycieli, prawda? - spytała.
- Ee, owszem. - odpowiedziałam i posłałam Rosie najszczerszy uśmiech na jaki było mnie stać. My będziemy się już chyba zbierać... - dodałam po chwili i wstałam z ławki.
- O, to ja pójdę z Wami, mieszkamy obok siebie.
Podczas niedługiego spaceru zdążyłam dowiedzieć się paru rzeczy o Rosalie. Okazało się, że będziemy chodzić do tej samej klasy.
Nie lubiłam ludzi, którzy są tak gadatliwi, ponieważ z biegiem czasu stawali się strasznie uciążliwi, jednak ta urocza blondynka miała w sobie coś intrygującego. Jakaś niezdefiniowana siła kazała mi bliżej ją poznać.

Empsom również było całkiem przyjaznym miasteczkiem. Niby nic ciekawego się w nim nie działo, nie było w nim żadnych ładnych zabytków, ale miało w sobie coś przyciągającego.
Pożegnałam się z Rosie i wraz z Kayą udałyśmy się do domu. Popędziłam do łazienki, wykąpałam się w ogromnej wannie, po czym rzuciłam się na miękkie łóżko i niemal od razu zasnęłam.

* * *

    Obudził mnie przeraźliwy hałas za oknem. Miałam ochotę zabić człowieka, który wybudził mnie ze snu, tym bardziej, że nie zdążyłam się jeszcze wyspać. Leżałam w łóżku kilkanaście minut modląc się o to, aby wszystko ucichło, jednak nie mogłam się doczekać. Podniosłam się z łóżka i wyjrzałam przez okno. James kosił trawę. Dlaczego nie skończył wczorajszego dnia?
Wiedząc, że i tak nie uda mi się ponownie zasnąć postanowiłam spożytkować wolny czas. Pomalowałam paznokcie na pudrowy odcień różu, wzięłam długą kąpiel, wysuszyłam włosy, ubrałam się, a on nadal nie skończył. Nie miałam pojęcia dlaczego tata kupił tak wielki teren. Z drugiej strony współczułam temu chłopakowi, że od samego rana musi pracować zamiast... hm, zamiast robić wszystkie te rzeczy, które lubią robić chłopcy.
Wzięłam Kayę na ręce i zeszłam ze schodów. W kuchni była już Camille, która przygotowywała śniadanie. Wzięłam z półmiska jedną kanapkę i wyszłam na werandę. Szczerze mówiąc to widok bruneta, który nieco nieudolnie posługuje się kosiarką był dość zabawny.
Po chwili dołączyła do mnie jak zwykle roześmiana mama. Usiadła na wiklinowym krześle tuż obok mnie i powoli popijała parującą kawę.
- Kim jest ten nasz ogrodnik? - spytałam.
- Nasz sąsiad. Mieszka kilka domów dalej. Zbiera pieniądze na gitarę czy coś takiego więc Antonio zaproponował mu taką małą pracę. Podlewa rośliny, kosi trawę, wyrywa chwasty, jest całkiem przydatny... Wczoraj z nim rozmawiałaś, prawda?
- Tak, jest całkiem sympatyczny.
- No widzisz... Wybacz, ale obowiązki wzywają. Do września chcę wyrobić się z otwarciem kliniki, muszę dopiąć wszystko na ostatni guzik.
- W takim razie życzę Ci powodzenia.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tak, wiem, że powiewa nudą. Mimo wszystko mam nadzieję, że nie zawiodłam Was w zbyt dużym stopniu. Następny rozdział mam już zaplanowany i obiecuję, że pojawi się w nim coś... wstrząsającego, chociaż nie wiem czy to dobre słowo. Ech, w każdym razie życzę wszystkim udanej końcówki wakacji i zapraszam do komentowania. :)
P.S. Zdania napisane kursywą są wymawiane w języku włoskim lub oznaczają przemyślenia z przeszłości. :)

15 komentarzy:

  1. Matko Boska, ta Rosalie... Normalnie jakbym siebie widziała, kiedy mam dobry humor. Mnie też wtedy nie przegadasz, mogę nawijać i nawijać. XD No ale dobrze, że Marie kogoś poznała, jacyś znajomi zawsze się przydadzą... Choć sama nie przepadam za gadatliwymi ludźmi. Ha, moje nawijanie też ma kiedyś koniec i w końcu się męczę, a wtedy to mogę już nic nie mówić do końca dnia. :D
    Nudą nie powiewa, bo... JEST JIMMY!!! Nareszcie! Na samym początku nie zrozumiałam, że to on tylko tak podejrzewałam, ale kiedy się przedstawił jak "James", powstrzymywałam się, żeby nie krzyknąć "nareszcie!".
    Jezu, Kaya, jaki ten piesek jest słodki <3 Weź, jak tak sobie ją wyobraziłam... No, jak na razie to Marie ma szczęście. Pies, Rosalie, gosposia i JIMMY. Wybacz, ale jego imię będę pisać z dużych liter. XD
    Tylko szkoda, że musiała zostawić Jasona, a jeszcze wcześniej Victorię. :c Właśnie tego nie lubię w przeprowadzkach. Jak ja się przeprowadzałam, to nie chciałam zostawiać swojej przyjaciółki. Nie przeprowadzałam się do innego miasta, czy coś, ale kontakt i tak nam się urwał. Teraz moja mama dostała od niej numer telefonu i ja zbieram się, żeby do niej zadzwonić już od dwóch miesięcy. :c
    Rozdział cudny, a ja się znowu rozgadałam nie na temat. :D
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, to mamy coś wspólnego, ja też czasami nie mogę się powstrzymać i wydobywam z siebie milion pięćset sto dziewięćset słów na minutę. D:
      Zbieraj się, moja droga i dzwoń, ja jak się wyprowadzałam z Krakowa w wieku czterech lat to rozstałam się z koleżanką, a późnej odnalazłyśmy się pod dziewięciu latach na facebooku i do tej pory mamy kontakt. ♥
      Dziękuję soł macz za komentarz. ♥

      Usuń
  2. Kochana, zakochałam się w wyglądzie, dosłownie, jest boski. Delikatny, subtelny, nic dodać, nic ująć. Muszę zapytać, jak to możliwe, że mój mąż, Mick, przegrywa w ankiecie?! Autorko, błagam Cię, wrzuć chociaż trochę Jaggera, kochałabym Cię za to, aż do śmierci. W ogóle to dziękuję Ci za to, że chcesz wrzucić tu kogoś jak Jim lub Mick. Jeszcze nigdy nie spotkałam ich na żadnym blogu. Świetna odmiana, bo szczerze powiedziawszy to mam dosyć Guns n' Roses i Aerosmith.
    Jimmy, tak! W końcu! Czekałam na jego pojawienie się z niecierpliwością. Mój kochany Page. Teraz tylko Mick i będę wniebowzięta. Haha. Podoba mi się to wprowadzenie Jimmy'ego do opowiadania. Ogrodnik? Tego jeszcze nie było, zajebisty pomysł. Wyobrażam go sobie na traktorku, z kosiarką, bez koszulki, ach, no cudo.
    Boże, Rosalie. Rozbawiła mnie reakcja Marie. W ogóle cała ta scena z nią była mistrzowska. Haha. No, kocham. ♥
    Z każdym rozdziałem coraz bardziej kocham Violettę. Jejku, jak ja bym chciała mieć taką mamę. Przeczytałam w komentarzach, że jest wzorowana na Twojej, także nawet nie wiesz jak Ci zazdroszczę. Hah.
    Powiem Ci, że rozdział wcale nie był nudny. Nie zgodzę się z tym, że powinnaś przyspieszyć, albo dać jakąś akcję. Bardzo mi się podoba to spokojne życie. Jest pełne klasy, elegancji. Myślę, że gdybyś dała tutaj jakąś mafię, czy kurwa nie wiem co to wszystko straciłoby swój urok. Także rób wszystko według planu, bo jest świetnie i nie spiesz się z jakimiś wstrząsami. :)
    Weny, moja droga, czekam na kolejny i nalegam na Micka, haha, chociażby epizodycznie. ♥
    Kocham.

    Emilia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Boże, co ja tu napisałam... "na traktorku, z kosiarka", miało być "na traktorku, albo z kosiarką". Wybacz.
      Emilia.

      Usuń
    2. Haha, również zakochałam się w wyglądzie. Zapewne dlatego, że nie zrobiłam go osobiście. Wrzucę Micka, to pewne, ale Jim odegra nieco większą rolę w opowiadaniu. Chyba... xD
      Dziękuję Ci serdecznie za komentarz i za te wszystkie miłe słowa. ♥


      Usuń
  3. KURWA, ZUZKA, KOCHAM CIĘ ZA TEGO OGRODNIKA I ZA ROSALIE!
    Jimmy koszący trawę, ja nie mogę... Chciałabym to zobaczyć. Marie, mogłaś zrobić zdjęcie, a nie kurwa. Powiesiłabym sobie je nad łóżkiem... Albo w łóżku.
    Nie wiem od czegoś zacząć, chociaż nie, już zaczęłam, no, mniejsza z tym. Zgadzam się z anonimową Emilią powyżej. Nie rób żadnych akcji! XD Tak jest świetnie. Nie powiewa żadną nudą, co Ty gadasz, nie znasz się. XD A tak na serio to czasami musi być tak spokojniej. Zakładam, że jak przyjdzie odpowiednia pora to wszystko ładnie rozkręcisz, ale na razie niech tak zostanie. Rób wszystko według planu, bo zapewne go masz, jak zawsze.
    Tak, Mick! MICK! MICK! MICK! CHCEMY MICKA, A NIE JAKIEGOŚ KURWA MORRISONA! Jejku, ja go tak kocham, nawet jako starego dziadka! To dość przerażające, bo on jest dwa lata starszy od mojego dziadka, ale "wiek nie ma znaczenia" jak to się mawia. XD
    Teraz tak patrzę, że to chyba mój najbardziej chaotyczny komentarz w dziejach, ale nie umiem inaczej. Wizja Jimmy'ego z kosiarką mnie prześladuje i nie umiem poważnie myśleć. Co Ty ze mną zrobiłaś...
    Rosalie, ona tak bardzo mi przypomina Ciebie. XDD Kurwa, pół godziny pieprzenia o tym, że jesteś głodna, a nie możesz zejść na dół, bo jest alarm włączony. XD
    Pisz szybko, kochana! I żądam Micka! Stworzę jakiś protest jak go nie będzie. XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, jak słodko, też Cię kocham. ♥
      Rozkręcę, rozkręcę, hyhyhy. Jasne, że mam zaplanowane. Wszystko jest szczegółowo opisane i leży na samy dnie szafki z książkami do szkoły, haha.
      Nie no wybacz, ale chyba będę spała na stole w kuchni. Kto wymyślił jakieś alarmy?! Komu to potrzebne?
      Nowy jest napisany, moja droga. Już nawet szósty jest napisany. xD

      Usuń
  4. No to jestem.
    Tak jak i my Marie idzie do pierdolonej szkoły. Też bym sobie została we Włoszech. Prawdę mówiąc chciałabym tam mieszkać, ale wiesz co? Tylko w liceum Kopernika jest włoski, a tam chodzą sami geniusze, a dla mnie, humanisty nie było czego tam szukać. Ja wybrałam technikum, siedzieć będę na grafice, mimo że nie umiem rysować, ale mają tam tylko pierdolony język niemiecki! To była moja bariera, no, ale widocznie tak ma być, że ja ten znienawidzony niemiecki będę musiała znać. Śmieszne jest to, że mają zrobić podział na grupy (jedna grupa będzie miała niemiecki od początku :D) i pewnie to zrobią za pomocą testu. Śmieję się, że jak oddam im pusty (lub pobawię się w snajpera, jak na egzaminie z przyrody) to się skapną, że nic nie umiem. No miałam taką nauczycielkę, jaką miałam. Dobra. Bo rozpisałam się nie na temat. xD

    Tak, fotele zawsze są niewygodne. xD Smutno, że Marie wyjechała. :c
    :OOOOOO Szczeniaczek <3
    I dom też ładny. :D
    Gosposia nawet. :D
    Dodge Coronet? *.*
    Jimmy, Jimmy, Jimmy Page! xD
    Rosalie wcale nie jest dziwna! Spoko jest! ;D
    Zbiera pieniądze na gitarę? Wiedziałam, że to Jimmy Page! xD
    Ewentualnie Hendrix. xD
    Hahaha. :D
    No fajnie i powiedz, że to jest Jimmy Page! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak! Jezu, niemiecki jest straszny, uczyłam się go w szóstej klasie i zapamiętałam tylko tyle, że motyl to schmeterling, czy coś w tym stylu. Współczuję Ci, że musisz się z tym męczyć, mnie na szczęście czeka tylko francuski i hiszpański, uff.
      Tak, to Jimmy Page, któż by inny. xD

      Dzięęki. :D

      Usuń
  5. Ojej, jak cudownie! Kocham te opisy pięknych pomieszczeń i rozdziały "przedstawiające" w tym przypadku nowy dom Marie. A mówiąc nowy dom mam na myśli nie tylko dom jako budynek, ale miasto, ludzi, wszystko! I jest Jimmy koszący trawę w słomianym kapeluszu. Hahah, to musi być cudowne <3
    No chciałam się dłużej rozpisać, ale raczej nici z tego :C Dodam tylko, że podoba mi się twoje opowiadania (obydwa właściwie), wszystko jest dopięte na ostatni guzik i tak cudnie opisane, no bajeczka, hahah XDD
    Czekam na to coś wstrząsającego z zapartym tchem. Pozdrawiam i weny ;***
    Buziaki ;***

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurczę, muszę przeczytać to nowe opowiadanko.
    A i mam takie pytanko. (Te rymy.)
    Gdzie jest poprzedni blog? :O

    PS Jakbyś chciała kiedyś do mnie wpaść to zapraszam, bo jest nowy.
    http://living-on-the-edge-with-aerosmith.blogspot.com/2014/08/iv-koncertowe-ozko.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprzedni blog jest tutaj - http://lonely-nights-hippies.blogspot.com/ tylko usunęłam go ze swojego profilu, bo stwierdziłam, że wolę, aby ktoś nowy od razu trafił tutaj, bo tamto opowiadanie niebawem dobiegnie końca i noo...

      Już do Ciebie pędzę, Boże, jak mi wstyd, że tyle czasu nie komentowałam, przepraszam. ;___;

      Usuń
  7. Przybyłam, mając nadzieję, że nie zepsuję tej cudownej, wyjątkowej atmosfery tego miejsca :) No więc tak, pomyślałam (HA. HA HA. HA HAHA. DOBRY ŻART.), że starą, dobrą metodą opisania mojej fascynacji punktach to... cóż... opiszę xD
    1. "Co najbardziej rzuca się w oczy? WYGLĄD." Dziewczyno, poświata tego bloga jest I-DE-A-LNA! Jasna, słodka, delikatna, piękna...
    2. Bohaterowie. Więc główna bohaterka bardzo mnie intryguje, jednocześnie troszkę irytując, ale wydaje mi się, że opisałaś jej osobę oraz jej przemyślenia naprawdę dobrze. Wyobraziłam sobie, jaką osobą jest, przeanalizowałam to troszkę i wydaje się zrównoważoną, inteligentną i spokojną dziewczyną. Ostatnio tego typu osoby w opowiadaniach zdarzają się występować bardzo rzadko... A szkoda! Współczuję jej, że musiała porzucić przyjaciół, dom... Ale zazdroszczę domu, rodziców (choć swoich też kocham xD xD), JIMMY'IEGO! Ale do niego przejdziemy za chwilę...
    3. JIMMY, ZŁOTKO, WITAJ! :D Jak ja uwielbiam tego gościa. Tak wspaniale, że on tu jest (i tańczy dla mnie! XD -wybacz, Zuza ma dzisiaj wielkie wahania nastroju, od porannej depresji po teraźniejszą euforię i big laf, także ten, no nie chciałam zbeszcześcić tego człowieka, no ale wyszło :c). No Jimmy! Jimmy! Jimmy! Skarb! W końcu jest!
    4. Twój talent. Słońce, zazdroszczę, tak cholernie zazdroszczę... U Ciebie każde słowo zdaje się być tak idealnie wymierzone, wybrane... Całość tworzy cudo :o
    Tak więc tego, ręka mi zdrętwiała od pisania na komórce (ale czego się nie robi dla dobrego opowiadania?). Dlatego zaraz będę musiała kończyć i właśnie z tego powpdu ogromnie dziękuję, że się dowiedziałam o Twoim blogu, bo pewnie teraz ryczałabym w poduszkę, że nikt nic nie dodaje, a tu nju suprajs! :D Pozdrawiam i życzę weny! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę, właśnie się zorientowałam, że skomentowałam przedostatni rozdział. Czemu? XD

      Usuń