Z dedykacją dla Estranged. ♥
Po niedługim locie samolotem szczęśliwa trójka znalazła się w Weronie - jednym z najstarszych, najpiękniejszych i najsłynniejszych miast włoskich.
- Kiedy będziemy na miejscu? - spytała zniecierpliwiona Marie wyglądając przez okno niewielkiego samochodu.
- Za kilka minut, panienko. - odparł uprzejmy szofer.
Niecały kwadrans później zatrzymali się pod niewielką kamienicą, w której mieściło się mieszkanie Natalie Daquin - ukochanej siostry Violetty.
Ojciec Marie wyciągnął z samochodu walizki, po czym krętymi schodami skierowali się na pierwsze piętro budynku. Gdy stanęli pod drzwiami wybiegła z nich wesoła, przeraźliwie szczupła kobieta.
- Nareszcie jesteście, moi kochani! - powiedziała i zaprosiła swoją rodzinę do środka. Po długim powitaniu zasiedli do okrągłego stołu i zaczęli opowiadać sobie o wszystkim co wydarzyło się przez te dwa lata podczas, których kontaktowali się jedynie drogą listowną.
Natalie zrobiła specjalizację, została kardiochirurgiem. Jej syn - Jason ukończył szkołę średnią i wybierał się na studia do jednej z werońskich uczelni, a rodzina Moretti... cóż, Antonio oznajmił siostrze swojej żony, że za kilka miesięcy wybiera się w Himalaje, oprócz tego wspomniał o licznych sukcesach w pracy, o wygranych sprawach w sądzie i o tym, że koledzy mianowali go na jednego z najlepszych włoskich prawników, Violetta natomiast odniosła wiele sukcesów w dziedzinie medycyny.
Marie nie brała udziału w rozmowie tylko niecierpliwie czekała na to, aż Jason pojawi się w domu. Od dziecka mieli bardzo dobry kontakt, dlatego też dziewczyna ubolewała nad tym, że tak rzadko mogli się spotykać.
- Marie, a co u Ciebie? Jak w szkole? I co z nauką gry na pianinie? - spytała Nat miłym tonem i spojrzała wyczekująco na swoją siostrzenicę.
- U mnie wszystko w porządku. A pianino... sama nie wiem, chyba nie jest aż tak źle.
- Oj skarbie, nie bądź taka skromna. Przecież pięknie grasz! - wtrąciła Violetta.
- Mama ma rację. Niebawem będziesz lepsza od Chopina. - dodał Antonio z uśmiechem.
Marie zaśmiała się kpiąco pod nosem i skoncentrowała uwagę na swoich długich, zadbanych paznokciach.
* * *
- Wróciłem! - krzyknął Jason z końca korytarza.
Marie natychmiast zerwała się z krzesła i pobiegła w jego stronę. Gdy znalazła się przy drzwiach dosłownie rzuciła się blondynowi na szyję. Witali się przez kilka minut. Zasypywali się pytaniami, narzekali na to, że tak długo się nie widzieli i opowiadali o tym jak bardzo za sobą tęsknili. Dopiero po kilku minutach wrócili do salonu, gdzie przebywali ich rodzice.
- Jason, mówiłam Ci, żebyś przyszedł wcześniej. Mamy ważnych gości, a Ty chodzisz gdzieś ze znajomymi. - skarciła go matka i posłała swojemu synowi spojrzenie pełne dezaprobaty.
- To była ważna sprawa. - usprawiedliwiał się chłopak, ale Natalie tylko machnęła lekceważąco ręką i wróciła do rozmowy z małżeństwem Moretti.
- Pozwólcie, że pójdziemy się przejść. - powiedziała Marie, a już po chwili przechadzali się po pięknych, wąskich uliczkach.
- Może usiądziemy? - zaproponował Jason, gdy znaleźli się na urokliwym Piazza Bra. Blondynka przystała na tę propozycję, a już po chwili mogli zachwycać się monumentalnym placem. - Opowiedz mi coś w końcu. Jak Ci się żyję? - spytała.
- Jest w porządku, skończyłem szkołę z całkiem niezłymi wynikami, mam dziewczynę.
- Naprawdę? Jak się nazywa? Jaka jest?
- Ma na imię Francesca. Jest przepiękna. Wspaniała. Inteligentna, zabawna, opiekuńcza. - westchnął chłopak i uśmiechnął się w stronę Marie. - A Ty kogoś znalazłaś?
- Ja? To nie czas na takie rzeczy. Muszę myśleć o nauce, a nie o chłopakach. - odparła stanowczo. - Ale opowiedz mi coś jeszcze o Franscesce. Jak się poznaliście?
- W szkole. Dołączyła do mojej klasy dwa lata temu, ale wcześniej jej nie zauważałem. Była taka cicha, prawie do nikogo się nie odzywała. Później nauczycielka kazała nam usiąść w jednej ławce, wymieniliśmy ze sobą kilka zdań, później rozmawialiśmy coraz częściej, aż w końcu zaczęliśmy się spotykać. Wiesz... czasami przypomina mi Ciebie. Też jest taka idealna. Bez żadnych wad.
- Och, Jason, nie mów tak, bo uznam Cię za głupca. Każdy ma wady, a ja w szczególności. Ten świat nie zna ideałów.
Po tych słowach nastało kilka minut ciszy. Marie była nieco poddenerwowana. Irytowało ją to, że każdy próbował jej wmówić, że jest idealna, że nie posiada wad. Przecież tak dobrze się uczysz, pięknie malujesz, grasz na pianinie, interesujesz się sztuką, jesteś kulturalna, śliczna, delikatna - typowe słowa jej rodziców, sąsiadów, nauczycieli, dalszych członków rodziny. Tylko od Victorii zawsze mogła liczyć na stuprocentową szczerość.
* * *
* * *
Marie
Był ósmy dzień lipca. Od samego rana byłam nieco zestresowana. Miałam spotkać się z Franceską. Wraz z ciocią w tajemnicy przed Jasonem złożyłyśmy jej wizytę w domu, ale niestety jej nie zastałyśmy. Na szczęście matka dziewczyny okazała się być bardzo miłą kobietą i obiecała, że przekaże swojej córce wszystkie wiadomości. Bardzo chciałam spotkać dziewczynę mojego brata ciotecznego, a poza tym chciałam omówić z nią kwestię niespodzianki urodzinowej dla Jasona. Miały się one odbyć już dwa dni później, a ja nadal nie zaopatrzyłam się w prezent, byłam na siebie wściekła, bo zawsze zostawiałam takie rzeczy na ostatnią chwilę, a później stresowałam się, że nie zdążę dopiąć wszystkiego na ostatni guzik.
Dokładnie o godzinie dziesiątej rano miałam spotkać się z Fransceską w Caffe Dante. Swoją drogą to jedyna werońska kawiarnia, która zachowała niemalże niezmieniony dziewiętnastowieczny wygląd.
Usiadłam przy stoliku nieopodal drzwi wejściowych. Na dobrą sprawę to nie miałam pojęcia jak wygląda partnerka Jasona. Wiedziałam tylko tyle, że ma długie, czarne włosy, zielone oczy i zgrabną sylwetkę, a przecież większość Włoszek tak wyglądała.
Gdy zegarek z kukułką wskazywał kwadrans po dziesiątej w kawiarni zjawiła się Francesca. Nie miała problemu z odnalezieniem mnie, bo od razu się dosiadła i uprzejmie się przedstawiła. Była naprawdę piękną dziewczyną. Czułam się przy niej trochę nieswojo, bo nigdy nie oceniałam swojego wyglądu zbyt pochlebnie, a Fran wyglądała jak kobieta z okładki jakiegoś magazynu.
Gdy zdążyłyśmy się nieco poznać, a pięknie pachnąca kawa zawitała na naszym stoliku mogłyśmy w końcu zacząć porozmawiać o niespodziance dla Jasona.
- Myślałam o tym, aby kupić mu jakiś winyl. Ostatnio wspominał o tym, że słuchał u kolegi Roberta Johnsona i bardzo mu się spodobał. - zaproponowała dziewczyna, a ja nieco się zmieszałam. Nie miałam zielonego pojęcia kim jest wspomniany przez nią muzyk. Francesca od razu zauważyła moje zdezorientowanie i dodała - To taki wokalista bluesowy. - wyjaśniła... I wszystko stało się jasne. Nie słuchałam takiej muzyki, nie podobała mi się, wolałam relaksować się przy spokojnych dźwiękach fortepianu lub skrzypiec.
Ostatecznie ustaliłyśmy, że ja zajmę się zakupem gramofonu, a Fran załatwi winyl. Po szczegółowym omówieniu mojego planu postanowiłyśmy udać się na krótki spacer.
- Chyba nie powinnam o to pytać, ale czy mogłabyś mi powiedzieć co się stało, że ojciec Jasona zmarł? Nie chciałam go o to wypytywać, bo domyślam się, że to dla niego ciężki temat, a strasznie mnie to ciekawi.
Przez chwilę zawahałam się nad tym czy mogę to powiedzieć, ale przecież to chyba nie była żadna wielka tajemnica, poza tym Fran nie była nikim obcym.
- Zginął w górach. Trzy lata temu. Wchodził na Chan Tengri, zabiła go lawina. - odpowiedziałam, a na wspomnienie o wujku zrobiło mi się trochę smutno. Był takim wspaniałym człowiekiem. Miałam serdecznie dosyć tego, że większość osób z mojej rodziny było zapalonymi miłośnikami wspinaczek wysokogórskich.
Mój dziadek również zginął w Himalajach. Był cudowny. Podczas drugiej wojny światowej był medykiem wojskowym, później wrócił do Włoch, został lekarzem, aż w końcu postanowił, że zdobędzie najwyższe szczyty świata. Zaczynał od skromnych czterotysięczników, zdobył wprawę, kondycję, aż w końcu zaczął zdobywać siedmiotysięczniki, później ośmio, aż w 1955 roku K2 odebrało mu życie.
- O Boże... Zaskoczyłaś mnie. - powiedziała dziewczyna. Widać było, że nieco się zmieszała i nie wie co powiedzieć więc szybko zmieniłam temat.
- Grasz może na jakimś instrumencie? - spytałam.
- Tak, na gitarze. Kiedyś nawet pogrywałam w takim małym zespole, ale w tym wieku wszystko szybko się nudzi. Po trzech tygodniach zostałam w nim tylko ja. - zaśmiała się. - Jason mi mówił, że grasz na pianinie. To prawda?
- Tak, chociaż nie wiem czy można to nazwać grą. Chyba ranię ten piękny instrument moim nieudolnym brzdąkaniem.
- Na pewno tak nie jest. Jason mnie ostrzegał przed tym, że zaczniesz wypierać się wszystkich swoich umiejętności. - powiedziała, po czym obie się uśmiechnęłyśmy.
Rozmowa nadzwyczajnie dobrze się kleiła. Francesca rzeczywiście była sympatyczną i ciekawą osobą. Cieszyłam się, że na sto procent się jeszcze spotkamy. W końcu dwa dni później miało odbyć się spotkanie - niespodzianka dla Jasona.
Przed godziną czternastą zjawiłam się w mieszkaniu cioci. Obiecałam, że zjawię się na obiad więc wypadało dotrzymać słowa. Taty niestety już z nami nie było - dwa dni wcześniej wyjechał do Empsom, aby wszystko przygotować przed przyjazdem moim i mamy. Poza tym miał zamiar otworzyć tam własną kancelarię więc musiał wszystko zaplanować.
Jason tego dnia był z kolegami na spotkaniu towarzyskim, także postanowiłyśmy, że urządzimy sobie "babski wieczór". Plotki, gotowanie, oglądanie filmu - ogólnie rzecz biorąc - miło spędzony czas.
Po upieczeniu babeczek waniliowych i obsmarowaniu całej rodziny usiadłyśmy na kanapie przed telewizorem. Przykryłyśmy się grubym, puchatym kocem i postanowiłyśmy obejrzeć Rzymskie wakacje z Audrey Hepburn w roli głównej. Film był na tyle interesujący, że zasnęłam po dwudziestu minutach i z tego co mówił mi Jason - po powrocie do domu musiał mnie przetransportować do sypialni.
* * *
Jason został wysłany przez ciocię na zakupy, a w tym czasie miałyśmy czas na udekorowanie salonu i przygotowanie pozostałych rzeczy. Francesca przyprowadziła ze sobą Marco i Alexa - dwóch najlepszych przyjaciół Jasona. Wszystko odbywało się według planu. Gdy blondyn wszedł do mieszkania wszyscy wyszli ze swoich kryjówek i powitali go niesamowicie oryginalnym "sto lat!". Przyjęcie odbywało się w bardzo przyjaznej atmosferze. Prezent był bardzo udany. Oczywiście byłam skazana na słuchanie potwornego głosu Roberta Johnsona. W duchu modliłam się o jakąś niespodziewaną awarię sprzętu.
Po dwudziestej trzeciej w mieszkaniu zostałam tylko ja, ciocia i mama. Jason poszedł odprowadzić Franceskę, a jego koledzy ulotnili się już godzinę wcześniej. Na początku sprawiali wrażenie sympatycznych, ale później oswoili się z moim towarzystwem i zaczęli zachowywać się prawdopodobnie tak jak mieli w zwyczaju, co drugie słowo przeklinali, wymieniali między sobą złośliwe uwagi oraz nieśmieszne żarty. Właśnie dlatego nigdy nie chciałam się z nikim wiązać. Większość chłopców mnie po prostu obrzydzała. Ich prostackie zachowanie wzbudzało we mnie same negatywne emocje. Cierpliwie czekałam na moment ukończenia szkoły, a co za tym idzie - możliwości wykonywania wymarzonego zawodu w Londynie lub jakimś starym, włoskim miasteczku. Wszystko zależy od tego, gdzie będą mieszkali moi rodzice, chciałabym być jak najbliżej ich, ale też nie na tyle blisko, aby mieszkać do końca życia w jednym domu. Byłam pewna tego, że moja przyszłość będzie fantastyczna, dążyłam do tego już kilkanaście lat, czekał mnie jeszcze tylko jeden etap przed wkroczeniem we własne, dorosłe życie...
Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, gdy zobaczyłam, że coś dodałaś. Powiem Ci szczerze, że na chwilę obecną czytam tylko bloga Reverie, Duffowej oraz Twojego. Niezmiernie się cieszę, że są jeszcze takie osoby jak Ty.
OdpowiedzUsuńWidzę, że wstawiłaś narrację pierwszoosobową, która jak najbardziej mi się podoba. Zazdroszczę Marie tego, że ma tak przyjazną rodzinę. Jej ciocia, Jason, o jej mamie nawet nie wspomnę, ta kobieta chyba podbiła serce każdego czytelnika.
Podoba mi się skromność Marie. Mimo tego, że posiada wiele talentów oraz ma tak duże ambicje to nie popada w samouwielbienie, nie podkreśla na każdym kroku tego, że jest taka wspaniała i tak dalej.
"Większość chłopców mnie po prostu obrzydzała. Ich prostackie zachowanie wzbudzało we mnie same negatywne emocje. ", skąd ja to znam? Obawiam się tego, że gdy Marie spotka Jimmy'ego to może być w stosunku do niego oziębła i niedostępna, a to utrudni mu dotarcie do dziewczyny. W ogóle to czekam z niecierpliwością na pojawienie się naszego wspaniałego gitarzysty w opowiadaniu. Do Led Zeppelin mi się zbytnio nie spieszy, bo nie chce mi się czytać o tych imprezach i innych rzeczach, ale takie sielankowe życie w Wielkiej Brytanii to niezła opcja. Ciekawi mnie to jak rozwiniesz akcję.
Antonio Moretti, uwielbiam to imię! W każdym języku, Antoni, Anthony, no wspaniałe po prostu! Cholernie współczuje Marie tego, że jej ojciec musi wyjechać. Pamiętam, że jak byłam mała i moi rodzice chcieli wejść na Trzy Korony to zaczęłam płakać i nie pozwoliłam im pójść. I tak poszli... Tutaj mamy niebezpieczny ośmiotysięcznik, ależ mnie ciekawią losy pana Antonio.
Francesca, Francesca, dajesz bohaterom piękne imiona. Dziewczyna Jasona wydaję się być miłą dziewczyną, jednak podejrzewam, że nie zagości w opowiadaniu na stałe. Ach, i co z tym Jasonem? Pojawi się jeszcze, jeśli mogę spytać?
Jak zwykle kłaniam się pod Twoją wiedzą, pod nazwami tych placów, kawiarenek, cudeńko!
Pozdrawiam Cię serdecznie, moja droga. Dbaj o siebie, żeby znowu Cię jakiś frajer nie potrącił, bo taka fajna dziewczyna nam się zmarnuje. :) Mam wielką nadzieję, że wszystko się u Ciebie ułoży i w niedalekiej przyszłości będę mogła zachwycać się trzecim rozdziałem. ♥
Emilia
Szczerze mówiąc to nie spieszy mi się do wprowadzenia Led Zeppelin. O wiele lepiej mi się piszę o poukładanym życiu niż o imprezach, koncertach i innych rockmeńskich sprawach.
UsuńRównież kocham imię Antoni. <3
Dziękuję za tak pochlebną opinię. :)
Nie wiem co mam napisać, opuściła mnie wena na pisanie komentarzy. Skomentuję później, jak będę miała na to więcej siły... Albo nie. Po co Ci spamować? Teraz napiszę, ale to COŚ będzie chujowe. Przygotuj się Maddie... i Ty Ryszardzie też. :D
OdpowiedzUsuńOj tak, Marie ma idealną rodzinę, więc nie dziwię się, że sama jest postrzegana jako idealna. Przecież tak już jest, jeśli rodzice są idealni, to Ty nie możesz być inny, gorszy. Jest skromna - czyli tym bardziej idealna. Każda jej dobra cecha robi z niej kogoś idealnego w oczach innych.
Wczoraj w nocy to czytałam i za wiele nie zapamiętałam. To znaczy ogólnie wiem, co się działo, ale nie pamiętam imienia tego jej kuzyna. Jason. Zobaczyłam wyżej w komentarzu. XD
Marie wydaje mi się taka obca...? Nie wiem czemu, po prostu tak jakby nie pasuje mi ona, przez nią popadam w kompleksy. XD Ale to nie znaczy, że jej nie lubię. Jak dla mnie jest wyjątkowa bohaterką, rzadko można się z taką spotkać. A to znaczy, że masz bardzo oryginalne pomysły, Maddie (nie wiem czy mogę mówić do Ciebie po imieniu, dlatego walnęłam Maddie). I jak jeszcze raz mi powiesz, że to ja jestem świetna to urwę Ci łeb! W porównaniu do Ciebie jestem okropna.
To tyle, mówiłam, że to będzie okropne.
Weny!
Pa Rysiek!
Oryginalne pomysły? No dziękuję Ci, chociaż mi to wszystko wydaję się być strasznie oklepaną akcją. ;_;
UsuńJasne, że możesz mówić po imieniu. Jakoś dziwnie się czuję jak tak wszyscy z tą Maddie, no ale mój błąd, mogłam nie ustawiać sobie takiej nazwy, teraz już chyba za późno na zmiany. ;__;
Nie jest wcale okropny. Doceniam to, że w ogóle komentujesz. :)
Dziękuję bardzo, za wszystko. ♥
Zuzanko, moja kochana, przepraszam Cię, że komentuję dopiero teraz, ale wcześniej zupełnie nie miałam czasu, bo... A z resztą to wiesz dlaczego...
OdpowiedzUsuńW każdym razie już jestem i powiem Ci, że skradłaś moje serce tym rozdziałem, jak z resztą każdym, ale pomińmy to. Ten ma w sobie coś takiego wyjątkowego, takiego, że mogłabym czytać go milion razy, a i tak nie miałabym dość. To się nazywa talent, moja droga.
Wiem, że masz w dupie długość komentarza, "bo liczy się jakość" - jak to mawiasz, ale czułabym się jak ostatnia debilka, gdybym napisała tu tylko kilka zdań, a poza tym to jest Twój blog. Mojej kochanej Zuzi. XD
Anyway... Viola jest chirurgiem, prawda? Natalie też coś tam grzebie w medycynie, ojciec to adwokat, A Marie? Na dobrą sprawę to nie wiadomo kim ona chce być. Może coś ze sztuką? Jakaś własna galeria? Albo zostanie malarką? Kto wie, kto wie. Przeraża mnie mój dziwny nawyk przepowiadania przyszłości. Piszę i piszę, a i tak nic z tego się nie sprawdzi.
Jason. Miły chłopak, słucha Johnsona. Popieram Marie, no kurwa, jak ja tego gościa nie znoszę. Moja mama go często słucha, aż mam ochotę ją wtedy rozszarpać.
Francesca. Gra na gitarze. Jest dziewczyną Jasona. Spóźniła się! I jest bardzo ładna. Tyle o niej wiemy, chyba, że coś pominęłam.
Przerażają mnie te góry. Skoro umarł już jej dziadek i wujek to może ojciec będzie następny? Coś mi podpowiada, że on tam umrze i nie mogę odpędzić od siebie tych myśli. Ciągle tylko "Moretti umrze, Moretti umrze, Moretti umrze". Straszne, nie?
Ten ostatni akapit mnie przeraża. Czyżby Marie była aż tak niedostępna jeśli chodzi o chłopców? Nieee no, Maryśka, ogarnij się, przecież masz być z Jimmym! Ja tam łatwo nie odpuszczę. Jeśli oni nie będą razem w najbliższym czasie to... To będę Cię nękać moja droga, spamować Ci komentarzami, pisać setki mailów dziennie i będę dzwonić co pięć minut do Szymona (nadal się nie mogę przyzwyczaić do tego, że nie masz chwilowo telefonu XD).
I zbieraj się, kochana szybko, bo ja usycham jak nie mam możliwości czytania czegoś Twojego.
Kocham Cię, Zuzanno. ♥ Lof, lof, lof. ♥
Ależ nie ma sprawy, możesz komentować kiedy chcesz, ważne, że w ogóle coś tu piszesz. :D
UsuńZ tą jakością to masz rację. Nie rozumiem tego, że na siłę ktoś chce napisać coś długiego, a i tak połowa komentarza to pieprzenie bez sensu (jak to mam w zwyczaju xD), ale jeśli już ktoś mnie zaszczyci takim ładnym, długim komentarzem to się cieszę jak nie wiadomo kto.
Johnson jest spoko. ;-; Jak widać wszystkie Marysie go nie lubią. xD
Naprawdę musisz mi ciągle przypominać o braku telefonu? ;___________; Za 9 dni już będzie.
Kocham Cie, Mario. ♥
Jejku, po tym co napisała Merisa że nie wypada napisać czegoś krótkiego to aż poczułam się jak idiotka bo ja tu zawsze pisze tak bez sensu że aż żal mi samej siebie. wszyscy piszą takie długie komentarze a ja..... aż szkoda gadać.
OdpowiedzUsuńehh, zacznę od tego że jesteś na serio zajebista! Zazdroszczę ci talentu. to jest na serio strasznie profesjonalne. czuje sie jakbym czytała książkę albo coś z tych rzeczy. :D
weź mi lepiej zdradź co masz z polskiego. xddd
Ten Jason wydaję się być spoko gościem, jego dziewczyna też. <3 I violetta i natalie, jak ja bym chciała miec taką fajną rodzinkkę.
jejuuu,, ale bym chciała, żeby pojawił się Jimmy. :DD
weny!
Aj tam, nie przejmuj się Merisą, ona zawsze plecie głupoty (wybacz Merka, i tak Cię kocham). XD
UsuńHaha, z polskiego jest piąteczka.
Jimmy pojawi się już niebawem. :D
Dziękuję serdecznie za komentarz!
WITAM!
OdpowiedzUsuńTO TERAZ CAPS LOCK
WIĘC
JA CHCĘ JAKIŚ KATAKLIZM
BO TU JEST PO PROSTU IDEALNIE
ROZUMIESZ, MADDIE, O CO MI CHODZI?
PRZYDA TU SIĘ JAKIŚ PORZĄDNY WSTRZĄS.
WIEM, JESTEM OKROPNA...
OJ, JA TEŻ NIE CIEPIĘ JAK MNIE PORÓWNUJĄ GO JIMMY'EGO PAGE'A, Z TYM ŻE JESTEM TAKIM BEZTALENCIEM...:CCCCCCCCCC
OOOO FRANCZESKA. :3
MARIE WOLI RELAKSOWAĆ SIĘ PRZY DŹWIĘKACH FORTEPIANU I SKRZYPIEC? COOOOOOO?
NIE LUBI BLUESA? :OOOOOOOO
Fortepian to spoko, jeśli jest użyty w "November Rain" czy "Dream On" i podobnych. Inaczej nie. Ale skrzypce? :Ooooo
Nie ciepię ich dźwięku. No wybacz, nie cierpię.
Marie czeka jeden etap? Czy to będzie czyjaś śmierć?
Wybacz, nie mam weny na komentarze. Po prostu...nie mogę....na pisanie też...:c Pomózcie coś
Haha, obiecuję, że za niebawem strzelę jakiś kataklizm. Będzie wstrząs speszyl for Estranged.
UsuńJa też mam wrażenie, że jest tu zbyt idealnie. ;_;
Fortepian jest świetny! Skrzypce również, ale jeśli gra na nich ktoś doświadczony, bo miałam okazję słyszeć amatora i myślałam, że oszaleję, no ale... o gustach podobno się nie dyskutuje. :D
Ależ nie mam czego wybaczać, ja też ostatnio miałam mały zator jeśli chodzi o komentowanie i pisanie, także Cię rozumiem, chyba każda blogerka ma czasami takie chwile słabości. Mam nadzieję, że szybko się pozbierasz, bo ja czekam ze zniecierpliwieniem na coś nowego u Ciebie. :3
Bardzo przepraszam za takie opóźnienie. Komentarz będzie krótki, ponieważ nie umiem pisać długich, a poza tym zdążyłam się już przyzwyczaić do pisania ich na komputerze, a teraz niestety mam ograniczony dostęp do niego i jestem skazana na telefon... Ale dobrze, przejdę do rozdziału. Marie jest jedną z moich ulubionych bohaterek spośród wszystkich opowiadań, które miałam okazję przeczytać/czytam. Sympatyczna, skromna, delikatna. Ciekawi mnie, czy już zawsze te cechy będą jej towarzyszyć (?), czy może z upływem czasu Marie się zmieni. Polubiłam również Jasona i jego dziewczynę. Tak jak wszyscy bohaterowie, którzy dotychczas się tutaj pojawili, są bardzo sympatyczni. Poza tym w opowiadaniu panuje cudowny klimat.
OdpowiedzUsuńWeny czekam na kolejny (mówiłam, że będzie krótki :/).
Ale ja naprawdę nie oczekuję od Was długich komentarzy. ;_; Cieszę się, że w ogóle one są, długość nie ma znaczenia.
UsuńBardzo Ci dziękuję za opinię, Angie. :)
Hmm no nie wiem, jak się wypowiedzieć o akcji, gdyż nadal jestem zauroczona samym klimatem tego pięknego opowiadanka. Jest tak lekko, niewinnie, ani jednego przekleństwa... duża odmiana dla mnie. Ale jednak liczę na Ciebie ;)) Chciałabym, żeby coś zaburzyło ten idealny porządek :D
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak krótko...
Ależ piękny wygląd <3
Buziaki ;***
Oj, zaburzy, zaburzy, mogę Ci to obiecać. :D
UsuńSzczerze mówiąc to ja też jestem zauroczona wyglądem, podziwiam autorkę za wykonanie takiego cudeńka. *-*