Z dedykacją dla Marysi.
Marie i Victoria po niedługiej przechadzce dotarły do pięknej kamienicy. Drzwi otworzyła im jak zwykle uśmiechnięta Violetta Moretti - czterdziestoletnia kobieta o złotym sercu i niezwykle przyjaznej naturze.
- Witam dziewczynki. Zaparzę Wam herbaty, hm? - zaproponowała i nie czekając na odpowiedź popędziła do kuchni.
Obie przyjaciółki przeszły przez salon i długi korytarz, aż znalazły się w pokoju Marie; niezwykle przestronnym, urządzonym w odcieniach bieli i złota pomieszczeniu.
- Wiesz, zastanawiam się, dlaczego Twoi rodzice chcą się wyprowadzić. Przecież mieszkacie w jednym z najpiękniejszych miast na świecie, a tu nagle jakaś mała mieścina w Wielkiej Brytanii? Nie wydaje Ci się to dziwne? - spytała podejrzliwie Vicky.
- Nie, niby dlaczego? Może po prostu męczy ich ta rutyna, a z resztą sama nie wiem, nigdy nie pytałam o konkretny powód.
- Rutyna? Myślisz, że tam nie będzie rutyny? Powojenna Anglia to istna porażka. - skwitowała brunetka, po czym urwały temat, bo w pokoju pojawiła się Violetta z dwoma kubkami wypełnionymi parującą herbatą. Dziewczęta podziękowały i rozsiadły się na miękkim łóżku.
- Będę strasznie tęsknić. Na dobrą sprawę to mam tutaj tylko Ciebie, Camille i Antonio.
- Niebawem pójdziesz do nowej szkoły, na pewno kogoś poznasz. - odparła Marie starając się pocieszyć przyjaciółkę. - Poza tym mamy jeszcze dwa tygodnie, nie ma co się smucić.
* * *
Spotkanie przyjaciółek dobiegło końca. Po Victorię przyszedł ojciec, ponieważ za oknem panowała zupełna ciemność, a weneckie uliczki nie należały do najbezpieczniejszych o tej porze. Zmęczona całym dniem Marie spędziła w łazience niemalże dwie godziny na relaksacyjnej kąpieli, aby później zapaść w głęboki sen i móc zregenerować siły na nadchodzący dzień.
Budzik zadzwonił równo o godzinie szóstej trzydzieści. W domu, jak to bywało każdego ranka zapanował wielki chaos. Pan Moretti w popłochu wybierał najodpowiedniejszą koszulę oraz krawat, a jego zestresowana małżonka przygotowywała śniadanie dla całej trójki. Marie natomiast związywała swoje zadbane, długie włosy, a następnie włożyła na szczupłe ciało szkolny mundurek składający się ze spódniczki przed kolano, alabastrowej koszuli, granatowej marynarki oraz czerwonego krawatu. Następnie wpadła do swojej sypialni po brązową, skórzaną torbę, pożegnała się z rodzicami i wybiegła z domu jak błyskawica. Spojrzała na srebrny zegarek, który wskazywał godzinę siódmą czterdzieści. Dziewczyna odetchnęła z ulgą i znacznie wolniejszym krokiem zaczęła zmierzać w kierunku szkoły plastycznej, do której miała przyjemność uczęszczać.
Niedługi marsz dobiegł końca. Marie przeszła przez niewielki korytarz i podeszła do małej szafki, z której wyciągnęła kilka książek i schowała płaszcz. Kątem oka spojrzała na zdjęcie przedstawiające ją oraz Victorię.
- Cześć! - dziewczyna zamknęła drzwi szafki, a jej oczom ukazał się wysoki chłopak o ciemnej karnacji.
- Witaj, Leon. - wymamrotała od niechcenia.
- Co tam? - zapytał, a na twarzy blondynki pojawił się grymas niezadowolenia.
- Wszystko w porządku, przepraszam, ale za chwilę zaczyna się lekcja, muszę iść.
- Spokojnie, masz jeszcze pięć minut. Tyle nam wystarczy, aby się umówić. - odparł i posłał zdegustowanej dziewczynie zawadiacki uśmiech.
- Proszę Cię, daj mi spokój. Dlaczego nie potrafisz zrozumieć słowa "nie"? Mam dosyć Twojej nachalności i odrażającej pewności siebie. Cześć. - wyrecytowała jednym tchem i szybkim krokiem zaczęła oddalać się od chłopaka. Poddenerwowany Leon uderzył pięścią w szafkę w wyniku czego po korytarzu rozległ się głośny trzask, co nie umknęło uwadze nauczycieli.
* * *
W klasie panowała nieznośna cisza. Profesor Coletti przyglądał się liście swoich uczniów i zastanawiał się, którego z nich poprosić do odpowiedzi. Większość osób nerwowo rozglądała się na boki lub powtarzała wiadomości z kilku ostatnich lekcji.
- Pan Leon Ramoez, zapraszam. - powiedział profesor, a na twarzy Marie zagościł złośliwy uśmiech. Chłopak z miną męczennika podszedł do tablicy i czekał na to, aż profesor zacznie zadawać mu pytania. - Widzę, że ocena się waha. W takim w razie trzy krótkie pytania. Jeśli odpowiedzi będą poprawne otrzyma pan ode mnie ocenę dostateczną, a jeżeli nie to pozostaniemy przy dopuszczającej. Na sam początek proszę mi powiedzieć, w którym roku Jacobello del Fiore namalował Koronację Najświętszej Maryi Panny w Raju.
- Yyy... - wymamrotał chłopak i poprawił spadającą na oczy grzywkę. - To był piętnasty wiek! - oznajmił po chwili dumnie unosząc klatkę piersiową i ponownie poprawił nieznośne włosy.
- Pytałem o rok, a nie o wiek, proszę mnie słuchać... i najlepiej jakby ściął pan te włosy, to nie jest salon fryzjerski tylko szkoła, tutaj się uczymy, a nie czeszemy. - skarcił chłopaka nauczyciel i zadał kolejne pytania, na które Leon nie znał odpowiedzi.
* * *
Dalsza część zajęć minęła bez większych ekscesów. Marie cieszyła się, ponieważ był to jej ostatni dzień w szkole. Za dwa tygodnie miało odbyć się zakończenie roku szkolnego, ale wraz z rodzicami stwierdzili, że dalsze uczęszczanie na zajęcia jest bez sensu, ponieważ oceny dziewczyny już dawno były wystawione i nie zapowiadało się na żadne zmiany.
Marie dotarła do osiemnastowiecznej, białej kamienicy. Otworzyła drzwi i wślizgnęła się do środka. Rodziców jeszcze nie było. Wstąpiła do kuchni zastanawiając się nad tym co może zjeść na obiad. Brakowało jej gosposi, którą rodzice musieli zwolnić miesiąc temu, po tym, gdy starsza pani chciała ukraść drogocenną biżuterię Violetty. Do tamtej pory Marie żyła bardzo beztrosko. Nie musiała niczego robić, wszystko miała podane na tacy. Jej rodzice również byli do tego przyzwyczajeni, ale nie opłacało im się zatrudniać nowej gosposi na miesiąc czasu. Obiecali za to, że jak tylko dotrą do Empsom to pierwszą rzeczą jaką zrobią będzie zatrudnienie pomocy domowej.
Po nieudanej próbie przygotowania naleśników Marie poddała się i postanowiła zadowolić się kanapką z twarożkiem. Nie ma to jak wykwintny obiad - pomyślała i poszła do swojego pokoju. Zdjęła mundurek, a zamiast niego włożyła na siebie kremowy, cienki sweterek i krótkie spodenki, a następnie udała się do salonu, aby w spokoju skonsumować wcześniej przygotowany posiłek.
Po niecałej godzinie obijania się na kanapie znudzona dziewczyna poszła do swojego pokoju, aby dokończyć swój obraz, a w tej samej chwili do domu wpadła jej roześmiana matka.
- Marie, kochanie, nie uwierzysz co się stało! - krzyknęła, idąc w stronę pokoju córki. Zaciekawiona blondynka ze zniecierpliwieniem przyglądała się swojej rodzicielce. - Dzisiaj dostałam list od pana Holmes'a, okazało się, że ten prześliczny dom w Empsom należy już do nas!
- To cudownie! Na zdjęciach prezentował się wspaniale.
- Też tak uważam, tylko tata sądzi, że to nierozsądne, bo na żywo wszystko wygląda inaczej i nagle może przestać nam się podobać. - westchnęła. - A z resztą, to nieistotne, jemu zawsze coś nie pasuje. Powiedz mi lepiej co jadłaś na obiad.
- Kanapkę. Niestety, ale próba zrobienia czegoś innego zakończyła się klęską. Omal nie spaliłam mieszkania.
- Liczą się dobre chęci. - roześmiała się kobieta. - To ja może pójdę do tej restauracji za rogiem i kupię coś na wynos, a Ty sobie tutaj maluj, hm? - zaproponowała Violetta i pocałowała córkę w policzek.
* * *
Gdy dzieło Marie zostało wykończone, a na płótnie widniały trzy słoneczniki w futurystycznie prezentującym się wazonie w domu pojawiła się jej mama wraz z dwoma białymi pudełkami. Starannie wyłożyła dwa dania na okrągłe talerzyki od Fornasetti.
- Marie, muszę Ci coś powiedzieć. - zaczęła Violetta, a na jej pięknej twarzy pojawiło się zakłopotanie. Blondynka spojrzała na kobietę z obawą i cierpliwie czekała, aż jej matka będzie kontynuować. - Na początku października tata wyjeżdża w góry. Chcą wejść na Annapurnę.
Dziewczyna była w szoku. Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Co takiego?! Chcesz mu pozwolić?! Przecież to jeden z najniebezpieczniejszych ośmiotysięczników!
- Marie, spokojnie. Wiesz dobrze, że też nie jestem zachwycona z tego powodu, ale to jego pasja, nie mogę mu niczego zabronić, poza tym i tak by mnie nie posłuchał.
Oburzona blondynka opuściła jadalnię i skierowała się do swojego pokoju. Zamknęła drzwi z charakterystycznym trzaskiem i podeszła do ogromnego okna. Dobrze wiedziała, że jej ojciec jest wspaniałym himalaistą, że zdobył już cztery ośmiotysięczniki, ale to było tak dawno... Kilka lat po wojnie. Wtedy była dzieckiem, nie zdawała sobie sprawy z tego jak niebezpieczne są góry. Martwiła się o swojego kochanego tatę, który nie był już zwinnym dwudziestolatkiem. Wiedziała, że życie bez niego byłoby czymś strasznym.
Zupełnie nieświadomie spędziła przy oknie ponad godzinę. Kompletnie straciła poczucie czasu. Aby odgonić od siebie smętne myśli zatonęła w fascynującej powieści Tolkiena, która za każdym potrafiła poprawić jej humor.
* * *
26.06.1961.
Nadszedł kolejny ciepły ranek. Słońce wpadało przez niezasłonięte zasłony do pokoju, budząc przy tym niewyspaną Marie. Dziewczyna kątem oka zerknęła na metalowy zegarek stojący na szafce przy łóżku. Zbliżała się szósta.
Niechętnie podniosła się z łóżka i powędrowała do łazienki. Po krótkiej kąpieli włożyła na siebie dopasowaną, czarną sukienkę z białym kołnierzykiem i makietami w tym samym kolorze. W swoim pokoju wygrzebała z porcelanowego pudełeczka naszyjnik z pereł i zapięła go na szyi.
W kuchni zastała uśmiechniętych rodziców, którzy wymieniali między sobą złośliwe uwagi na temat zgryźliwych sąsiadów. Znaczną część pomieszczenia wypełniały kartonowe pudła, które cierpliwie czekały na transport do Wielkiej Brytanii.
- Dzień dobry, kochanie. Prześlicznie wyglądasz! - powiedziała Violetta nie mogąc oderwać wzroku od swojej córki. Jak każda matka uważała swoją pociechę za najpiękniejszą istotę na świecie.
- Dziękuję. Dzisiaj wrócę trochę później, ponieważ chciałyśmy iść z Vicky na zakupy. - oznajmiła i wymownie spojrzała na swojego ojca.
- My z mamą wybieramy się do galerii Franchetti. - powiedział mężczyzna i wyciągnął z portfela mały pliczek pieniędzy, który już po chwili wylądował w dłoniach szczerze uśmiechniętej Marie.
- Dzięki, tato. - rzuciła i przelotnie pocałowała ojca w policzek. - To ja będę się zbierać. Miłego dnia!
Po odebraniu świadectwa i łzawym pożegnaniu ze znajomymi z klasy nadszedł czas na jedną z najtrudniejszych chwil w życiu Marie - pożegnanie z Victorią. Dziewczęta spotkały się przy wschodniej części Logetty na Placu Św. Marka. Przywitały się i zaczęły zmierzać w kierunku najbliższego centrum handlowego.
- Spakowałaś się już? - spytała Vicky.
- Nie do końca. Jak na razie naszykowałam tylko rzeczy, które zabieram do Werony. Dzisiaj czeka mnie pracowity wieczór. - odpowiedziała, po czym westchnęła z niezadowoleniem myśląc o ciężkiej pracy w domu, do której nie była przyzwyczajona. Marzyła o kimś kto spakowałby wszystkie jej rzeczy za nią.
- Dasz radę. - odparła pocieszająco Vicky. - A właśnie, wyjazd Twojego taty jest nadal aktualny? - spytała, a widząc pytające spojrzenie przyjaciółki, dodała - Ten w Himalaje.
- Ach, o to Ci chodzi... Kilka dni temu znalazł sponsora i dwie osoby, które mają mu towarzyszyć, także nie zanosi się na żadne zmiany. Wszystko jest aktualne. Tak bardzo nie chcę, żeby on tam jechał...
- Och, Marie, powinnaś być z niego dumna. W końcu nie każdy ma tak wielkie ambicje! - powiedziała Vicky próbując pocieszyć przyjaciółkę. - A z resztą, nieważne. Miałyśmy się odstresować, a nie rozmawiać o przygnębiających sprawach. - dodała wesoło.
Przechadzka po centrum handlowym trwała ponad dwie godziny. Po skromnych zakupach dziewczęta przysiadły na pobliskiej ławce. Vicky oparła głowę o kościste ramię Marie i głośno westchnęła. Obie wpatrywały się w promienie Słońca odbijające się na tafli głębokiej wody.
- Czas się pożegnać. Muszę jeszcze wszystko spakować. - powiedziała po chwili Marie i wymownie spojrzała na przyjaciółkę. Nadal nie wierzyła w to, że będą musiały rozstać się po tylu latach wspaniałej przyjaźni.
- Spotkamy się jeszcze kiedyś? - spytała Vicky, a po jej twarzy spłynęła mała łezka.
- Nie widzę innej opcji. - odpowiedziała Marie i mocno przytuliła brunetkę.
Trwały w uścisku przez kilka minut, po czym blondynka posłała Victorii ostatnie, przepełnione smutkiem spojrzenie i oddaliła się.
* * *
Kilka głębokich pudeł wylądowało na podłodze robiąc przy tym nieduży hałas. Marie przykucnęła przy ogromnej szafie i powolnymi, starannymi ruchami przekładała wszystkie książki z drewnianych półek do kremowych kartonów. Po stercie ciekawych lektur nadszedł czas na zdjęcia, pozostałe ubrania, kilkanaście par butów i inne przedmioty. Przed dwudziestą drugą blondynka skończyła niezwykle męczącą pracę. Gdy usiadła na łóżku rozmyślając o tym co czeka ją w nowym miejscu do pokoju weszła jej zatroskana mama i przysiadła obok córki obejmując ją ramieniem.
- Tata wynajął kilka osób, które zaopiekują się tymi wszystkimi pudłami i meblami w czasie rejsu do Anglii, później wstawią to do mieszkania, także po powrocie z Werony nie będziemy już tutaj wracać. - oznajmiła kobieta.
- To nawet lepiej. Jak już wyjedziemy to nie chciałabym ponownie zjawiać się w tym miejscu. - skwitowała blondynka i wierzchem dłoni otarła łzę spływającą po zaróżowionym policzku. - A o której godzinie będziemy wyjeżdżać?
- Jak się naszykujemy, zapewne po południu. Na szczęście mamy tylko sześćdziesiąt mil do przebycia. - odparła kobieta i wyszła z pokoju. Marie runęła całym ciężarem swojego ciała na miękki materac niemalże od razu zasypiając.
Dedykacja? Dla mnie? *-* Wzruszyłam się, serio. XD
OdpowiedzUsuńTo chyba jest najdłuższy rozdział jaki wyszedł spod Twoich rąk, ale to wspaniale! Nareszcie mam co czytać. Dobrze wiesz, że Twoje twory mogłabym chłonąć w nieskończoność, a i tak byłoby mi mało. Nadal nie mogę pojąć tego jak mogłaś nazwać bohaterkę TYM imieniem, ale przejdźmy do rzeczy.
Szanowny pan Moretti jest himalaistą? Coś mi podpowiada, że zaliczy zgon w tych górach. Chociaż zapewne tak nie będzie. Kobieca intuicja bywa zawodna.
Rozczulił mnie ten brak talentu do gotowania. Haha, KOGOŚ mi to przypomina, a tym kimś jest pewna Zuzka Sz, która nie umie zrobić jajecznicy, haha, o matko, jak następnym razem się spotkamy to dam Ci kurs gotowania. B)
Ale ta nasza Marie jest rozpieszczona! Gosposia, kaska na zawołanie i w dodatku jest chamska dla swojego kolegi, Leona, nieładnie, nieładnie.
Czyżby to był koniec przyjaźni z Vicky? Szkoda trochę, bo spoko się wydawała, cause nothing lasts forever. ;""")
Pisz szybko następny, bo jak nie to... To sama wiesz co! Ha!
Następne będą dłuższe, a przynajmniej mama taką nadzieję, na flałersach pisałam strasznie krótkie, także pora na (przygodę! *-*) zmianę. TO imię jest najpiękniejsze na świecie i będę Ci to powtarzać do śmierci, dziecko. xD
UsuńNo weeeź, nie każdy jest tak uzdolniony jak Ty. xD Ale spoks, kurs gotowania mi się przyda, hyhy.
Nie wiem co. ;_; Ale nowy jest już napisany, teraz tylko czeka na swoją publikację, która nastąpi nie wcześniej niż za tydzień. Wytrwam!
Ta, jasne, wytrwasz. XDD Już to widzę. Haha.
UsuńW ogóle... ten KOT. Weź coś z nim zrób, czuję się obserwowana. ; __ ; Może jest głodny?
Właśnie jemy krewetki i pijemy kawkę, nic mu nie grozi, hah. :)
UsuńP.S. Wytrwam.
To wszystko wieję taką ciepłą elegancją! Jest coś takiego jak ciepła elegancja? Nieważne, wiesz o co chodzi. To tak jak z sympatycznym imieniem XD
OdpowiedzUsuńTen pokój w barwach bieli i złota... I ubrania Marie... Wszystko tak cudnie pasuje do siebie!
Maddie, jesteś mistrzynią tworzenia klimatu. Tak, właśnie zdobyłaś w tej dziedzinie statuetkę imienia Rocky Hudson. Gratuluję! ;) XD
Na tym blogu aż czuć zapach starych kamienic, płótna i starej Wenecji. Cudowne uczucie. Maddie, ty chyba potrafisz czarować!
Ale może wypowiem się bardziej konkretnie... XD
Bardzo niepokoi mnie wyprawa pana Moretti. Obawiam się... Że może wyniknąć z tego coś złego. A wtedy Marie się załamie, no :C Chociaż w sumie... Jakby się załamała... Może poszukała by pocieszenia w ramionach Jimmy'ego? To w gruncie rzeczy byłoby fajne. Ale obstawiam, że i tak prędzej czy później się w jego ramionach znajdzie. Więc absolutnie nie życzę tacie Marie źle! Jest naprawdę sympatycznym człowiekiem.
Za to jej mama! Jest świetna! Straszliwie polubiłam tą kobietę. Ma w sobie coś... No sama nie wiem xD Ale jest taka otwarta i... no... życzliwa... i... Po prostu fajna, no! Nie umiem opisywać osób, cholera. Czuję, że naprawdę ją uwielbiam.
Jejku, przy pożegnaniu z Vicky tak mi się smutnawo zrobiło ;c Ale i tak było piękne. Wszystko jest takie piękne! Dobra, doszłam do wniosku, że w sumie to przyznaję Ci wszystkie statuetki jakimi dysponuje. Pieprzyć, że nie dysponuję żadną. I tak je Ci daję XD
Przepraszam, bo ten komentarz jest no... słaby, tak mi się wydaje. Już nawet moje własne komentarze mi się nie podobają :_:
No nic, nie będę Ci tu zbędnie pieprzyć o niczym (jak zawsze) i...
Życzę szybkiego powrotu do zdrowia, i żeby Ci się za bardzo tam nie nudziło w tym szpitalu. I żeby Twoja sąsiadka z pokoju dostała wypis XD I ty oczywiście też!
Pozdrawiam ciepło! ♥
Hugs, Rocky.
Jejku, Rocky, uwielbiam Twoje komentarze. ♥ Serio, są wspaniałe. Takie miłe... I motywujące.
UsuńZałóżmy słownik nowych pojęć, haha!
Szczerze powiedziawszy to Violetta jak na razie jest moją ulubioną postacią na tym blogu, zapewne dlatego, że jest tymczasowo jest wzorowana na moją, kochaną mamę, chociaż to niebawem może ulec zmianie, ale ciii...
Hah, dziękuję za statuetki. ;") xD
Nie jest słaby! Jak możesz wątpić w swoje zdolność komentarzowe? xD
Na szczęście moja sąsiadka pojutrze wychodzi, ona jest taka wredna, Jezu...
Dziękuję, dziękuję, dziękuję, za wszystko. ♥
jeju, to jest genialne!!!
OdpowiedzUsuńMama Marie jest super, taka miła i wgl. Vicky też się wydawała fajna, szkoda, że musiały się rozstać. Już sie nie mogę doczekać poznania z Jimmym!
Ale ten wyjazd w góry, mi też się wydaje, że jej ojciec może tam umrzeć.
hahhaha, ten Leon. xdd
Czekam na następny! :**
Dziękuję. :)
UsuńJa aż nie wiem co mam Ci napisać, jestem tak zachwycona. To wszystko jest tak zwięźle przedstawione, bez żadnych w cholerę nudnych opisów jak bohaterka się kurwa kąpie i nakłada szampon na włosy. Mamy tu opisy, owszem, ale są one ciekawe, takie jakie powinny być. Opisy zabytków, tego o czym niemal wszystkie blogerki zapominają. Rzygam już tym całym Los Angeles, ćpunami, alkoholikami, dziwkami. U Ciebie przedstawiona jest porządna rodzina, nie ma żadnej patologii, kiedy to ojczym bije swoją przyszywaną córkę, a matka ma to w dupie. Przepraszam, że tak tutaj wrzucam na inne blogi, ale chcę przekazać Ci to, że Twój blog jest oryginalny, ma w sobie "to coś". Uwierz, że czytałam już mnóstwo prologów, a wciągnęły mnie może dwa, albo trzy. Jestem zawiedziona tym co dzieje się teraz na blogosferze, na szczęście dzięki osobom takim jak Ty wiara powraca. Jak już wspomniała Rocky - powiewa tutaj elegancją. Elegancją, szykiem, estetyką. Weźmy na przykład ubiór Marie, nie są to kurwa rurki,skóra i glany (wybacz, znowu to robię, jestem przyzwyczajona do obrażania wszystkiego co się da) tylko mundurek, albo spódniczka i perły na szyi. Uwielbiam takie eleganckie dziewczęta. Podoba mi się zamiłowanie Marie do sztuki, rzadko spotykane. Kłaniam się również przed Twoją wiedzą. Te wszystkie weneckie zakątki, zakładam, że miałaś przyjemność bycia we Włoszech. Ach, góry... piękna rzecz, ubolewam nad tym, że mogę zdobywać tylko polskie szczyty, marzy mi się wejście na jakiś himalajski ośmiotysięcznik. Nie wiem czy czytałaś książkę "Od początku do końca", w każdym razie polecam, bo skoro obrałaś taki temat to może Cię one interesują, a ta opowieść jest warta przeczytania, uwierz mi. Odbiegłam od tematu, wybacz. Merisa wspomniała o tym, że Marie jest rozpieszczona - zgadzam się z tym stwierdzeniem. Jest nieco chamska, weźmy na przykład potraktowanie Leona albo przyzwyczajenie do gosposi i do łatwego zdobywania pieniędzy.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie rozdziały mogą się pojawiać nawet codziennie. W końcu znalazłam na blogosferze to co mnie interesuje, dziękuję Ci za to, że piszesz to opowiadanie.
Rozśmieszył mnie dopisek "Peace & love & kremówki". Pewnie dlatego, że też kocham kremówki. ;"") Łączmy się.
P.S. Będę się podpisywać jako Emilia, w przyszłości będzie Ci łatwiej rozpoznać mój komentarz. Pozdrawiam. :)
Dziękuję Ci z całego serca za tak piękny komentarz. ♥
UsuńJeśli chodzi o książkę to czytałam, nawet dwa razy. To właśnie ona była moją inspiracją jeśli chodzi o wprowadzenie takiego wątku. Dawno nie czytałam czegoś tak wspaniałego, z tak szeroką paletą opisywanych uczuć.
Kremówki życiem! :D
Również pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję. :)
No to i ja już jestem! Trochę sama jestem tym zaskoczona, ale uznałam, że dam radę nadrobić, i się udało! Dobra zaczynam, bo jest dopiero po siódmej i jeszcze śpię, ale na rozgrzewkę wzięłam sobie odpowiedzenie na komentarz Rose, haha, i tak jakoś wyszło, że już potrafię pisać normalnie. A myślałam, że będę musiała czekać, aż przestanie mi się chcieć spać.
OdpowiedzUsuńA teraz już na serio przechodzę do prologu i rozdziału pierwszego...
Zakochałam się. Zakochałam się. Zakochałam się. Za-ko-cha-łam się. W czym? W wyglądzie Twojego bloga. Jest taki delikatny i elegancki, te kwiaty w tle... i KOT :3 Ja się zakochałam, Maddie, mówię Ci! A zresztą nie tylko w samym wyglądzie... I Ty mówisz, że to ja jestem świetna? W takim razie nie masz racji, bo to Ty jesteś świetna! Jezu, nie dosyć, że sama treść jest zajebista, to jeszcze sam wygląd. Chyba tu zostanę i nie wyłączę tej strony do końca dnia! XD
To wszystko jest takie ciekawe... A tak naprawdę to nie wiem, jak wyglądają bohaterki! Niby byłam w zakładce "bohaterowie", ale Ty weź, Page odwrócił moją uwagę od reszty. :D
Tylko co teraz z przyjaźnią dziewczyn? No przecież nie mogą tak po prostu się rozstać. Coś musi się stać! Muszą być razem! Jaka ja jestem śpiąca...
No nic Maddie, muszę lecieć. Tyler wzywa mnie do łóżka. XD
Rozdział cudny, dosłownie cudeńko!
A temu kotu to chyba nadam jakieś imię, mogę?
Ryszard...? Ładnie?
Weny!
Dziękuję z całego serca, ale jednak pozostanę przy wersji "A", czyli tej, która głosi, że to Ty jesteś świetna. xD Naprawdę, nawet nie wiesz jak ogromne wrażenie zrobił na mnie prolog Twojego nowego opowiadania. Wpadłam w kompleksy, bo tak pięknie to opisałaś. Wybacz, że jeszcze go nie skomentowałam, ale ostatnio nie potrafię skleić, żadnego normalnego komentarza, mam nadzieję, że wkrótce to minie.
UsuńW takim razie od dzisiaj kot nazywa się Ryszard. xD
Jeszcze raz dziękuję. :)
No to i ja jestem!
OdpowiedzUsuńAhahahahahhahahaha Leon! Ten to jest dobry. xD
Naleśniki dooobre :3
Ooo i maluje...:3
Oj, to wejście na góry może być niebezpieczne :c
Biedna Vicky :c
Niezalogowana Estanged, która po całodziennym szaleństwie z nowymi znajomymi z klasy nie ma siły na komentarze :c
Dziękuję za komentarz, imprezowiczu. xD
UsuńMarie ma złe przeczucia co do wyprawy ojca. I słusznie. To jest niebezpieczne!
OdpowiedzUsuńWyobrażam sobie ją jako elegancką, śliczną, niedostępną i okropnie inteligentną dziewczynę. Ciekawe, czy bardzo się zmieni , gdy przeprowadzi się do Anglii i pozna Zeppelinów <333
Pożegnania są taaakie smutne :(( No, ale czasami trzeba się rozstać z bliskimi i iść dalej.
Zapowiada się piękne opowiadanie...
TEN KOT CAŁY CZAS MRUGA, HELP.
XDD
Buziaki ;***
Wohoho. Do Zeppelinów to jeszcze długa droga, całe siedem lat. ;_;
UsuńWidzę, że kot Ryszard robi pozytywne wrażenie. xD
Dziękuję za komentarz. :)