5 września 2014

5. I cried 'cause you were doomed.

 
     Ocierałam swetrem załzawione oczy i spoglądałam na tatę, który schodził ze schodów wraz z całym ekwipunkiem. Mama stała tuż obok mnie i obejmowała mnie ramieniem. Za wszelką cenę usiłowała się nie rozkleić, jakby to miało jakikolwiek sens. Doskonale wiedziałam co czuje. Jej mąż, osoba, z którą spędziła ponad dwadzieścia lat życia szykował się do wyjazdu w Himalaje. Jedno z najniebezpieczniejszych miejsc na Ziemi.
- Czas się pożegnać. - powiedział tata, po czym położył walizki na podłodze i spojrzał mi w oczy. - Marie, pamiętaj, że jeśli coś mi się stanie to i tak będę miał na Ciebie oko. Jesteście najważniejszymi osobami w moim życiu i będę Was obie kochał aż do śmierci, a nawet dłużej.
Spojrzałam na mamę, która niespodziewanie wybuchnęła płaczem. Nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim stanie. Szlochała, wylewała z siebie strumienie łez i wtulała się w silne ramiona taty, a ja przyglądałam się temu wszystkiemu ze smutkiem, którego nie jestem w stanie opisać.
Przytuliłam się do taty, wymieniliśmy ze sobą kilka zdań, a później patrzałam przez okno jak wsiada do samochodu i odjeżdża. Odjeżdża, aby spełnić swoje największe marzenie.

* * *

    Pod wieczór odwiedził mnie Jimmy. Właśnie jego potrzebowałam w tej chwili. Jego złośliwości, która mówiła mi, że mam przestać się nad sobą użalać. Miał rację, przecież do tamtej pory nic się nie wydarzyło.
- Jak wyglądało Twoje dzieciństwo? - spytał, gdy siedzieliśmy obok siebie na trawie w ogródku, podziwiając gwiazdy.
- Dziwnie. Bezbarwnie. Mieszkałam z mamą we Francji, a tata na Sycylii. Widziałam go dwa razy w roku. Dopiero kilka lat po moich narodzinach zamieszkaliśmy we trójkę, w Wenecji. - odpowiedziałam.
Na samo wspomnienie o tych latach zrobiło mi się przykro. W tamtych czasach rodziców zastępowała mi niania, z którą przebywałam od przyjścia ze szkoły, aż do wieczora. Mama była chirurgiem, miała pełne ręce roboty, tata był zajęty wspinaczką górską i pracą. To był fatalny czas.
- Naprawdę? Dlaczego nie mieszkaliście razem?
- Rodzice poznali się w czasach wojny, nawet nie pamiętam gdzie. Później los ich rozdzielił. Na początku 1945 roku mama zaszła w ciążę, ale nie miała pojęcia, gdzie tata aktualnie przebywa więc wychowywała mnie sama, gdy miałam sześć lata tata nas odnalazł, ale nie mógł zostać na dłużej w Paryżu, więc wyjechałyśmy razem z nim. To tyle. Teraz Twoja kolej. - powiedziałam, a na końcu wypowiedzi posłałam chłopakowi uśmiech.
Jimmy opowiedział mi o swoich przeprowadzkach, o grze na gitarze, o kilku zespołach, w których pogrywał oraz o swoich wielkich ambicjach. Chciał być gwiazdą. Gwiazdorem rocka. Dla mnie była to najgorsza rzecz jaka mogła spotkać James'a. Nie rozumiałam, dlaczego wszystkich ciągnęło do tego świata. Co takiego w sobie miał? Imprezy, narkotyki, koncerty, czy wizja przedwczesnej śmierci, wycieńczenia, dziecka w przypadkowym mężczyzną jest aż tak kusząca? Ech, widocznie tak, skoro Rosalie oraz Jimmy marzyli o takim życiu.
- A Ty kim chciałabyś zostać w przyszłości?
- Chciałabym dalej podążać w kierunku sztuki. Marzy mi się otworzenie jakiejś galerii, najlepiej w Paryżu...
   
* * *
    Siedziałam zdenerwowana i wystraszona na twardym, szpitalnym krześle czekając na lekarza, pielęgniarkę lub kogokolwiek kto przekaże mi wieści dotyczące stanu zdrowia mamy. Kilka godzin wcześniej dotarł do nas list, w którym ktoś przekazał nam informacje o lawinie, która spadła tysiąc metrów w dół od zachodniego wierzchołka Annapurny, czyli tego, który planował zdobyć tata. Nikt nie wiedział czy spotkała ich bezlitosna fala śniegu, mimo to mama doznała tak wielkiego szoku, że zemdlała, a przy upadku uderzyła głową o szafkę. W duchu dziękowałam Camille za to, że była wtedy w domu i wezwała lekarza.
    Po niemal dwudziestu minutach czekania, na korytarzu pojawił się strasznie wysoki mężczyzna w białym fartuchu. Natychmiast do niego podbiegłam i zapytałam o stan mamy.
- Nic poważnego się nie stało. To tylko drobne rozcięcie, wymagające założenia trzech szwów. Może panienka odwiedzić mamę. - powiedział doktor, po czym uprzejmie się uśmiechnął i odszedł w przeciwną stronę.
Nieśmiało wślizgnęłam się do maleńkiej sali. Pod białą kołdrą leżała moja kochana, zapłakana mama. Usiadłam na krześle i nie wiedziałam co mam zrobić, jak się zachować.
- Marie, on nie żyję. Umarł. Co my teraz zrobimy?! - krzyknęła i zaczęła szlochać. Położyłam głowę na ramieniu kobiety i próbowałam ją pocieszyć, mimo że sama czułam to samo co ona.
- Przecież to nic pewnego. Może był wyżej, albo niżej. Może nie spotkał tej nieszczęsnej lawiny. - wyszeptałam, próbując uwierzyć we własne słowa.

    Mama spędziła w szpitalu dwa dni. Niecałe pięćdziesiąt godzin, które wypełniał płacz, wzajemne pocieszanie się i rozgoryczenie. Po tygodniu nieco się uspokoiłyśmy. Uwierzyłyśmy w to, że nic się nie stało. Czekałyśmy na jakiekolwiek informacje. Ja chodziłam do szkoły, zbierałam dobre oceny, gdy miałam dobry humor malowałam, a mama zajęła się swoją pracą oraz kontrolowaniem kancelarii.
    Zanim się obejrzałyśmy trawę w naszym ogródku pokrył śnieg. Kaya była już wielkim, silnym nowofundlandem o puszystej, czekoladowej sierści.
Stałam przy małej, zmarzniętej, kilkucentymetrowej brzozie tuż obok roześmianego Jimmy'ego, który rzucał wielkiego patyka Kayi. On był taki beztroski... z dala od wszystkich problemów, ze swoim idyllizmem, który nie potrafił mi się udzielić. Tęskniłam za tatą, martwiłam się o mamę i denerwowała mnie Camille, chociaż ją uważałam za swój najmniejszy kłopot.
    - Co będziesz robić w wakacje? - spytał chłopak, po czym usiadł na ławce. Spojrzałam na niego z politowaniem więc po chwili się podniósł, a wraz z nim śnieg, który przylepił się do jego czarnych spodni. Zaśmiałam się widząc jego minę.
- Brawo, geniuszu. Może pójdziesz się przebrać? Zmarzniesz... - powiedziałam. Powędrowaliśmy pod skromny, ale przytulny domek Page'ów.
- Nie odpowiedziałaś na pytanie.
- Wybacz. - wymamrotałam i chwilę się zastanowiłam. Co chcę robić w wakacje? Dobre pytanie. - Nie wiem. Może pojadę gdzieś z rodzicami... chociaż większość czasu zapewne spędzę z Tobą i Rosalie.
- To nawet lepiej, bo planowałem pojechać ze znajomym do Londynu i w sumie to byłabyś mile widziana. Bo wiesz... Keith... albo nie, jednak nie mogę Ci powiedzieć. W każdym razie chciałbym, żebyś z nami pojechała.
Weszliśmy przez nieduże, dębowe drzwi i skierowaliśmy się do pokoju Jimmy'ego na piętrze. Było to malutkie pomieszczenie, w którym mieściło się tylko łóżko, dwie szafki i gitara.
- Możesz! Proszę...
- Co? Aaa... nie mogę, obiecałem mu, że nikomu nie powiem. Jeszcze sobie pomyślisz, że nie umiem dotrzymać obietnicy i rozgaduję wszystko na prawo i lewo jak jakaś baba. - odpowiedział i wyszedł do łazienki. Miałam czas na obmyślenie strategi. Brunet był człowiekiem, który wręcz uwielbia, gdy się go o coś prosi. Tym razem nie chciało mi się przed nim płaszczyć więc wybrałam najszybszy z możliwych sposobów - szantaż.
- Jeśli mi nie powiesz to nigdzie nie pojadę. - oznajmiłam, gdy chłopak wrócił od pokoju i się uśmiechnęłam.
- Szantażujesz mnie? W takim razie ja się nie będę odzywał. Na zawsze. Już więcej nie usłyszysz mojego głosu. - odparł.
Udawałam, że mnie to nie obchodzi. Doskonale wiedziałam, że za chwilę usłyszę kolejny słowotok z jego ust. On nie potrafił milczeć, dokładnie tak jak Rosie.
- No okej, powiem Ci, tylko nikomu nie mów. - powiedział po chwili i odwrócił się w moją stronę. - Keith się w Tobie zakochał. - dodał, a ja parsknęłam śmiechem. Nie mam pojęcia dlaczego, ale ta informacja mnie wyjątkowo rozbawiła. Ten nierozgarnięty, głupawy, niski chłopak o urodzie przypominającej chomika się we mnie zakochał. Nie sądziłam, że to możliwe.
- Przecież ja go traktuję jak ostatniego kretyna, którym z resztą jest. Jakim cudem on mnie obdarzył jakimkolwiek pozytywnym uczuciem? - spytałam.
- Twierdzi, że jesteś ładna. Twój wredny charakter się dla niego nie liczy.
- Jaki on jest płytki... - westchnęłam. - Właściwie to dlaczego ciągle mi powtarzasz, że jestem wredna? Czy kiedykolwiek powiedziałam Ci jakiekolwiek złe słowo? NIE.
- Taa... odśwież sobie pamięć. Chociaż tu nie chodzi tylko o mnie, weźmy na przykład tą Lucy, z Twojej klasy. Nie odzywasz się do niej, bo nie przypadła Ci do gustu, a nawet jej nie znasz, a o Keithcie mówisz, że jest płytki. O, albo właśnie Keith, to jest niezły przykład. Nie lubisz go, bo ma twarz jak chomik i jest głupi, ale mimo to jest fajnym przyjacielem i potrafi mnie wesprzeć w ciężkich sytuacjach.
Myślałam nad tym jak odpowiedzieć przez dłuższy czas. Zdążyliśmy opuścić dom Jimmy'ego. Spacerowaliśmy opustoszałymi uliczkami naszego małego miasteczka.
- Co Ty masz z tą Lucy? Przecież nie muszę wszystkich uwielbiać, a co do Keitha to... To jakie Ty masz ciężkie sytuacje, żeby on Cię musiał wspierać? Poza tym to nie lubię go właśnie, dlatego, że jest głupi. On nawet nie potrafi złożyć jednego, w miarę logicznego zdania. - odpowiedziałam.
Nie rozumiałam Jimmy'ego. Był inteligentnym, zabawnym chłopakiem, a kolegował się z jakimiś pół mózgami.
- Ja nie mam ciężkich sytuacji?! Wiesz jakie ja mam problemy?! Na przykład taka Maria, która ciągle mi zarzuca to, że jestem denerwujący i że rozpuściłem jej psa. - odpowiedział i się zaśmiał. Po chwili do niego dołączyłam.
    Resztę dnia spędziliśmy na wytykaniu sobie błędów i obgadywaniu Keitha. Ogólnie, rozmawialiśmy na bardzo mądre i wartościowe tematy, jak zwykle. Chociaż nie... dyskutowaliśmy również na temat wyjazdu do Londynu. Było mi to na rękę, bo miałam już trochę dosyć tego małego miasteczka, w którym absolutnie nic się nie działo. Taki tydzień w stolicy Anglii był tym czego potrzebowałam.
    Przy Jimmym chociaż na chwilę zapomniałam o przykrej sytuacji rodzinnej. Po powrocie do domu zastałam stały widok - zasmuconą mamę, pijącą czarną kawę na kanapie w salonie. Camille kręciła się po kuchni ścierając kurz z mebli.
Przywitałyśmy się, po czym poszłam do swojego pokoju, aby samotnie spędzić kolejny wieczór.

10 komentarzy:

  1. No Zuziu, dobrze zrobiłaś, że dodałaś ten rozdział. Wiesz jak ja za Tobą tęskniłam? Nie? To mówię Ci to teraz. Wróć, błagam Cię... Ale to Twoja decyzja. Sama ją podejmiesz, wiedz tylko, że ja czekam i czekać będę. A teraz może rozdział, potem jeszcze sobie pogadam nie na temat...
    Ojciec Marie wyjechał. Smutne, przecież naprawdę może nie wrócić. A wtedy i ona i jej matka się załamią, i może dojść do jeszcze jednej tragedii, ale ja nic nie mówię... Ale na seriom, ja bym swojego nie puściła. Nigdy. Kazałabym mu siedzieć w domu na dupie. A zresztą mój to nie lubi nigdzie jeździć... Jak ja. XD Ale ja nie o tym. Rozumiem zachowanie matki Marie. Też bym się o niego martwiła i na dodatek dostałabym jeszcze zawału, gdybym dowiedziała się, że lawina była właśnie w tym miejscu, gdzie jest mój ojciec. W tym przypadku mąż.
    No, ale są też te bardziej szczęśliwe akcje, jak na przykład spotkania z Jimmy'm. No przecież tu to jest cudownie. Spędzać czas z taką osobą... Wszystko bym oddała za takiego Page'a. :D Ale jest też ta cała Camile, ugh. Nie no, ona mi jeszcze nic nie zrobiła tylko raczej Marie, a za nią nie przepadam, więc... Ej, zrozumiałaś coś z tego? Bo ja nie za bardzo. XD Aha, ok, już wiem co napisałam. Może ten wyjazd do Londynu trochę, no nie wiem, w pewnym sensie "poprawi" naszą Marie, hm? Jeśli w ogóle pojedzie...
    Kochana, Zuziu Mistrzyni Technologii, wracaj do Nas, bo my tu na Ciebie czekamy. Napisałabym Ci tu jakiś plan, tego co zrobię, gdy Ty nie wrócisz, ale nie mam na to nastroju. Szkoła pobiera cały dobry humor. ;_; Ok, ok, poprawa następuje... XD
    Jak Ty tu nie wrócisz, to Cię namierzę i normalnie Ciebie wskrzeszę! Ciebie i tą Twoją wenę! Ty się lepiej pilnuj, a najlepiej szybko wracaj, bo jak nie to wiesz, co Cię czeka... Trzymaj się. I wracaj szybko. Wracaj szybko. W r a ca j, Zuza.
    To wszystko. Chyba się kiedyś utłukę za to, że piszę takie krótkie komentarze.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam Twoje komentarze, Faith! Zawsze poprawiają mi humor. :D

      Mam nadzieję, że zdołam coś napisać jak najszybciej to możliwe, ale na razie to szkoda gadać, nawet nie umiałam napisać w miarę ładnych życzeń dla koleżanki. ;__; Pierwszy raz w życiu zmagam się z tak wielkim brakiem weny, ech...

      Usuń
  2. Jestem!
    Niech ojciec Marie nie wyjeżdża...
    I niech już nie prorokuje, bo mu się coś stanie.
    Poglądy Marie i cala Marie mnie wkurwiają. Galerię w Paryżu? Pfffffff co tam takiego ciekawego by były? A świat rock n' rolla, gdzie króluje Led Zeppelin z Jimmym Page'em jest zajebisty! Kocham Cię, Jimmy! Kocham Cię, że zacząłeś grać! Kocham Twoją solówkę w "Stairway To Heaven" na live, na czerwonym, podwójnym Gibsonie.
    A Marie nie zna tego świata i marudzi, krytykuje. Wkurza mnie to. Strasznie mnie to wkurza. Niech zasmakuje, a potem wydaje opinię. Wkurwia mnie.
    Wiesz, co Ci powiem? Dobrze. Niech cala nasza wkurwiająca, idealna Marie dozna wstrząsu. Dobrze jej tak. Bo mnie wkurwia.
    I znowu mnie wkurwia. Nie lubi Lucy, bo jej rodzicom być może nie powiodło się w życiu, a nawet jej nie zna i wydaje opinię. Tak samo o Keithcie. Nie liczy się twarz, tylko wnętrze. Jeśli Keith potrafi rzeczywiście wesprzeć w trudnym sytuacjach, to naprawdę jest super człowiekiem.
    A Marie wydaje się, że to ona jest idealna (chociaż zdaje sobie sprawę co do swoich wad). Jest bogata, dobrze się uczy, ma wszystko. Wkurwiają mnie tacy ludzie. Strasznie. Może nie uważa się za lepszą, ale nieco się wywyższa i wydaje opinię o ludziach, których losów bądź wnętrza w ogóle nie zna. Nie cierpię czegoś takiego. Ona jest zepsuta do cna. Nastawiona inaczej.
    Wkurza mnie to. Bardzo.
    Ale rozdział zajebisty. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa, dziękuję za komentarz! :)
      Powiem szczerze, że ja też nie przepadam za Marie, na początku nawet ją lubiłam, ale teraz mam ochotę ją zatłuc tłuczkiem, patelnią albo czymkolwiek innym. Nawet pomyślałam o tym, aby ją uśmiercić, ale nie wypada zabijać głównej bohaterki. ;_;

      Usuń
    2. Zabij ją i niech Jimmy z Rosalie będą głównymi. xD No, ale nie, jej matka by się już zupełnie załamała. Ale cholera jasna, Maddie ty tak zajebiście piszesz, że mam wrażenie, jakby działo się to naprawde i mam ochotę zajebać Marie.
      Szablon jest zajebisty! I ten mrugający kot <3 xD

      Usuń
    3. Jesteś kochana, Estranged. ♥
      Przez Ciebie popadnę w samouwielbienie. xD

      Usuń
  3. Kochana Maddie!
    Wybacz, że tak późno komentuje, bo właściwie to powinnam to zrobić wczoraj. Ale niestety, jak to w piątki bywa, po północy już nie byłam w stanie nawet sklecić jednego, logicznego zdania, i odpuściłam sobie. Przepraszam! Ale teraz jestem, bo trudno w sumie tu nie wpaść. To jest zbyt pięknie.
    Nowy wygląd! No, żeby nie było, że ja zawsze tak tylko, że wszystko cudowne, to powiem, iż poprzedni bardziej mi się podobał. Znaczy może nie chodzi o sam wygląd ogólnie, o ilustracje i graficzną oprawę postów i tym podobnych, tylko raczej o to, że... Tamten bardziej pasował. Już w poprzednim komentarzu się bardziej rozpisałam czemu mi się aż tak podobał. Bo naprawdę złapał mnie za serce, a ten... Eh, nie potrafię tego wytłumaczyć. Jest ciemniejszy. A Marie jest taka... Kurde. Nie wiem, nie pasuje mi on do Marie. I do klimatu. Tu jest tak wiesz, jak no... w Wenecji, czy coś. A w Wenecji wszystko jest takie jasne. Znaczy się na razie, bo przeczuwam, że niedługo się coś pozmienia. Zresztą nieważne. Boże, to co przed chwilą napisałam chyba było kompletnie nieskładne xD Przepraszam, chyba jednak wciąż jestem zmęczona...
    Ale teraz rozdział! Możesz olać moje powyższe pierdolenie.
    Pierwsza scena, jajć! Wspominałam, że sceny pożegnania mnie poruszają? A Twoje sceny pożegnania? One wyciskają łzy, niczym gigantyczna cebula! Serio. Czułam się, jakbym oglądała Zieloną Milę. Ale wciąż jestem zła na tatę Marie, że wyjechał. Znał ryzyko i wiedział, że rodzina nie chce jego wyjazdu, ale... Kurde! Po prosu wydaje mi się to nieco samolubne i... No nie podoba mi się.
    Oczywiście mam ogromną nadzieję, że Antonio (dobrze?) żyje. Nie chciałabym, żeby jego córka i żona się załamały, o ile już tego nie zrobiły. Szczególnie żona. Czemu? Już tłumaczę.
    Coraz bardziej nie lubię Marie. Nie lubię, bo uważam, że jest okropna! Jak ona tak w ogóle może? Czemu do cholery ocenia ludzi po okładce? Jest wykształcona i inteligentna, ale też egoistyczna, nietolerancyjna i pozbawiona zrozumienia dla innych. Nie wiem, czy jest coś, co jej pomoże. Właściwie jest... Rosie i James. Ale to jest Marie Moretti, przecież nie skorzysta z pomocy... Ba, ona sobie nawet nie da uświadomić, jak bardzo jest z nią źle! Niech ktoś jej prosto w twarz powie, że ani trochę nie jest idealna. Keithowi jest bliżej do ideału, jeśli mówimy o dobrych, uprzejmych, beztroskich ludziach.
    Swoją drogą wątek z Keithem jest intrygujący. Ciekawa jestem co ten chłopak będzie skłonny zrobić dla ładnej buźki Marie. Obstawiam, że całkiem sporo...
    Ale cóż, mam nadzieję, że tego już niebawem dowiem się z kolejnego rozdziału. Ten był naprawdę poruszający, i jednocześnie jak zwykle pięknie napisany. Uwielbiam Ciebie Maddie oraz Twojego bloga. Jesteś cudotwórcą :)
    Cóż, mam nadzieję, że nie zanudziłam Cię moja paplaniną od rzeczy.
    W ogóle, kocham tego kota tu na dole ♥ Jest genialny! Uwielbiam koty ogólnie, a ten jest przesłodki. Może by go jakoś nazwać? xD Mmm...Te oczy mnie hipnotyzują :O Może... Patrzałek? xD Nie no, nie. Tak tylko pieprzę...
    No, na koniec wspomnę jeszcze, bo pewnie nie wspominałam (taa...), że... Zuziu! Jesteśmy z Tobą i nie zamierzamy Cię opuścić, choćbyś miała nie pisać przez rok :) Trzymaj się.


    Hugs, Rocky.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, wszyscy nie lubią Marie... o taki efekt mi chodziło. xD
      Mogę jedynie zagwarantować, że nasza blondyna jeszcze nie raz zaskoczy i być może coś się przełamie w jej zachowaniu, kto wie...
      Jeśli chodzi o szablony to zawsze mam z nimi problem, bo niby mi się podobają, ale po jakimś czasie odkrywam w nich jakieś rzeczy, które mnie denerwują i... no, z tamtym też tak było, z tym być może też tak będzie. W każdym razie, nigdy nie jestem w stu procentach zadowolona. ;_;
      A kot ma już imię. ;_; Mianowicie zwie się Ryszard - pomysł Faith. xD Ale Patrzałek jest urocze. O, to może damy mu tak na drugie? Będzie Ryszard Patrzałek... eee... Jagger? xD

      Na koniec podziękuję Ci z całego serca za ten (jak zwykle) wspaniały komentarz. ♥

      Usuń
  4. Jacieżpierdziele, jak ten szablon tu pięknie wygląda! *_________________________*
    Chyba nigdy nie opuszczę tego bloga.
    W ogóle to tak ostatnio oglądałam bohaterów i pomyślałam sobie, że Marie to jest Thylane, a ona ma chyba z 15 lat i tak myślę, myślę i zastanawiam się jak ona będzie wyglądała jako starsza babka. Chyba, że nam jakiegoś fotoszopa strzelisz albo zmienisz postać. Osobiście zawsze wyobrażałam sobie Marie jako Lane del Rey, sama nie wiem czemu, po prostu ona jest taka elegancka, trochę ponura (mówię o Marie, ofc) i w ogóle, no Lana jak chuj. XD

    Nie będę zbytnio oryginalna jeśli powiem, że wkurwia mnie Marie, ale muszę więc:
    WKURWIA MNIE MARIE, NO JA PIERDOLE, XJHWIHJAHKJHEJRGEJASHGESJKHFASJ, ZABIŁABYM JĄ JAKBYM MOGŁA.
    ALE z drugiej strony to jest jakaś odmiana, bo zazwyczaj bohaterki to takie.. ekhm, metalówy, no. Laski, które uwielbiają metal, są zakochane w muzykach, których później poznają, a tutaj mamy taką Marie, która nienawidzi rockowego światka.
    Wątek z ojcem himalaistą też mi się podoba, właściwie to wszystko mi się podoba. D:
    Czekam na następny ♥, lub jak wolisz - DAWAĆ KURWA SZÓSTKĘ! XD

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam z lekkim opóźnieniem, Maddie! Ach, jaki ten rozdział jest piękny! Naprawdę, jest cudowny! Strasznie mi się podoba! Wydaje się być tajemniczy, mroczny, a zarazem intrygujący, ciekawy i cholernie ładny! Uwielbiam takie klimaty, jest supwr! No kurka, zachwycam się, bo to takie... agsisvsisgsjsihdhghgdhdgdhs... AAA! Brak mi słów na opisanie tego cudeńka!
    Kochana, chciałabym, abyś kontynuowała swą działalność i zaszczycała nas swoimi zdumiewająco dobrymi dziełami, gdyż to opowiadanie jest takie... wyjątkowe! Nie wiem, dlaczego, ale kiedy przypominam sobie o różnych blogach na matmie, tępo wpatrując się w białe, okrutne literki na cimnozielonej tablicy, na samą myśl o Twoim nachodzi mi myśl: "A, Maddie... To ten od tego ślicznego, subtelnego tła i innym, pięknym sposobie pisania!", no i uwielbiam tego bloga! Ale oczywiście decyzja należy do Ciebie i Twojego samopoczucia.
    Jeśli chodzi o rozdział, to brak mi słów! Trochę krótki (chociaż w sumie każde dobre opowiadanie wydaje się być krótkim, ale strasznie mi się podoba! Tata Marie wyjechał i najprawdopodobniej zginął. Biedna mama ;c I jeszcze trafiła do szpitala... Współczuję jej rozłąki z mężem. Trochę chamsko, ale nie jest mi żal Marie! Kurczę, żałuję tylko jej mamy, ale może ro przez to, że zbytnio za nią nie przepadam? Jimmy ma rację, Marie jest wredna! Nawet bardzo. O, ale może jak wyjedzie z nim do Londynu to się rozluźni i będzie wtedy super-fajna?! :)
    Maddie, naprawdę przepraszam. Przepraszam! Ale, do cholery, muszę wkuwać na matmę, co sprawia mi niesamowitą trudność, bo wręcz nienawidzę tego przedmiotu i nauczycielki uczącej go, a te głupie cyfry ciągle mnie prześladują! ;/ Więc na zwieńczenie: rozdział zajebisty. Bardzo, bardzo przypadł mi do gustu i chyba przeczytam go drugi raz! Kochana, wybacz za ten mało inteligentny, krótki i beznadziejny komentarz, jest taki bardziej niż zwykle i mi wstyd! Naprawdę przepraszam, chcę jednak, żebyś wiedziała, że bardzo mi się podoba i jeśli będziesz miała ochotę i wenę na dalsze pisanie to z wypiekami na twarzy będę śledzić losy Marie i Jimmy'ego! :)
    Pozdrawiam i życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń