część pierwsza
Nasi rodzice zapewnili nam wspólne mieszkanie, podarowali sporą ilość pieniędzy, abyśmy nie musiały zaprzątać sobie głowy pracą. Takie rozwiązanie jak najbardziej mi się podobało. Nie chciałam zaczynać od zera, pracując jako kasjerka lub kelnerka. Chciałam zakończyć studia i zacząć godną pracę, taką, która sprawiałaby mi przyjemność i dostarczałaby mi wystarczająco dużo środków do życia. Stanie za ladą uważałam za zajęcie wyjątkowo haniebne.
Spakowałam wszystkie swoje buty, płaszcze, książki oraz inne rzeczy już kilka dni wcześniej. Ciężko mi było opuszczać dom, w którym spędziłam cztery lata swojego życia, o rodzicach nawet nie wspominając...
Och, i jeszcze ten brak gosposi! Nie wyobrażałam sobie siebie przy garnkach lub z odkurzaczem. Nie przywykłam do takich rzeczy. W ciągu tych dwudziestu lat mojego życia nigdy nie ugotowałam sobie jajka, ani nie posprzątałam swojego pokoju, zawsze jakaś kobieta mnie wyręczała.
- Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. Moja kochana córeczka wyjeżdża... - mama zaczęła płakać, a tata usilnie starał się ją pocieszyć.
- Mamo, przecież będziemy się pisać do siebie listy, odwiedzać się. - powtórzyłam pod raz setny w ciągu ostatniego tygodnia.
- Wiem, wiem, ale to i tak nie jest to samo. Trzymaj się, skarbie. Ucz się, maluj, mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa...
- Do zobaczenia. - powiedziałam i wsiadłam do samochodu, w którym czekała już Rosalie. Po chwili dołączył do nas mój tata, który miał odwieźć nas na lotnisko w Londynie.
Przez całą drogę rozmawialiśmy, śmialiśmy się, żartowaliśmy. Dawno nie widziałam taty w takim nastroju. Zazwyczaj był raczej sztywny, że tak powiem, ale cóż się dziwić, przy Rosie każdy nabiera chęci do życia.
Po kilku godzinach podróży znaleźliśmy się pod wielkim lotniskiem. Oddałyśmy bagaże, po czym nadszedł czas pożegnania z tatą.
- Marie, bądź rozsądna, zbieraj dobre stopnie, nie sprowadzaj do domu żadnych chłopców, spraw, abyśmy byli z Ciebie jeszcze bardziej dumni jesteśmy niż do tej pory. - przytuliłam o wiele wyższego ode mnie mężczyznę, obiecałam, że będę przykładać się do wszystkiego co robię i wraz z Rose udałyśmy się do odprawy.
* * *
- Jak tu pięknie! - rozentuzjazmowała się blondynka, gdy tylko przekroczyłyśmy próg naszego nowego mieszkania. Również byłam zachwycona. Wnętrze prezentowało się wyjątkowo minimalistycznie, ale zarazem pięknie, przejrzyście. Tata wspominał, że mieszkanie ma niecałe dwieście metrów kwadratowych powierzchni. Z okien naszej wspaniałej kamieniczki roznosił się widok na szesnastą dzielnicę Paryża, Passy.Na środku pomieszczenia mieścił się salon, w którym znajdowała się wielka, podłużna kanapa, drewniany stolik i dwa fotele, po lewej stronie była kuchnia, łazienka i sypialnia Rosie, a po prawej garderoba, druga łazienka i moja prześliczna sypialnia. Domyśliłam się, że rodzice zatrudnili architekta, jak zawsze.
Nazajutrz udałyśmy się na długi spacer brzegiem Sekwany.
- Myślałam o tym, aby znaleźć jakąś pracę. Nie chcę ciągle brać pieniędzy od rodziców. - wyznała Rosie.
- Ja też nie chcę ich non stop wykorzystywać, ale przecież nie mamy jeszcze doświadczenia.
- Mogłybyśmy poszukać czegoś w jakimś klubie, może zatrudniłybyśmy się jako kelnerki? - zaproponowała.
- Chcesz chodzić z tacką i świecić tyłkiem przed jakimiś obleśnymi typami? Jeśli tego pragniesz to przecież możesz pracować, ja wolę najpierw skupić się na nauce. - odparłam stanowczo.
- Marie... nie obraź się, ale czasami mnie denerwujesz. Ja po prostu chcę udowodnić samej sobie, że jestem samodzielna. Wiem, że ty wolałabyś od razu zacząć pracę jako lekarz czy prawnik, ale tak się nie da. Masz dobre, rozpoznawalne nazwisko, ale nie masz szans na bycie kimś więcej bez wyższego wykształcenia, ja tak samo więc chcę zacząć od tego.
Westchnęłam pod nosem. Miałam dosyć tego tematu, poza tym nie chciałam kłócić się z przyjaciółką na samym początku naszej przygody w nowym kraju. Wolałam przyznać jej rację i zakończyć ten sporny temat.
* * *
- Kiedyś czytałam w gazecie o Sunset Strip, to podobno jedna z najgorszych dzielnic Los Angeles. Wszędzie aż roi się od prostytutek, dilerów, narkomanów, hippisów. - opowiadała zafascynowana Rosie.
Od kilku lat starałam się zrozumieć jej miłość do tego miasta. Palmy, plaża, piasek, co w tym nadzwyczajnego? Jeszcze ta cała paplanina o nizinie społecznej. To było odrażające. Dziewczyny, które oddawały się za pieniądze lub z nieodwzajemnionej miłości do gwiazdy rocka, która następnego ranka wyrzuci ją za drzwi. Te wszystkie subkultury... hippisi, którzy wzbudzali we mnie politowanie. Pieprzone dążenie do pokoju, do równego uprawnienia, do traktowania zwierząt na równi z ludźmi. Idioci...
- Rosie, ileż można? Od czterech lat zadręczasz mnie tymi opowieściami. Mam naprawę dosyć słuchania o tym mieście. Nie wiem dlaczego zgodziłam się, aby odwiedzić Kalifornię, myślę, że lepiej bawiłabyś się beze mnie...
- O nie! Na pewno nie! Nawet nie próbuj się teraz wykręcić! Może kogoś tam poznasz... - powiedziała blondynka, a ja rzuciłam jej pełne dezaprobaty spojrzenie, mimo że było to zaprzeczenie moich dotychczasowych myśli, które krążyły wokół tajemniczego mężczyzny. Od czasu czasu wyjazdu Jimmy'ego byłam bardzo osamotniona. Nie miałam do kogoś się przytulić, nie miałam z kim podziwiać zachodu słońca. Brakowało mi mężczyzny u boku. Poza tym miałam już prawie dwadzieścia lat, uważałam, że to odpowiedni czas na związek, mimo że nieco obawiałam się dzielenia czasu pomiędzy partnerem, a studiami, które jak wiadomo, były dla mnie rzeczą najważniejszą.
- Może... - westchnęłam. - Ale to na pewno nie będzie żaden Amerykanin, związek na odległość nie miałby sensu. Wolę czekać na miłość we Francji. - dodałam.
- Ale czy ja mówię o związku? Chodziło mi bardziej o taki przelotny romans... miałabyś co wspominać na stare lata.
- Zdążę jeszcze zaszaleć przed tymi starymi latami, bez obaw. - odparłam.
część druga
- Marie, chciałam przedstawić Ci mojego chłopaka! - z takimi słowami
Rosalie wpadła do mieszkania. Przeraziłam się na samą myśl o tym kogo
moja przyjaciółka ze sobą przyprowadziła. Spodziewałam się zbuntowanego,
długowłosego mężczyzny przyodzianego w skórzane ubrania, jednak widok
jaki zastałam po przekroczeniu salonu zmiótł mnie z nóg. Przede mną stał
wysoki, szczupły blondyn, z zaczesanymi do tyłu włosami. Na nosie miał
wielkie, okrągłe okulary. Na jego zgrabnym ciele spoczywał szary garnitur, a pod nim
śnieżnobiała koszula i czarny krawat. W dłoni trzymał małą walizkę. - To
jest Steven Weiss. Stev, przedstawiam Ci moją najdroższą przyjaciółkę.
Maria Moretti. - przedstawiła mnie Rosalie kładąc nacisk na moje imię.
Zostało ono zmienione. Doszłam do wniosku, że nieco dziwnie brzmi
francuskie imię obok włoskiego nazwiska więc przy wyrabianiu dowodu
osobistego zmieniłam jedną literkę i tak oto zostałam Marią. Blondynka
od samego początku twierdziła, że nie powinnam tego robić, bo jest to
oznaką braku szacunku do rodziców, ja jednak nie widziałam w tym niczego
złego.
- Witam. Rosie wiele mi o Tobie opowiadała. - powiedział Steven i uścisnął moją dłoń.
- Doprawdy? - spytałam.
Zastanawiało
mnie to dlaczego do tamtej pory nie wiedziałam o tym, że istnieje ktoś
taki jak Steven Weiss. Sądziłam, że Rosie mówi mi o wszystkim, a zataiła
tak ważną informację.
-
Tak, podobno planujesz otwarcie galerii sztuki. Mój ojciec ma firmę
ochroniarską, jakby coś to służymy pomocą. - odparł i posłał mi uśmiech.
Przeszliśmy do salonu i usiedliśmy naprzeciwko siebie, ja na fotelu, a Państwo Zakochani na kanapie.
- Mogę wiedzieć ile masz lat? - spytałam. Steven wyglądał na starszego od nas. Dużo starszego.
- Skończone dwadzieścia dziewięć. - odpowiedział, a ja spojrzałam z niedowierzaniem na Rosalie. Osiem lat różnicy?!
- Podejrzewam, że pracujesz...? - przez moment czułam się jak matka, który robi wywiad nowemu partnerowi swojej jedynej córki.
-
Tak, ukończyłem medycynę na Oxfordzie, jestem pediatrą. Swoją drogą to
poszukuję asystentki. Myślałem, że sam to wszystko poukładam, ale
brakuje mi czasu. Wiesz, pacjenci i te wszystkie inne. Proponowałem tę
pracę Rosie, ale woli pracować jako sprzedawca, no cóż. - westchnął i
spojrzał na swoją ukochaną. Po chwilowym zastanowieniu stwierdziłam, że
jego propozycja wcale nie jest najgorsza. Niby nie chciałam pracować,
ale jednocześnie nie miałam zamiaru ciągle oskubywać rodziców z
pieniędzy. Najwyższy czas na usamodzielnienie się.
- Właściwie to myślę, że to dobry pomysł, dziękuję za ofertę. Tylko musisz
wiedzieć, że nie mam żadnego doświadczenia jeśli chodzi o pracę...
-
Nic nie szkodzi. To przecież nic trudnego. Jedynie odbieranie
telefonów, zapisywanie wszystkiego w kalendarzu. Dasz sobie radę. Czyli
jesteśmy umówieni, hm? - zaśmiał się.
- Tak. Kiedy mogłabym zacząć?
-
Właściwie to już od poniedziałku. - odparł. Uśmiechnęłam się. Byłam
zadowolona z tak niespodziewanego obrotu sprawy. Kto by pomyślał, że
znalezienie pracy jest tak prostym zadaniem...
* * *
- Rosalie, możesz mi powiedzieć, dlaczego nie miałam pojęcia o tym, że
kogoś poznałaś? - zapytałam zaraz po tym jak Steven opuścił nasz dom.
-
Oj no, Marie, wiesz... zaraz zaczęłabyś mi prawić morały o tym, że on
jest dla mnie za stary. Teraz przynajmniej wiesz, że to porządny facet.
Ma pracę, uwielbia dzieci, skończył dobre studia i zaproponował Ci
pracę! O, właśnie, nie sądziłam, że się zgodzisz...
-
Ta... no, nieważne, pójdę opróżnić skrzynkę. - powiedziałam, aby
uniknąć tematu mojej nagłej zmiany nastawienia w sprawie pracy.
Wyciągnęłam
mały kluczyć z szafki w kuchni i zeszłam na dół. Otworzyłam metalową
skrzynkę na listy z numerem 8, w której było pięć ulotek i jeden list.
Od rodziców. Szybko pobiegłam do mieszkania i otworzyłam kopertę.
Kochana córko,
piszę do Ciebie w tajemnicy przed tatą, który za wszelką cenę nie chciał przekazywać Ci tej informacji, twierdził, że masz wystarczająco dużo kłopotów związanych z uczelnią.. Uważam, że powinnaś wiedzieć, poza tym potrzebuję jakiegoś wsparcia w tej sytuacji. Jestem taka rozbita...
Za trzy tygodnie Antonio wyjeżdża w Himalaje, znowu. Tym razem chce zdobyć Koronę Ziemi, Mount Everest. Jestem bezradna, nie mogę go powstrzymać. Nie chcę po raz kolejny przez to przechodzić. Strach jaki mi towarzyszy jest nie do opisania.
Gdy wróci... jeśli wróci, planujemy wrócić do Włoch. Bez Ciebie jest tutaj tak pusto. W Rzymie będzie więcej osób, więcej wszystkiego, może tęsknota za Tobą nieco złagodnieje.
Trzymaj się. Pozdrawiam, mama.
piszę do Ciebie w tajemnicy przed tatą, który za wszelką cenę nie chciał przekazywać Ci tej informacji, twierdził, że masz wystarczająco dużo kłopotów związanych z uczelnią.. Uważam, że powinnaś wiedzieć, poza tym potrzebuję jakiegoś wsparcia w tej sytuacji. Jestem taka rozbita...
Za trzy tygodnie Antonio wyjeżdża w Himalaje, znowu. Tym razem chce zdobyć Koronę Ziemi, Mount Everest. Jestem bezradna, nie mogę go powstrzymać. Nie chcę po raz kolejny przez to przechodzić. Strach jaki mi towarzyszy jest nie do opisania.
Gdy wróci... jeśli wróci, planujemy wrócić do Włoch. Bez Ciebie jest tutaj tak pusto. W Rzymie będzie więcej osób, więcej wszystkiego, może tęsknota za Tobą nieco złagodnieje.
Trzymaj się. Pozdrawiam, mama.
Czytałam ten list w łzami w oczach. Nie sądziłam, że tata jest zdolny do tego, aby tak potraktować mamę. Przecież ona zwariuje. Zostanie sama. Jak on może?! Co jeśli zginie? Podsunęłam kartkę pod dłonie Rosie. Czytała jej zawartość i co kilka sekund kręciła głową z niedowierzaniem.
-
O kurwa... znowu?! Przecież Twoja mama się wykończy. Zostanie tam
całkiem sama. Na kilka miesięcy! - skomentowała z oburzeniem.
- Wiem, ale i tak niczego nie zrobię. Mogę ją co najwyżej odwiedzić.
* * *
- Po prostu nie wierzę! Kto by pomyślał, że Ty i Tom... - westchnęła Rose.
Sama
w to nie wierzyłam. Za godzinę miał przyjść po mnie nasz znajomy z
uczelni. Przystojny, wysoki chłopak z nieziemskim talentem plastycznym.
Od dłuższego czasu posyłał mi sygnały mówiące o tym, że oczekuje ode
mnie czegoś więcej, że układ koleżeński to dla niego za mało, ja
tymczasem nie wiedziałam czy coś do niego czuję. Imponował mi swoją
inteligencją, talentem, ale nie wiedziałam czy jest osobą, z którą
chciałabym się związać.
Rozczesałam
swoje ciemnobrązowe włosy, które zdążyły przejść kolejną koloryzację i
włożyłam pamiętny naszyjnik z pereł na szyję.
-
Prześlicznie wyglądasz. Tylko obowiązkowo włóż szpilki, bo będziesz
wyglądać przy nim jak krasnoludek. - powiedziała Rosie. Uśmiechnęłam się
pod nosem i założyłam czarne, świecące buty na wysokim obcasie.
Niemalże w tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi. Tym kimś był oczywiście Thomas. Wyglądał wspaniale.
Przytuliliśmy się na powitanie, po czym wyszliśmy na zewnątrz.
- Spacer czy restauracja? - spytał brunet.
- Może najpierw spacer... - odpowiedziałam.
- Oczywiście. Masz jakieś plany na lato?
- Tak, wyjeżdżamy z Rosalie do Los Angeles. - powiedziałam niechętnie. - Nie pytaj, nadal nie wierzę, że dałam się namówić.
-
Mieszkałem tam przez rok. Nie rozumiem obsesji ludzi na punkcie tego
miasta. To nic specjalnego. Po zapoznaniu się ze wszystkimi miejscami
robi się nudne. Jak każde miejsce. - uśmiechnęłam się. W końcu spotkałam
osobę, która jest normalna. - Ach, z resztą, nieważne. - dodał. -
Zdradzisz mi coś o sobie? Coś czego jeszcze nie wiem.
- Wszystko o mnie wiesz. - odparłam z uśmiechem.
-
Hm, nie wiem dlaczego ciągle jesteś taka ponura. Poważna. Rzadko kiedy
widzę Cię uśmiechniętą, mimo że spędzamy ze sobą pół dnia na uczelni.
-
Nie jestem ponura, po prostu nie lubię się śmiać bez powodu. Denerwują
mnie ludzie, którzy chodzą z uśmiechem na twarzy przez cały dzień. - odpowiedziałam.
-
Masz za mało endorfin. - rzucił wesoło. - Jakbyś sobie kogoś znalazła
to też byś się tak zachowywała. Chodziłabyś roześmiana, cała w
skowronkach przez cały dzień i prawdopodobnie doprowadzałabyś samą
siebie do szału.
- Czy ja wiem... najpierw musiałby znaleźć się ktoś kto zechciałby związać się z taką osobą jak ja.
-
Uwierz mi, że jest wiele takich osób. Przyciągasz ludzi jak magnes,
serio. Rozwiewasz taką aurę tajemniczości wokół siebie. Poza tym jesteś
chyba najładniejszą i najmądrzejszą dziewczyną w naszej grupie. -
powiedział i spojrzał na mnie kątem oka.
Często
słyszałam komplementy ze strony mężczyzn. Czułam się z tym nieco
dziwnie. Nie uważałam się za jakąś szczególną piękność, ale kwestię
urody starałam się odkładać na dalszy plan, była ona najmniej ważną
rzeczą w moim życiu, poza tym jaki sens miałoby ciągłe użalanie się nad
swoim wyglądem, którego i tak żadna siła nie zmieni?
-
Tom... nie przesadzaj. Chociaż, w sumie to mnie zaciekawiłeś. Mógłbyś
mi zdradzić imię chociaż jednej z tych osób? - spytałam uśmiechając się
niewinnie. No cóż, ciekawość - cecha ludzka.
Brunet
zawahał się z odpowiedzią, a ja połączyłam ze sobą wszystkie fakty i
karciłam się w myślach za swoją głupotę. Byłam pewna, że mój towarzysz
potraktuje to pytanie jako zachętę do następnego kroku w naszych
relacjach.
- Mario, bo ja
długo o tym myślałem. O nas. - zaczął, a ja czułam jak robię się cała
czerwona ze stresu. - Podobasz mi się, nawet bardzo. Znamy się dość
długo. Pomyślałem, że może moglibyśmy... no wiesz... być parą. -
dokończył i stanął w miejscu. Zrobiłam to samo, stanęliśmy naprzeciwko
siebie i spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy.
Lustrowałam
wzrokiem jego twarz, ciemne oczy, gęste rzęsy i nie wiedziałam co mam
robić. Miałam mętlik w głowie. Jeden tajemniczy głosik podpowiadał mi,
że również czuję coś więcej do Toma, a drugi, że to nie czas, że mam
pracę, naukę, matkę, którą muszę wspierać.
Mój
umysł rozpętał szaleńczą wojnę z sercem, czułam jak wszystkie emocje i
wspomnienia się we mnie kumulują, aż w końcu podjęłam decyzję.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Rozdział wyszedł nieco dłuższy niż poprzedni, ale to dlatego, że połączyłam ze sobą 8 i 9, ponieważ nie chciałam, aby znowu było tak krótko, przez co znowu jest taki okrutny przeskok w czasie. Później akcja będzie toczyła się o wiele wolniej. :)
OH GOD. ILE TU SIĘ DZIAŁO! Jak ja lubię takie wielowątkowe rozdziały.
OdpowiedzUsuńOkej, od początku:
1. Dziewczyny wyjeżdżają do Paryża, gdzie mają mieszkanie i będą studiowały na...No właśnie, gdzie one będą na te studia chodzić?
2. Rodzice są załamani, chociaż jej ojciec mnie w tym rozdziale wkurzył. Najpierw pieprzy o tej nauce i o dumie przy pożegnaniu, a później jeszcze to, o czym wspomnę później, miało być wszystko po kolei.
3. Mają mieszkanie w Passy, które podobno jest ładne i wielkie, no kurczę! 200 metrów! :O
4. Rosalie chce znaleźć pracę, Marie oczywiście NIE ma zamiaru podjąć się "haniebnej" pracy kelnerki czy sprzedawczyni. Oj, coś czuję, że posypią się "hejty" na naszą pannę Moretti. XD
5. "Nie wiem dlaczego zgodziłam się, aby odwiedzić Kalifornię, myślę, że lepiej bawiłabyś się beze mnie... " - HYYYYYYYYYYYYYYYYYY! One jadą do Kalifornii?! Może poznają tam Micka (♥) albo Jim'a. O Boże, to by było cudowne. Weź ich daj jak najszybciej! XD
6. Rosalie ma chłopaka, zwie się on Steven Weiss, jest lekarzem i lubi dzieci. Super, serio, zajebiście, Zuz, jak mogłaś, no?! Przecież Rosie ma bym z Jaggerem! Rozmawiałyśmy o tym! :__: Zabić Stevena! Boże, nie chcę go tutaj, idę ostrzyć noże.
7. Marie zmieniła imię. Właściwie to już MARIA, a nie Marie. A niech sobie robi co chce, i tak jej lubię. XD
8. Kurwa, jak mi ten ojciec podniósł ciśnienie. Co za idiota. Współczuję Violi, biedactwo. Nie dosć, że jej (jebnięta) córka wyjechała to jeszcze mąż ją zostawia..
9. THOMAS! Sama nie wiem co o nim myśleć, musi być dziwny skoro podoba mu się ktoś taki jak MariA. D:
Ale nas w emocjach trzymasz! Kurde, będą razem, czy nie? Nie zasnę dzisiaj. :__:
Po raz setny Ci życzę powodzenia na tych zawodach! Biegnijmy przecież mamy czas. XDDD Nie no, żartuję, ale serio, masz zająć pierwsze miejsce, bo inaczej się Ciebie wyrzekam. XD
Na Sorbonę, oczywiście. :3
UsuńSpoks, możesz zabić Stevena, jakoś go nie lubię. ;_;
I naturalnie, dziękuję za komentarz, Mercia.
Jak dobrze, że pisałam ten cholerny rozdział, którego pisać nie potrafię. Gdybym tego nie robiła, to bym pewnie nie zauważyła nowego rozdziału u Ciebie. Choć w sumie teraz pisanie przychodzi mi łatwiej niż, na przykład tydzień temu, więc to raczej dobrze. Time After Time...hm... Dobra, nie znam słów tej piosenki oprócz tytułu, który jest w refrenie. XD A teraz skończę już pierdolić bezsensu i przejdę do rozdziału.
OdpowiedzUsuńMarie i Rosalie się wyprowadziły, no... A mama mi mówi, że ja nic nie robię, ha! A tu Marie ma 20 lat i co? I gówno robi. Nawet kanapki sobie nie zrobi. Herbaty też, nie posprząta. W jakim one syfie będą żyły, Matko Boska. Takie niezaradne to dziecko. Dobrze, że chociaż Rosalie jest bardziej rozgarnięta. :D Ok, pewnie aż tak źle nie jest, bo na pewno herbatę sobie zrobi... I kanapkę też, niech jej będzie. A co do pracy... Oj Mario, Żadna praca nie hańbi. A już w szczególności kelnerki czy tam kasjerki. No, ale oczywiście wielka dama musi być od razu lekarzem bądź prawnikiem. Bo musi być idealnie. I D E A L N I E. A potem Ci jeszcze powie, ze nie jest idealna i zarozumiała.
I znowu. Znowu ten jej ojciec chce jechać w Himalaje. Jezu, niech znajdzie sobie jakieś inne zajęcia. Na przykład takie zbieranie kamyków. Porządne zajęcie, co nie? W końcu będzie mógł se zbierać i zbierać, a najlepsze jest to, że będzie miał tych kamyków w bród. To już lepsze niż Mount Everest, bądźmy szczerzy. A jak bezpieczne... No chyba, że go ktoś tym kamykiem w łeb jebnie, na przykład żonka. Ale to już jego wina... Ok, odbiegłam od tematu. Chciałam przez to powiedzieć, że on ma tam nie jechać. Przecież matka Marie załamie się psychicznie i kto będzie kaskę wysyłał biednej córeczce? No nikt. Ojca lawina zasypała, matka w psychiatryku = kaski brak.
No i Rosalie znalazła sobie faceta. Fajnie, trochę tylko taki w stylu Marie. Rosie, Ty jeszcze zobaczysz, ta wredna mała Ci go ukradnie. XD Ok, znowu nie tak miało być. Po prostu mój mózg się dzisiaj zjebał, może to dlatego kazałam Axlowi w opowiadaniu grzać na pieszo do Los Angeles...? Dobrze, ze sobie to uświadomiłam. W sumie to chłopak ma tylko pięć godzin drogi autem... Znowu nie to, co trzeba. Miałam gadać o Stevenie i tym całym Tomie. No dobra, Rosalie już się tak nie martw, choć wątpię, żeby Marie chciała być ze studencikiem, czy czymś tam. On chyba nie chodzi codziennie w garniaku, więc Marycha rozmyśli się szybko. XD
Już mi kompletnie odwala, a Rysiek się na mnie gapi, jak na idiotkę. No, masz trochę racji, Rychu. Ja już chyba lecę. Matko Boska, i Tobie się chce startować w jakiś zawodach, Zuziu? U mnie to nawet w-f'u nie ma. I dobrze, ale zamian tego mamy szachy! Dobra, niby jest ten głupi wf, ale my nic na nim nie robimy, a zamiast tego ciągną nas do tych jebanych szachów, w które i tak grać nie potrafię. Za dużo się w tej szkole nie napracuję, ale przynajmniej wiem, że szkołą artystyczna to dobry wybór. XD
Weny, Zuziu, bo ja już muszę iść!
Uwielbiam ten komentarz. XD Zawsze mi poprawiasz humor. ♥
UsuńO Boże.. szachy? ;____________; To moja trauma z dzieciństwa, trzy razy startowałam w jakiś zawodach szachowych i trzy razy przegrałam. ;_;
Dziękuję Ci za tak wspaniały komentarz! I pozdrawiam Cię serdecznie, artystko!
Ja padam przez Tobą na kolana za wymyślenie i wykreowanie takiej postaci, jaką jest Marie. Zastanawia mnie, co Cię naszło na stworzenie takiej dziewczyny. Ona jest buntowniczką w erze buntu, ona właśnie buntuje się tym, że unika wszystkich ''wygód'' swojego pokolenia. Jest odmienna, nie pasuje tam, mam wrażenie. Podziwiam, naprawdę, haha. Jest...
OdpowiedzUsuń...rozumiem Rosie. Ona jest taką dziewczyną, co żyje chwilą, tak mi się wydaje. Źle myślę? Chce żyć, zaczytuje się w dzikim świecie zwanym ,,Sunset Strip''. Porywa ją to, a jej przyjaciółka tym gardzi. Wybrała Paryż od Los Angeles. Kalifornii. Jestem nią zafascynowana, jak już wspominałam. No, ale jednak mimo tych wszystkich oporów - dziewczyny wybierają się do miejsca rodem z marzeń Rosalie. Ach, no i jeszcze jej chłopak! Co prawda nie cały w skórach i nie wiadomo czym jeszcze, ale za to osiem lat różnicy?! Skandal, policja! Boże, ja uwielbiam tę ułożoną Marie, denerwuje mnie, ale ją uwielbiam. Jest odjechana, zupełnie inna. I właśnie: co z Tomem? Przyjaciółka sobie kogoś przygruchała, więc może pora i na nią? Sądzę, iż jego też zaintrygowała osobowość Marie. Jej styl bycia, ten brak uśmiechu, osobista filozofia co do tego.
,,Mój umysł rozpętał szaleńczą wojnę z sercem, czułam jak wszystkie emocje i wspomnienia się we mnie kumulują, aż w końcu podjęłam decyzję.'' - to jest kluczowe w tym wszystkim, a dla mnie na pewno.
I w końcu elegancka długość rozdziału jest, no! Bardzo dobrze zrobiłaś, łącząc rozdziały, pochwalam, haha. Dobra, ja tutaj się zatrzymam i życzę Ci weny, miłego tygodnia, wszystkiego!
Pozdrawiam i czekam! ♥
No to jestem! :D
OdpowiedzUsuńPS. U mnie rozdział xD
Tak pożegnania z rodzicami, jak zwykle...xD
Już wolę nie komentować zachowania Marie, bo mnie strasznie wkurwia. Co złego w byciu kelnerką?
Wieczna maruda. Nigdy jej się nic nie podoba. Myśli, że jest taka zajebista, mądra i w ogóle- wcale nie jest.
Sunset najgorsze? Marie krytykuje hippisów? Bo chcą dobrego traktowania zwierząt? Sama jest idiotką!
A dla wielu, odwiedzenie Kalifornii to szczyt marzeń! A ta idiotka tak to olewa! Khhhhurwaa.
I dostala pracę! Dzięki Rosalie! I znowu tego nie docenia! Głupia...
Oby ten ojciec Marie nie zginąl, ale należałby się jej kop w dupę. Może zaczęła by doceniać to co ma/miała.
Jeśli ona się zgodzi, to ten Tom będzie miał nieźle przesrane.
To dopiero jeden rozdział bez Jimmy'ego a ja już tęsknie. :c
No super kochana! Tylko ta Marie....:/
ASORTYMENT SKLEPU 'U ROCKY- NARZĘDZIA DO ZABIJANIA':
OdpowiedzUsuń- Nóż kuchenny.
- Tasak.
- Tłuczek (chwilowo niedostępny, gdyż tajemnicza klientka ukrywająca się pod pseudonimem 'Faith' wykupiła wszystkie, podejrzana sytuacja).
- Obcęgi.
- Piła do drewna.
- Piła do metalu.
- Siekiera
- Maczuga.
******************
Maddie, dla Ciebie 80% zniżki :_: Kup wszystko i przybądź do mnie! Tak, a ja z pełna pokorą oddam się w Twe ręce i zginę w męczarniach. PRZEPRASZAM. I mimo wszystko błagam o przebaczenie.
Naprawdę miałam zakręcony tydzień :_: Nawet jak miałam chwilę wolnego, to coś mnie rozpraszało, albo nagle sobie o czymś przypominałam... I klops. Klops, o luju, jak to brzmi :_;
Cholera, chyba jeszcze bardziej się pogrążam. Naprawdę, strasznie mi głupio, że to tyle trwało. Ale jestem! I o ile Cię to cieszy- komentuję.
Marie, Maria... Co tam, że zmieniła imię! I tak mnie wkurza. Bardzo! Z tą pracą w szczególności. Jak można w ogóle BRZYDZIĆ się jakąkolwiek pracą?! Ludzie czasami wiele by oddali za posadę chociażby ogrodnika, czy budowniczego, a panna Moretti, panienka z bogatej rodziny, BRZYDZI się byciem kelnerką! Bfłe. Bfłe? Eh, po prostu jestem tym zniesmaczona. Aż się kurde zdenerwowałam, serio. Choć w sumie, to jest to świetne, gdyż jak zawsze udowadniasz, jakie masz ogromne umiejętności wzbudzania emocji, moja kochana Maddie!
Kurde, zaczęłam tak trochę od środka, zamiast poruszyć temat tej sceny na samiuteńkim początku! Maddie, wiesz, jak ja uwielbiam czytać opisy pożegnań w Twoim wykonaniu. Są tak pięknie smutne. Kocham je, no. I to, w tym rozdziale mnie nie zawiodło. Jak zwykle wzbudziłaś masę uczuć! Aż mi się zrobiło autentycznie żal Violetty i nawet trochę Marie.
Rose ma chłopaka?! O, kurczę! Nieźle się porobiło z tą moją kochaną Rosalie. Niby cieszę się, że jedna z moich ulubionych postaci znalazła szczęście (chyba), ale czy ten cały Steven nie jest dla niej za poważny? Nie pasuje mi do Rosie. Już bardziej do Marii. Są tacy eee kujonowaci? xD Z kolei Tom... Nie jestem pewna, czy go polubiłam. W sumie mało o nim wiadomo, ale... No, sama nie wiem xD Trochę szybko się to potoczyło. I jestem mega ciekawa, co takiego Marie postanowiła! Możesz być pewna, że następną część przeczytam szybciej :)
No, została jeszcze jedna istotna kwestia! Wyjazd Antonio. Ja jestem jak najbardziej na NIE! Też nie rozumiem jak może to robić swojej rodzinie. Już raz Violetta wylądowała w szpitalu. Absolutnie nie chciałabym, by się to powtórzyło! Bardzo ją lubię, no. Zestresowałam się normalnie xD
Meh, jeszcze jedna sprawa! Wyjazd dziewczyn do Los Angeles! Noo, to ciekawe, że Maria dała się namówić. Mam przeczucie, że stanie się tam coś przełomowego! Kurde, wiem to, wiem! Niech ona wreszcie spotka Jimmy'ego. Oni mimo wszystko słodko razem wyglądają ;3 Ah, no co mam więcej powiedzieć! Uwielbiam to i jeszcze raz ogromnie Cię przepraszam za to gigantyczne opóźnienie. Możesz się pocieszać myślą (taaa xD), że cały czas pamiętałam! Naprawdę.
Życzę Ci kochana weny i miłego weekendu ♥
Hugs, Rocky.
Rocky, nawet mnie nie denerwuj. ;___; Wiesz jak mi teraz jest głupio, gdy pisałaś o tym opóźnieniu? Przecież ja już powinnam miliony lat temu skomentować rozdział u Ciebie, a nadal się za to nie zabrałam, ale mogę Ci obiecać, że dzisiaj naskrobię u Ciebie parę zdań. Za chwilę sobie pójdę zrobić grzanki i kawkę i rozpoczynam nadrabianie zaległości! Nawet poświęcę Dancing with the stars. XD Mam jakąś obsesję na punkcie oglądania takich programów. xD
UsuńMatko, ja nie wiem co Ci się tak podoba w moich scenach pożegnań. Ja jestem z nich zazwyczaj najmniej zadowolona. ;_;
Teraz tak zastanawiam się jaka będzie Wasza reakcja na to co Maria zrobi za jakiś czas... Boże, chyba mnie tu wszyscy zamordują. ;_;
Anyway, dziękuję za komentarz, za te wszystkie pochwały i w ogóle. Jesteś cudowna! ♥
Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale miałam chwilową "przerwę" od bloggera i dopiero dzisiaj nadrabiam wszystkie zaległości... PIĘKNY WYGLĄD BLOGA!!! Kiedy tutaj weszłam, gapiłam się w ekran pięć minut i dopiero wtedy zaczęłam czytać. Nie wiem, czy napiszę ten komentarz, bo cały czas robię błędy i... Ten kot mnie rozprasza! XD Cały czas robię do niego dziwne miny i się śmieję. Kurcze miałam coś pisać i zapomniałam przez tego kota. Dobra, chyba go czymś zasłonię, bo zaraz nic nie wyjdzie z tego komentowania.
OdpowiedzUsuńMarie. Marie Moretti. Maria Moretti. Kiedyś ją lubiłam. Pilna uczennica, ukochana córka, uzdolniona, uprzejma. Bez żadnej skazy. Teraz właśnie ta "idealność" jest jej wadą. Piszę bez sensu, no ale trudno. Jeju, byłam przed chwilą na dole, zrobić sobie herbatę. Usiadłam w salonie, czekając aż woda zawrze. Tak siedzę, leci jakiś film. "Red". Nie zwracam na to uwagi, aż tu nagle słyszę "Back In The Saddle". Ahh, te moje interesujące historie... :D Dobrze, wracam do Marie. Jakoś nie mogę przyzwyczaić się do "Maria", więc będę nadal tak na nią mówić. No bo naprawdę, bez przesady. Zachowuje się jak... Aż nie wiem, co mam napisać o jej zachowaniu. Ocenia ludzi, nawet nie zapoznawszy się z nimi, nie chce pracować jako kelnerka, bo co? Przecież do normalna praca! Ale nie, nasza cudowna Marie jest za wspaniała, żeby pracować w tym zawodzie. Po co ma się usamodzielniać, wykonując jakąś hańbiącej, według niej, pracę, skoro rodzice zawsze mogą dać jej pieniądze? Kurcze, aż się wkurzyłam na tego Stevena! Po co proponował jej tę pracę? Żeby Marie znów miała wszystko podane na tacy? Ehh, chyba już skończę o niej pisać.
Teraz przydało by się napisać kilka słów o jakieś lubianej przeze mnie postaci. Właściwie, to jak na chwilę obecną, sympatią darze wszystkich, oprócz Marie. I Steven jest jakiś taki dziwny. xD No, ale teraz napiszę coś o Rosalie. Ta dziewczyna jest po prostu cudowna! Radosna, rozgadana, szalona. Jest takim jakby przeciwieństwem Marie. Rose chce gdzieś wyjechać, zaszaleć -Marie zostać tam, gdzie przybywa i mieć zaplanowane wszystko 5 lat do przodu, tłumacząc sobie, że "jeszcze zdąży zaszaleć". Rosie jest zawsze uśmiechnięta, radosna, pełna życia -Marie poważna, spokojna, nic ją nie śmieszy. No oszaleć można z tą Marie! Ale to w sumie dobrze. xD
Co do rodziców Marie -bardzo polubiłam Violettę, ale o jej mężu chyba nie mogę tego samego powiedzieć. No bo, naprawdę zostawia żonę, żeby zrobić coś, co poprzednim razem doprowadziło do wylądowania Violetty w szpitalu. To zdanie ma sens? Chyba nie, no ale nieważne.
O Jimmy'm chyba nie muszę wspominać? Uwielbiam go i czekam na jego powrót do opowiadania!
A tak w ogóle, to Marie się zgodzi??? Właściwie, to sama nie wiem, czy chcę, żeby miała chłopaka, pewnie dowiem się czego chcę, kiedy opublikujesz kolejny rozdział, na który oczywiście czekam!
Weny i pozdrawiam! :)