9 października 2014

12. Sometimes it lasts in love, but sometimes it hurts instead.

     Rok 1968 przyniósł wiele wydarzeń, które miały niemały wpływ na moje dalsze życie. Uniwersytet Paryski został zamknięty przez protest studentów, w którym - rzecz jasna - nie brałam udziału. Postanowiłam dokończyć edukację w Los Angeles, z pomocą rodziców udało mi się znaleźć wspaniałą uczelnię, miałam studiować dziennikarstwo. Rosie była zachwycona, ja z resztą również. Sprzedałyśmy nasze dotychczasowe mieszkanie w Paryżu i kupiłyśmy mały domek w Słonecznym Mieście. Byłyśmy jak małżeństwo. Razem mieszkałyśmy, dzieliłyśmy między sobą pieniądze, nie miałyśmy przed sobą żadnych sekretów. Tom mimo swoich wcześniejszych protestów również się z nami przeniósł.
Dlaczego tak bardzo nalegałam na Los Angeles? Ze względu na Jima. Dwa lata naszego związku na odległość były dla mnie czymś strasznym. Wiedziałam, że nie okazywał mi stuprocentowej wierności i miał wiele kobiet, przecież był tylko mężczyzną, ale mimo wszystko go kochałam i byłam w stanie zrobić dla niego dosłownie wszystko.
   Jim był człowiekiem wyjątkowo skomplikowanym. Nigdy nie był przesadnie miły, czasami zachowywał się jak rozkapryszone dziecko. Dopiero po dwóch pieprzonych latach dowiedziałam się o tym, że był wokalistą znanego zespołu rockowego, co wyszło na jaw zupełnie przez przypadek, podczas spaceru z Tomem. Przechodziliśmy przez jedną z najgorszych dzielnic Los Angeles, gdy usłyszałam znajomy głos dochodzący z pobliskiego klubu. Oczywiście był to Jim...
Mimo ogromnej miłości jaką się darzyliśmy nasz związek był wyjątkowo burzliwy.
    Czasami było mi wstyd przed Rosalie, przed Tomem. Zawsze marzyłam o spokojnym, harmonijnym życiu, a tymczasem przyszło mi żyć z, nie oszukujmy się - wschodzącą gwiazdą, alkoholikiem i narkomanem, który nie rzadko traci nad sobą kontrolę. Co gorsze, moja przyjaciółka często była świadkiem naszych kłótni.
Czasami przez kilkanaście dni zamartwiałam się o to, gdzie jest mój ukochany, płakałam po nocach, bo bałam się o jego życie, dzwoniłam na każdy komisariat policji, do szpitali, po czym Jim przychodził do mnie jak gdyby nigdy nic i mówił, że "zapił z kolegami".
Mimo wszystko pewna cząstka mnie była szczęśliwa. Dobrze się uczyłam, miałam ambicje, przyjaciół, mieszkanie i pieniądze, którymi Jim dość często mnie zasypywał. Dawał mi drogie prezenty, prosząc mnie, abym przebaczyła mu kolejny wybryk.

    - Nie denerwuje Cię ten profesorek od angielskiego? - spytała Rosie.
- Denerwuje, z resztą to ostatnio większość nauczycieli mnie wkurza. Chciałabym już skończyć te nieszczęsne studia i zacząć pracę. - odpowiedziałam. Po chwili zadzwonił telefon, zerwałam się z fotela i pobiegłam do salonu.
- Dobry. Maria Moretti? - spytał mężczyzna pod drugiej stronie. Przytaknęłam. - Jack Newsman, komisariat policji. Mamy tu niejakiego Morrisona, prosił, żeby do pani zadzwonić. Jeśli pani nie przyjedzie w trybie natychmiastowym i nie wpłaci kaucji to zadzwonię do psychiatryka, gdzie powinien się znaleźć, do widzenia.
Kipiąc ze złości odłożyłam słuchawkę i usiadłam na łóżku, rozmasowując skronie. Miałam serdecznie dosyć odbierania Jim'a z komisariatu, to zdarzało się zbyt często. Najczęściej trafiał do aresztu przez palenie marihuany w miejscu publicznym, za posiadanie twardych narkotyków, za skandaliczne zachowanie na scenie lub przez zwykłą złośliwość policjantów. Posiadanie długich włosów to  w końcu skandal!
Westchnęłam pod nosem i wciągnęłam z szafki spory plik pieniędzy. Włożyłam na siebie pierwsze lepsze ubrania i powiedziałam Rosalie, że idę na spacer. Gdybym powiedziała jej prawdę to zapewne musiałabym wysłuchiwać długiego wykładu, na temat tego, że marnuję się u boku Jim'a i powinnam jak najprędzej zakończyć ten związek, a nie miałam na to czasu. 
    Wsiadłam do taksówki, a niedługo później znalazłam się w miejscu, o którym nie dane mi było zapomnieć przez długie lata. To co ujrzałam po przekroczeniu progu małej, obskurnej sali rozerwało moje serce na jeszcze drobniejsze kawałeczki.
Mój ukochany Jim siedział cały poobijany, zakrwawiony na krześle, a obok niego stała dwójka napakowanych, facetów, którzy uśmiechali się do mnie jakby mieli zamiar mnie zgwałcić...
- Boże. Jim, co się stało?! - podbiegłam do mężczyzny i uklęknęłam przed nim odgarniając jego długie włosy z pięknej twarzy. 
Zaczął płakać, jak malutkie dziecko. Przytulił się do mnie, przy okazji odbijając ślady krwi na perłowej koszuli, którą miałam na sobie.
- Pierdolona ciota. - mruknął policjant z pogardą. 
W tamtej chwili nie liczyło się dla mnie to, że mój czyn jest karalny, że mogę iść do więzienia, tym samym upokarzając mojego ojca, który był adwokatem. Podeszłam do tego pieprzonego faceta i uderzyłam go w twarz. Nie mogłam znieść takiego traktowania. To było coś strasznego. Kilkakrotnie zamykali Jima w areszcie z czystej nienawiści. Nie znosili go tylko dlatego, że wyglądał inaczej niż większość ludzi i miał nieco dziwny sposób bycia. Katowali go w tym nieszczęsnym więzieniu, a Jim nie pozwalał mi reagować.
Rzuciłam pieniądze na masywny stół i pomogłam wstać brunetowi, po czym opuściliśmy komendę policji. Nie obeszło się od słów typu "jebana dziwka" czy "suka", na pożegnanie.
W domu powitała nas Rosalie. Jak zwykle nie podobał jej się fakt, że Jim ma spędzić u nas noc, ale co mogłam zrobić w takiej sytuacji? Nie miał mieszkania, poza tym musiałabym nie mieć serca, aby zostawić go w takim stanie.
- Powiesz mi co się dzisiaj wydarzyło? Dlaczego Cię zatrzymali? - usiadłam naprzeciwko Jim'a na łóżku i starałam się opatrzeć jego rany, ale skutecznie mi to uniemożliwiał. - Odezwiesz się do mnie? - spytałam po chwili. Od dwudziestu minut milczał, nawet na mnie nie spojrzał. - James! Co się z Tobą dzieje?! - krzyknęłam i spojrzałam na niego z bezsilnością wymalowaną w oczach. Czasami brakowało mi sił.
Wbił wzrok w podłogę. Nie wytrzymałam tego i wyszłam teatralnie trzaskając drzwiami. Usiadłam na fotelu w ogródku i zapaliłam papierosa. Osiem miesięcy wcześniej obiecałam sobie, że nigdy więcej po nie nie sięgnę, ale w tamtym momencie po prostu musiałam się odstresować.
Wybiegłam z domu o dziewiątej wieczorem, jechałam na komisariat, zaryzykowałam swoją wolność, a ten... dupek, za przeproszeniem miał mnie gdzieś i nawet nie raczył się do mnie odezwać, ani na na mnie spojrzeć.
    Kilkadziesiąt minut później zjawił się przede mną zapłakany Jim, który zaczął błagać mnie o przebaczenie. Ten widok był tak żałosny... tak znajomy, mnóstwo razy widziałam bruneta całego we łzach, płakał częściej niż ja. Wiedział, że to mnie rozczula. Gdy spoglądałam w jego świecące, niebieskie tęczówki po prostu nie potrafiłam się na niego gniewać.
- Przepraszam Mario. To już się nie powtórzy, na prawdę. Nie będę Ci już sprawiał kłopotów. - położył głowę na moich kolanach i zaczął szlochać.
- Och, Jim, oboje dobrze wiemy, że tak nie będzie. Za niedługo znowu wywiniesz jakiś numer. - uśmiechnęłam się. - kocham Cię, Jim.
- Kocham Cię. - wyszeptał.
Pocałowałam jego mokre od łez, gorące usta i pogłaskałam go po policzku. 
- A teraz idź się wykąpać, bo zakrwawisz mi całą pościel...

* * *
    Minęły dwa tygodnie bez żadnych ekscesów, sprzeczek i tym podobnych. Sielanka, jednym słowem.
Leżeliśmy pod grubą kołdrą, a Jim czytał mi swoje wiersze. Zawsze słuchałam go z wielką uwagą, ale tym razem nie mogłam się skoncentrować. Ciągle myślałam o naszej przyszłości. Chciałam spędzić z Jimem resztę swojego życia, chociaż wątpiłam w powodzenie tego planu. Byliśmy młodzi, on rozwijał swoją karierę muzyczną, prowadził szalone życie, ja tymczasem byłam jego przeciwieństwem w tej kwestii. Moim jedynym wybrykiem było uderzenie policjanta i... właściwie to tylko tyle.
Rosalie nienawidziła Jim'a całym sercem. Ciągle mi powtarzała jaki to on jest okropny,  że mnie nie szanuje, że przez niego mam kłopoty. Nawet to, że był muzykiem nie ratowało jego pozycji w oczach blondynki.
Czasami miałam wrażenie, że wszystko dość dziwnie się ułożyło. Ja zawsze marzyłam o poważnym lekarzu lub prawniku, a tymczasem Rosie była ze Stevenem, który był szanowanym  pediatrą. Rosalie chciała być dziewczyną szalonego rockmena, a tu proszę, jaka niespodzianka, Maria związała się z Jimem Morrisonem.
- Mam pytanie. - brunet odłożył pogniecione kartki z wierszami na szafkę przy łóżku. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej i niecierpliwie czekałam na to, aż będzie kontynuował. - Co by się stało, gdybym umarł? Tęskniłabyś za mną?
Westchnęłam pod nosem i odgarnęłam włosy z twarzy, miałam dosyć takich pytań.  Jim uwielbiał takie tematy. Często pytał mnie o to czy po jego śmierci znalazłabym sobie kogoś innego, kogo zaprosiłabym na jego pogrzeb i z jakiego drewna kupiłabym trumnę, to było przerażające.
- Czy to nie jest oczywiste? W ogóle to uspokój się z zadawaniem takich pytań, masz dwadzieścia pięć lat, nie spieszy Ci się do grobu.
- Dobrze, przepraszam. - wymamrotał i zgasił kwiecistą lampkę z abażuru.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 

O matko, już widzę te komentarze, tą krytykę. ;_; 
Przepraszam Was za to, że sprawa potoczyła się tak, a nie inaczej, za to, że wszystko jest takie szybkie, przewidywalne i mało zaskakujące, ale mogę Wam obiecać to, że później nie będzie już tak jak teraz i namieszam, a nawet bardzo, a akcja nabierze odrobinę rozpędu i odbiegnie od schematyczności. ;_; 
Jeszcze raz przepraszam, wiem, że Was zawiodłam. ;_;

12 komentarzy:

  1. TATA POSZEDŁ PO CHLEB I OZNAJMIŁ MI, ŻE NIE KUPI NIC SŁODKIEGO. ;_;
    Nie zamierzam już krytykować tej sprawy, za którą powinnaś być ukarana. Odpuszczę Ci, droga Zuzanno. Ale... Hogwart. ;_; Pogodzę się już z tym, że go nie będzie. Nigdy nie zobaczę Marie na miotle ani Jima... Aha, no tak, prawie bym zapomniała o kolejnej ważnej sprawie. Tak, wiem, już o tym gadaliśmy, ale JA CHCĘ BIEDRONKĘ. ;___; No dobra, i tak bardziej kocham Ryszarda. XD
    A teraz rozdział! TUTUTUTUTRYRYRYTTUTU... Boże, nie mogłam zrobić dobrej muzyczki. Nie udała się zapewne i zamiast nowego hitu, wyszło jakieś gówno. Czekaj, sprawdzę. Hy! Rzeczywiście. ;_; A teraz już na serio, serio będzie rozdział.
    Marie (bądź Maria. Jeszcze nie ustaliłam jak będę na nią mówić, uznajmy, że obydwie wersje są prawidłowe. Bo są.) i Rosalie (Jagger) wyprowadziły się do Los Angeles, bo zaczęły tam studiować. Były jak małżeństwo, układało im się dobrze aż tu na światło dzienne wyszła zdrada! Okazało się, że Marie (Maria) zdradza Rosie (Jagger) z samy BOSKIM Jimem Morrisonem. Och, pomińmy już to, że Rosalie (Jagger) jako pierwsza zaczęła zdradzać Marychę. To jest mało istotne, skupmy się na Marie (Marii). XD
    Dobra, dobra, Ty mi tu nie gadaj, że przepraszasz za to, że sprawa potoczyła się tak, ok? Bo rzeczywiście, jest tragicznie, ale tylko dla przyszłej pani Jagger bo ona nie lubi Morrisona. Choć to, że za nim nie przepada wydaje mi się być podejrzane... Hm... Interesujące... Wiem! Ona tak tylko gra! A potem zabierze Marie Jima! Ja to wiem albo nie wiem. ;_; Ale dokańczając wcześniejszą myśl (o ile osoba, która nie myśli może dokańczać własne myśli... I tak oto odpowiedziałam sobie na swoje pytanie) mi się bardzo podoba!
    Wszystko jest cudnie, oprócz pana Morrisona. Ten oto pan pozwala sobie na zbyt wiele. Oj tak, i mówię to ja - osoba, która nie myśli i nie lubi Marie. No, ale przynajmniej ją kocha.To już coś. Tylko, czy... No, bo jak on umrze to co wtedy? Marie, Jim cię teraz sprawdza, bo chce wiedzieć, co zrobisz jak już go nie będzie, bo jego nie będzie. ;_; chyba go nie będzie. Możesz przecież magicznie przywrócić mu życie i wszyscy na całym Świecie będziemy Cię kochać, Zuziu. Ja już Cię kocham.
    Napisałabym tu coś jeszcze, na przykład piosenkę, ale uważam, że byłby to zły pomysł z uwagi, iż ostatnio nic mi się nie rymuje. Choć... Mogę przecież spróbować, co nie?

    1. Marie z Rosalie do L.A. przyjechały,
    I od tego pogłupiały,
    Marie z Morrisonem kręci,
    Nie wiadomo czy wyjdą z tego dzieci,
    Ref. Morrisonie nie umieraj!
    Zostań ze mną,
    Kup mi schabowego (co?),
    I słodycze do tego.
    2. Tata ze sklepu wrócił,
    chleb w kuchni położył,
    A Jim na łóżku się rozłożył (?)
    Marie do niego przyszła,
    I poznała Zbyszka (znowu - co?!)
    Ref. Hm...
    3. Zbychu wypił u nich po kielichu,
    Zabawił dosyć długo,
    Marie się się wnerwiła,
    I Zbyszkowi wpierdoliła.

    Zalecam nie śpiewać tej piosenki przy dzieciach z uwagi na trzecia zwrotkę. ;_;
    A teraz już sobie idę, bo naprawdę długo pisałam ten komentarz. Ponad pół godziny, ludzie!
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam jest błąd!
      Powinno być - Zbychu wypił z Jimem po kielichu. ;_;
      Wybacz za spam. ;_;

      Usuń
    2. Hahaha, uwielbiam Twoje piosenki. XD Toż to jest zajebistość w czystej postaci, mówię Ci, że za niedługo Twoje dzieła będą w podręcznikach od języka polskiego, haha.
      Co do Jima, Marii, Rosalie i wszystkiego innego to na razie milczę, ale mogę Ci obiecać, że będzie się działo. Nie strzelę tutaj jakiejś mafii, ale nudno (chyba) nie będzie. :D

      Usuń
  2. Witam Cię, złota Maddie, wysyłając Ci dzisiaj na naszym niezawodnym asku informację o rozdziale, zastanawiałam się właśnie, kiedy coś nowego u Ciebie - i dostałam szybką odpowiedź, haha. Chciałabym się Ciebie spytać, tak na wstępie, jak było w Anglii? Wspomniałam ostatnio, jak bardzo Ci zazdroszczę, że mogłaś tam polecieć, ja tak kocham ten kraj, chcę tam znów, och.
    Ale ja nie o tym, ja chciałam o...o Marie. Cholera, ja się absolutnie nie czuję zawiedziona takim obrotem sprawy, ja się czuję...czuję się zaskoczona i omamiona, dosłownie. Rosie i Marie. Dwie krople różnej wody. Ta pierwsza taka postrzelona, marząca o życiu u boku szalonej gwiazdy, nieobecnego rockmana. A ta druga, cicha, spokojna, żyjąca w świecie, w którym muzyka i muzycy nie egzystują...hej, zaraz. Ale to coś poszło nie tak! Rzeczywiście, coś jest źle, przecież to Rosie spotyka się z jakimś rzekomym lekarzem (dobrze zapamiętałam?) a Marie leży pod grubą kołdrą z Jimem, którego czasem wyciąga zakrwawionego z komisariatu, policzkując komisarzy. A Jim sam jest wokalistą zespołu, rockowego zespołu. Rosie Jima nienawidzi, nie trawi...czyż zdanie ,,miłość jest ślepa'' nie jest czasem idealnym oddaniem tego wszystkiego, co się tutaj stało?
    Maddie, muszę Ci jakoś dać do zrozumienia, jak bardzo fascynuje mnie ''Twój'' związek Marie z Jamesem. Oni są tak różni, a jednak coś ich łączy, mam takie wrażenie. Jestem ciekawa, jak im się potoczy z tym dalej, czy w ogóle. Jak...Bóg da?
    Cholera, będzie krócej jak sobie zaplanowałam, ale...cóż. Chodziło mi tylko o to, by dać Ci do zrozumienia, jak bardzo jestem oczarowana przedstawioną powyżej relacją, której w życiu bym się raczej nie spodziewała. Marie sama ciągnęła tak do Los Angeles, no proszę, haha.
    Jest elegancko, kochana. Czekam na ciąg dalszy, pozdrawiam ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Anglii jak zawsze było wspaniale, chociaż zdecydowanie za krótko. ;_; Również kocham ten kraj, jest na drugim miejscu w mojej hierarchii tuż po Włoszech (nie mam pojęcia czy dobrze to odmieniłam, najwyżej spalę się ze wstydu xD).

      Uff, to całe szczęście, że nie jesteś zawiedziona, bo obawiałam się tego, że ktoś mi zarzuci zbyt szybki obrót sprawy, albo to, że za bardzo wszystko naciągnęłam. ;_;
      Również pozdrawiam. ♥

      Usuń
  3. O. KURWA.
    MARIA JEST Z JIMEM. TEGO TO JA SIĘ NIE SPODZIEWAŁAM! Bardziej podejrzewałam ich o przyjaźń, czy coś w tym stylu, a tu nam kurwa związek strzeliłaś, i to jaki! O jaaacieeee, normalnie nie wierzę <--- że tak Cię zacytuję. xD Ale co będzie dalej?! Przecież on umrze! Albo nie... Ale raczej tak. WJDFBWUFKAEJCNJSKMJWMD, musiałam. Boże, ja w to nie wierzę. Nasza idealna Maria Antonia Moretti jest z Jamesem Morrisonem. Już widać, że ją sprowadza na złą drogę. Nie ma to jak przyjebać policjantowi.
    Teraz to nawet zaczęłam widzieć małe podobieństwo pomiędzy nimi, a nami. XD Ty jesteś taką Marią, spokojną i grzeczną, a ja jestem Jimem, który ciągle wplątuje się w jakieś dziwne sytuacje.
    Dobra, a teraz jakaś bardziej konkretna część tego jakże chaotycznego komentarza.
    Po pierwsze to ten szablon tu idealnie pasuje, nie musisz mi dziękować za radę. xD
    Po drugie dodałaś muzykę na górze (no co Ty...). Przesłuchałam te pięć piosenek i aż mnie melancholia złapała, bo wszystko jest takie przybijające, oprócz Blondie, ale to w sumie się wpasowuje w klimat opowiadania, bo ono też jest takie... smutne? Nie wiem, ale nie ma tu takich beztroskich, głupich problemików i chyba to sprawia, że jest dla mnie smutne. Przeczytałam chyba za dużo schiz. :d
    Po trzecie to tak ni z gruchy ni z pietruchy (zawsze mnie to będzie śmieszyć XD) weszłam sobie w polecanych i... Przeterminowany Dżem, no dzięki. XD Hahaha, nie, stop, to nie jest śmieszne, to jest tragiczne, co sobie ludzie pomyślą jak to zobaczą? XD A tak na poważnie to spoko, mogę być przeterminowanym dżemem w ponczgu.
    Po czwarte to rozdział.
    Boże, ta akcja w więzieniu to było po prostu mistrzostwo. To katowanie, zakrwawiony Jim, zmartwiona Maria, a na koniec kurwa akcja niczym z filmu akcji ze Stevenem Seagalem w roli głównej. Kto by pomyślał, że nasza Maria mogłaby zrobić coś takiego, przecież przypierdolenie policjantowi to brutalny czyn! Dzwonię na policję! Albo nie...Do sądu! Lars, wzywaj po adwokata, kurwa.
    Booooże, jak mi się to podoba. ♥ <--- o B04HH3, @l3 sŁŁI!iT@$nE3e sS$3rDdU$ZzKO0o. Lo0000o00o0FFFFffff

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, same smutne te piosenki... ale trudno, niech już tak zostanie, nie chcę mi się kolejny raz tego zmieniać. D:
      "Lars, wzywaj po adwokata" - haha, no nieźle. XD

      Usuń
  4. Jezu, jaki szok, zaskoczenie i w ogóle! No normalnie... Nie wiem co. Nie wiem! Powiem tyle: od kilku dni katuję 'Thrillera' Jacksona i właśnie jak czytałam ten rozdział, to mi leciał w tle a ja... A ja się nie darłam razem z Michaelem na cały dom! Normalnie to się tak drę, że daj spokój. Cause' this is thriller, no! No i to wszystko dlatego, że się nie mogłam oderwać od rozdziału. No patrz, teraz mi leci 'Beat It' i znów nie śpiewam (wyję), tylko klepie w klawisze jak postrzelona. Zuziu, cholera, niewiele blogów aż tak wciąga, no. To jest takie cudowne!
    A teraz może jednak troszkę konkretniej, bo na razie jak zawsze się rozpisałam o niczyyym.
    GDZIE JEST CZESIO? Ja Ci nie daruję. Nie, nie i nie! On ma tu wrócić! Źle mi bez niego :_: To była miłość od pierwszego wejrzenia.
    Los Angeles! O jesu. Jak ładnie, jak pięknie, już widzę i czuję tego rock n' roll'a, o tak. Wiesz, Maria faktycznie bardzo się zmieniła, ale moje stanowisko co do niej już nie. Nie lubię jej i chyba nie polubię. A Rosie, mimo, że nie toleruje cudownego Morrisona, też nie przestaję lubić. Taka jakaś niezmienna jestem, wyjątkowo, haha. Ale wracając do Marie... Szczerze... Nie wydaje mi się być dobrą kobietą dla Jima. Niby kochająca, piękna i wykształcona, ale ktoś taki jak Morrison potrzebuje kogoś silniejszego. Baby z krwi i kości, a nie falbanek i perełek. Okej, dziwne porównanie, ale... Wiesz o co mi chodzi. Maria jest za miękka. Za... wytworna, za idealna. W życiu nie położy stanowczego kresu wybrykom Jima, bo nie jest w stanie. I obawiam się, że ten związek jednak nie jest takim do końca życia, i na dobre, i na złe, i w ogóle, no. A ta akcja z tą policją- tu muszę wyjątkowo pannę Moretti pochwalić! Tak przyłożyć policjantowi w mordę to całkiem ciekawie musi być. Chciałabym tak kiedyś, ale cii xD
    Cóż, jedyne co pozostaje... CO DO CHOLERY STAŁO SIĘ JIM'OWI?! Obity Morrison, niee. Biedny trochę, choć obstawiam, że to mogło być z jego winy, haha.
    No cóż, Zuziu, czekam na ciąg dalszy, kocham i pozdrawiam! <3
    Kurde, chyba krótki ten komentarz wyszedł :_:
    Hugs, Rocky.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jezu, jak ja uwielbiam Twoje komentarze, Rocky. Zawsze jak widzę, że coś napisałaś to rzucam wszystko i biorę się za czytanie haha.
      Maria może jeszcze Wam pokaże swoją stanowczą i twardą stronę, kto wie... :D

      Dziękuję i również pozdrawiam. ♥

      Usuń
  5. Witam, Maddie! Przybyłam (z opóźnieniem, przepraszam), przeczytałam i właśnie próbuję ułożyć sobie w głowie ogólny plan tego komentarza, ale mi nie wychodzi... Jejku, komentowanie w największej mierze nie wychodzi mi u Ciebie i deMars, zawsze są one jałowe, zflaczałe, choć staram się, aby były one jak najlepsze, bo na takie zasługują wasze opowiadania. Mimo wszystko spróbuję wykrzesać z siebie, jak najwięcej.
    Hm, może zacznę od Marie. Sama nie mogę w to uwierzyć, ale polubiłam jej osobę. Może być to spowodowane właśnie Jimem. O, Jim... Jej, jaki on jest cudowny. Wiersze czytane w nocy. Szczerze? Też nie potrafiłabym oprzeć się takiemu człowiekowi, choćbym musiała codziennie odbierać go z komisariatu... Nie dziwię się jej. Nadal jest "idealną" dziewczyną, ale... już mniej? To bez sensu.
    Powtórzę: Jim mnie oczarował. Wspaniale go tu przedstawiłaś, podoba mi się. Biedak. Tak w ogóle to dlaczego został pobity? Lub dlaczego wdał się w bójkę? Czy coś przegapiłam? Chyba nie. Niebieskie, zapłakane oczka... O? :)
    Stosunek do Marie zmieniłam, ale do Rosalie nie. Ciągle ją lubię!
    Maddie, naprawdę przepraszam Cię za takie marne wypociny, krótkie w dodatku... Och, co mogę jeszcze napisać? Chyba tylko to, że uwielbiam Twojego bloga i czekam na następny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łooo, ostatnio większość osób zaczyna lubić Marie, no nieźle. xD
      Nie pieprz tu o marnych wypocinach, bo piszesz naprawdę świetne komentarze! ♥

      Usuń
  6. To ja się biorę za nadrabianie :D
    Ehh...Marie ciągle marudzi. Jej to się nigdy nic nie podoba. Marzyła o harmonijnym życiu? No cóż, pech, to jak ciągle marzy to niech rzuci Jima i zwiąże się z jakimś lekarzem.
    Jim tu jest taki kooooochany <3 ale często przesadza. Nie powinien tak często lądować na komisariacie...
    Zapicie się z kolegami...ehh...
    A tak ogólnie to już jest (w sumie od dwóch lat) The Doors.
    Break Come Throught To The Other Side!
    Ojeeeej. Kto go pobił? Ej, policjant! Sam jesteś pierdoloną ciotą!
    Jak w ogóle można marzyć o szanowanym lekarzu, czy prawniku? Ja tam za chłopaka, męża chciałabym mieć fana rocka z długimi blond włosami, ramoneską i Harleyem. <3
    Livin On The Edge! :D
    Weny!
    A ja lecę skomentować 13:D

    OdpowiedzUsuń