Nadszedł kolejny rok akademicki. Wyglądałam jak zombie. Spędzałam noce na przyswajaniu materiału, ponieważ w ciągu dnia najzwyczajniej w świecie nie miałam czasu. Mogłam jedynie pomarzyć o chwili relaksu, przy książce, herbacie i muzyce Chopina.
Mój związek z Jimem cechowała okrutna burzliwość. Brunet zamieszkał ze mną i z Rosie, chociaż większość czasu i tak spędzał z kolegami w okolicznych barach lub na koncertach, podczas których nie rzadko wzbudzał kontrowersje. Gdy wracał pijany zazwyczaj kończyło się to kłótnią. Były takie chwile, podczas których traktowaliśmy się jak najwięksi wrogowie. Wyzywaliśmy się od najgorszych, niejednokrotnie nie wytrzymywałam i rzucałam się na niego z pięściami.
Ciągle namawiałam go na to, aby porzucił zespół i zapomniał o swoich pieprzonych kolegach z pieprzonego The Doors. Występowanie na scenie nie było tym, co kochał. Jim uwielbiał pisać, tworzyć różne wiersze, to była jego prawdziwa pasja. Z drugiej strony marzył o sławie, chciał, aby ludzie na ulicach go rozpoznawali, aby podbiegali do niego ze słowami typu "O Boże, Jim Morrison! Uwielbiam Cię!". Potrafił nie odzywać się do nikogo przez kilka dni, tylko dlatego, że nikt nie rozpoznał go w restauracji czy klubie.
Mimo wszystko go kochałam. Chciałam, żeby zawsze był blisko mnie, czułam się wtedy bezpiecznie, nie musiałam się martwić o to, gdzie jest, co robi, czy żyje... Mogłam spokojnie pójść spać, a następnego ranka obudzić się obok mojego ukochanego.
Dwudziestego grudnia obchodziłam swoje dwudzieste czwarte urodziny. Na tę okazję Jim sprezentował mi futro z norek. Doskonale wiedział o tym, że mam do nich słabość. Spędziliśmy uroczy dzień i uroczą noc w hotelu na obrzeżach Los Angeles słuchając winyli z nagraniami Franka Sinatry i Elvisa Presleya.
Po naszym powrocie The Doors udało się w krótką trasę koncertową, a ja miałam czas na naukę i na spotkanie z Tomem, z którym nie rozmawiałam od kilku miesięcy. Na uczelni zamienialiśmy ze sobą maksymalnie kilka zdań więc ucieszyłam się, gdy zaproponował mi spotkanie w przytulnej kawiarence.
- Właściwie to co słychać u Rosalie? - spytał, gdy złożyliśmy skromne zamówienie na dwie herbaty z cytryną.
- Wszystko u niej w porządku. Po studiach chce wrócić do Paryża. Zamieszka ze Stevenem.
- Czyli się rozejdziecie? Zawsze byłyście takie nierozłączne... - uśmiechnął się.
- Taa... również chciałabym tam wrócić. Tylko najpierw muszę namówić Jima na przeprowadzkę, nie potrafię go oderwać od zespołu. Myślę, że taki odpoczynek byłby dla niego czymś w rodzaju terapii. Odpocząłby od sławy, od koncertów...
- Wiesz co... jeśli mam być szczery to nie spodziewałem się tego, że zwiążesz się z kimś takim. Jesteś porządną, elegancką, inteligentną dziewczyną, a żyjesz z alkoholikiem, z którym i tak nie potrafisz dojść do porozumienia.
Spojrzałam na Toma z pogardą, odsunęłam krzesło, wstałam i po prostu wyszłam. Miałam serdecznie dosyć tego, że każdy widział w Jimie tylko alkoholika. On był wspaniałym człowiekiem, po prostu się zagubił.
- Maria, poczekaj, proszę! - krzyknął za mną Tom, a po chwili stanął naprzeciwko mnie i złapał mnie za ramiona nie pozwalając mi na najmniejszy ruch. Emocje, nad którymi od pewnego czasu nie potrafiłam panować niespodziewanie się we mnie skumulowały. Musiałam dać upust swojej furii i frustracji.
- Dlaczego nikt nie potrafi zrozumieć tego, że go kocham?! Dlaczego widzisz w nim tylko przegraną gwiazdę rocka?! Nie znasz go! Nie wiesz jaki jest. To cudowny mężczyzna. - krzyczałam, a ludzie na ulicy kręcili głowami z dezaprobatą wpatrując się we mnie jak w wariatkę.
- Przepraszam. Nie chciałem Cię zdenerwować, ale przemyśl moje słowa, proszę.
Pospiesznie pożegnałam się z Thomasem. Straciłam ochotę na rozmowę z kimkolwiek. Wróciłam do domu i zatonęłam w materiale z wykładów...
* * *
20.01.1970.
Trasa koncertowa dobiegła końca, a ja ponownie mogłam rozkoszować się obecnością Jim'a tuż obok mnie. Siedzieliśmy w ogródku, piliśmy herbatę i słuchaliśmy siebie nawzajem. Ja opowiadałam brunetowi o tym co dzieje się na uczelni, a on zdawał mi relację z tego co działo się na koncertach.
- Aha! Zapomniałem! Mam coś dla Ciebie... - powiedział, po czym podniósł się z krzesła i popędził do środka. Po chwili wrócił z dużym, czerwonym pudełeczkiem w dłoni. Uklęknął przede mną i powoli zaczął je otwierać. W środku znajdował się naszyjnik z mnóstwem mieniących się diamentów. Byłam zachwycona.
Stanęłam przed lustrem w sypialni, a Jim zawiesił mi mój nowy nabytek na szyi. Pięknie w nim wyglądałam. Przytuliłam się do Jim'a i pocałowałam jego gorące usta...
Wieczorem wybraliśmy się na spacer. Los Angeles o tej porze tętniło życiem. Wszyscy młodzi artyści, którzy przybyli do Kalifornii w poszukiwaniu sławy zaczęli zbierać się w okolicznych klubach i na najgorszych dzielnicach, takich jak popularne Sunset Strip. Odrzucało mnie to miejsce, omijałam je szerokim łukiem.
Usiedliśmy na ławce w parku. Jedynym źródłem światła był Księżyc, Jim wyglądał bajecznie. Jak Anioł.
- Mam szczęście, że Cię poznałem. - powiedział i objął mnie ramieniem. - Jesteś taka piękna... - wyszeptał...
* * *
- Marie! Nie uwierzysz co dzisiaj odkryłam! - krzyknęła Rosie i wpadła do mojej sypialni, potykając się o dywan. Szybko jednak się podniosła i usiadła obok mnie na łóżku. Przymknęłam książkę i czekałam na to co ma mi do przekazania.
- Byłam dzisiaj w sklepie muzycznym i znalazłam to. - wyciągnęła z papierowej torby płytę i zaczęła się we mnie wpatrywać. - Spójrz... - wskazała na lewy dolny róg. - Jimmy Page! - niemal krzyknęła.
- Co z nim? - spytałam zdezorientowana. Nie wiedziałam o co jej chodzi.
- Jak to co?! Jimmy jest gitarzystą Led Zeppelin! A Ty ciągle w niego wątpiłaś... - westchnęła.
- Nie znam żadnego Jimmy'ego, kto to jest?
- Zapomniałaś o nim?! Przecież się przyjaźniliście, gdy mieszkałyśmy w Empsom.
- O Boże. - wymamrotałam i zakryłam usta dłonią. Byłam oszołomiona.
Ostatni raz widziałam Jimmy'ego sześć lat wstecz. Z upływem czasu całkowicie wymazałam go z pamięci.
Zaczęłam przypominać sobie wszystkie chwile, które z nim spędziłam; nasze dziecinne sprzeczki, spacery po naszym miasteczku, dzień naszego poznania, gdy kosił trawę w ogródku. Poczułam ukłucie w sercu. Zapragnęłam spotkania z nim.
Minęły dwa tygodnie, podczas, których robiłam wszystko, aby zdobyć adres lub numer telefonu Jimmy'ego. Jim próbował mi pomóc, rozmawiał ze swoimi znajomymi, z osobami z branży muzycznej, aż w końcu zdobył numer do mojego dawnego przyjaciela. Nie był zadowolony z tego, że chcę spotkać się z innym mężczyzną, ale cóż mógł zrobić... zawsze spełniał wszystkie moje zachcianki.
Rozmowa telefoniczna minęła dość dziwnie. Jimmy na początku nie miał pojęcia kim jest Maria Moretti, dopiero po kilku minutach mnie skojarzył. Rozmawialiśmy niecały kwadrans. Umówiliśmy się w Urth Caffe w West Hollywood.
Od samego rana byłam jednocześnie przerażona i podekscytowana. Spędziłam trzy godziny w łazience chcąc jak najlepiej wyglądać. Musiałam przecież zrobić dobre wrażenie. Włożyłam czarną dopasowaną sukienkę, błyszczące szpilki w tym samym kolorze, włosy jak zwykle ułożyłam w eleganckie loki. Przed samym wyjściem zarzuciłam na ramię czerwoną torebkę o odcieniu lakieru do paznokci.
Podjechałam taksówką pod samą restaurację, rzuciłam kierowcy kilka banknotów i w ślimaczym tempie zaczęłam pokonywać drogę do dwuskrzydłowych, szklanych drzwi. Poprawiłam włosy i weszłam do środka. Przy oknie siedział Jimmy.
Uśmiechnęłam się i zaczęłam iść w jego stronę. Czułam, że płonę żywym ogniem. Stres i przerażenie osiągnęły poziom zenitu.
- Cześć, Marie. - uśmiechnął się, po czym padliśmy sobie w ramiona.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Zaczęłam wpatrywać się w mojego towarzysza. Miał strasznie długie włosy, dłuższe niż Jim. Był naprawdę przystojny. Zmężniał.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Zaczęłam wpatrywać się w mojego towarzysza. Miał strasznie długie włosy, dłuższe niż Jim. Był naprawdę przystojny. Zmężniał.
-
Wiesz... tęskniłem za Tobą. W dziewięćdziesiątym ósmym chciałem Cię
odnaleźć, zatrudniłem detektywa, ale niczego nie zdziałał. Później
widziałem Twoje zdjęcie w gazecie, ale byłaś podpisana jako Maria
Morrison więc stwierdziłem, że to po prostu ktoś bardzo podobny do
Ciebie i dałem sobie spokój, ale jak widać wcale nie miałem przewidzeń.
Naprawdę jesteś z TYM Jimem Morrisonem?
- Naprawdę. - uśmiechnęłam się.
- I nie zaprosiłaś mnie na ślub? Swojego przyjaciela? - spytał, próbując się nie śmiać, ale marnie mu wychodziło.
-
Nie jesteśmy małżeństwem. Gazety zawsze wszystko koloryzują... -
westchnęłam. - A z reszta to nieważne. Nie rozmawiajmy już o mnie,
opowiedz mi coś o sobie. Co robiłeś przez te wszystkie lata?
-
Dość sporo się działo. Przez jakiś czas byłem muzykiem sesyjnym, grałem
też w The Yardbirds, później chciałem założyć coś swojego. Poznałem
Roberta i dwóch Johnów, po niedługim czasie udało nam się wybić i tak
oto narodził się gitarzysta sławnego zespołu Led Zeppelin - Jimmy Page. -
powiedział z dumą.
-
Nieprawdopodobne... nawet nie wiesz jak mnie rozśmieszałeś, gdy
opowiadałeś mi o swoich planach. To wydawało mi się takie absurdalne.
Wtedy większość chłopców marzyła o karierze gwiazdy rocka, nie sądziłam,
że akurat Tobie może się udać.
- Taa, pamiętam, ale Ty potrafiłaś być chamska! Przez Ciebie ciągle wątpiłem w swoje umiejętności.
- Och, nie przesadzaj, nawet bez wsparcia z mojej strony sobie poradziłeś.
- No... a właściwie to co teraz robisz? Pracujesz?
-
Za kilka miesięcy kończę studia, chciałabym wyjechać do Paryża i
otworzyć w nim galerię sztuki, ale nie wiem co z tego wyjdzie...
Spędziłam z Jimmy'm resztę dnia.
Brakowało mi tych beztroskich rozmów, wspominania. Na nowo zakochałam
się w oczach James'a. Były pełne życia, szczęśliwe, rozczulające.
Wróciłam
do domu po północy, Rosalie była tego dnia na imprezie ze swoimi
znajomymi. Gdy tylko zamknęłam drzwi wejściowe z salonu wyłonił się Jim.
- Dlaczego to trwało tak długo? - zapytał i oparł się o ścianę.
-
Nie widzieliśmy się sześć lat... - westchnęłam i usiadłam na fotelu w
salonie, czekając na to co ma mi do powiedzenia mój ukochany.
Wiedziałam, że za chwilę zacznie mieć pretensje i jeśli nie zdołam
pohamować emocji to dojdzie do kolejnej awantury, której za wszelką cenę
chciałam uniknąć. Stosunki między nami były bajeczne od kilku miesięcy,
nie chciałam tego niszczyć.
-
Nie powinnaś wracać do domu w nocy, coś Ci się może stać. Mogłaś mi
powiedzieć dokąd idziecie to bym po Ciebie podjechał. Musiałem się o
Ciebie zamartwiać...
- Dobrze, następnym razem wrócę do domu przed dziewiętnastą, pasuje?
- Tak.
Ciężko westchnęłam i poszłam do łazienki, aby wziąć prysznic. Gdy wyszłam Jim'a już nie było.
Jestem! Z opóźnieniem, kurde, ale jestem. Miałam przyjść wcześniej, ale nie wyszło... Cóż, może nie będę dzisiaj zbędnie pierdolić, ale kto wie? Przecież Ty to tak bardzo kochasz. XD Podzielę się z Tobą moją tragedią - okazało się, że Donna Summer nie żyje. Oglądam sobie jakiś program poświęcony nie żyjącym już muzykom, a tu nagle Donna Summer. Ok, nie słuchałam jej, ale myślałam, że żyje... Nie ważne. XD Ja wiele rzeczy myślę albo raczej nie myślę...
OdpowiedzUsuńOj, Marie, Marie (Maria), Ty zawsze wyglądasz jak zombie (bez obrazy Lana. XD). Ja się zawsze zastanawiałam, dlaczego Jim z nią jest... I dlaczego Jimmy na nią leci... Właśnie! Jimmy, kurwa, Matko Boska, cholera jasna, aaaaaaaaaaaaaaa!!! Page powraca! W tym rozdziale kompletnie się tego nie spodziewałam, a Ty Ryszardzie? XD No jasne, ze Rysiu nie wiedział, bo gdyby wiedział, to by mi powiedział. W końcu to mój najlepszy przyjaciel. Nie okłamałby mnie, przecież pytałam się go chyba ze sto razy, kiedy Jimmy wróci, a ten tylko, że nie wie. XD Teraz się tak na mnie patrzy...
Jak każdy wie, ja nie lubię Marii i nadal zastanawiam się, jakim cudem kręci się w okół niej tylu facetów. Przecież... Przecież... Jim jest mój! I Jimmy też! ;___; Jestem przerażona tym, że wszyscy faceci mi uciekają. ;__; Ale wracając do tematu - Jest Jimmy i Jim jest zazdrosny, ha! Będzie rywalizacja? (pomińmy już ten fakt, że to Maria...) No przecież zazdrosny Morrison i Page, może będzie się dziać. XD Tylko byłam jednak trochę zawiedziona, kiedy Jimmy jej nie poznał... No, bo wiesz, po Marii to się spodziewałam, ale po nim? Żeby tej jego Marie nie poznać po głosie? Dobra, bądźmy szczerzy, jestem już zmęczona i nie mam pojęcia, co piszę, więc i tak nie czytaj tego komentarza...
Zuziu, ja teraz już idę, ale wiedz, że ja tu cały czas na Ciebie czekam! Czekam aż powrócisz do regularnego dodawania rozdziałów, bo uwielbiam obydwa Twoje opowiadania.
Żegnaj Zuza, żegnaj Ryszard!
Uhm. Mam tak mało czasu, że dzisiaj robię "chybił trafił" (czyli wybieram jednego, jedynego bloga, na którym napiszę porządny komentarz.) Wypadło na Ciebie, więc jestem!:D
OdpowiedzUsuńMuzyce Chopina? Nie, że go obrażam, bo kompozytorem on był, no ale klasyka w ogóle mi nie podchodzi. I nie wiem naprawdę, jak można słuchać tego na co dzień. Może to ma związek z tym, że nienawidzę dźwięku pianina, które gra klasykę (no bo gdy Zajebisty Pan Tyler lub Rose używa pianina czy fortepianu to kocham xD).
A ja poproszę chwilę relaksu z gitarą, muzyką i (gdyż nie mam 18 lat, by mieć wódkę) colą. :D
Ej! I to mnie nadal wkurwia. Co? To, że Marie uważa, że lepiej wie, co kocha Jim. Myśli, że kocha pisac wiersze i być jebanym romantykiem. Otóż nie, Marie. To jest TEN Jim Morrison. On kocha śpiewać, imprezować i pisać UTWORY. I zaraz Cię wytargam za kudły i będę katować muzyką The Doors!
Właśnie. Włączę sobie ich...wybacz Joe, muszę wyłączyć Twoją zajebistą solówkę w Cryin i włączyć The Doors.
Co my tu mamy? Hmmm...Roadhouse Blues :D ach Jim...Twój zajebisty głos. Szkoda, że nie żyjesz :'(
Właśnie. Dostałam na urodziny biografię Cliffa Burtona. Zwykle nie czytam biografii. Ale jak dostałam, to oderwać się nie mogę. I płaczę, bo "biedny Cliff". Najlepsi odchodzą najszybciej, kuźwa mać. Mam nadzieję kiedyś go spotkać, znakomitego basistę. Ja wiem, że on by nas wszystkich nie raz zaskoczył. Ile by osiągnąl, jeśli by jeszcze żył? No właśnie! Był zajebisty...
Dobra, koniec mojej fascynacji.
Ja też tak chcę! Ja też chcę, żeby do mnie podbiegali i mówili, że mnie uwielbiają, mnie zajebistą gitarzystkę (taaa jaasne), która nawet nie potrafi zagrać Nothing Else Matters. xD
Dwudzieste czwarte? Stara dupa, z Ciebie, Marie. Dzieci już z Jimem rób, a nie...xD Futro z norek? Hmm...ja to bym chciała ramoneskę, a nie futro z norek.
Czekaj, bo mi się muzyka wymuzykowała.
Co mówi klawiatura? Klawiatura mówi Riders On The Storm.
I te dźwięki deszczu xD.
Eh ten Tom. Czepia się, no ale trochę racji ma. xD
A tak ogólnie, to powtarzam: MARIE! TY NAWET KURWA NIE PRÓBUJ ODERWAĆ JIMA OD ZESPOŁU!
Trasa koncertowa...*wzdycha z rozmarzeniem*. Oj, Jim jaki ty rozrzutny. Na taką wredną babę kasę marnujesz.
A TERAZ ZACZYNAM FASCYNACJĘ. WERBLE PROSZĘ!:
(LIMIT)
UsuńJIMMY! ACHHHHHHHH JIMMY! KOCHAM CIĘ JIMMY! WIEDZ, ŻE MAM PLAKAT LED ZEPPELIN NA ŚCIANIE, A TWOJE ZACNE FOTO Z PODWÓJNYM GIBSONEM JEST PRZYKLEJONE NAD ŁÓŻKIEM, NAD MOJĄ GŁOWĄ, TAK CIĘ KOCHAM (POWIESZ, MU TO MADDIE (SHAYLA, JESZCZE SIĘ NIE PRZYZWYCZAIŁAM) PRAWDA? POWIEDZ MU TO, PROSZĘ <3 )
JIMMY! <3 <3 <3 WIDZISZ, GŁUPIA MARIE? CIĄGLE W NIEGO WĄTPIŁAŚ, MÓWIŁAŚ, ŻE TO NAJGORSZE CO MOŻE MU SIĘ PRZYTRAFIĆ, A TU JIMMY...
JIMMY SŁAWNY GITARZYSTA! JIMMY W LED ZEPPELIN! JIMMY THE BEST!
A teraz:
Ona zapomniała o Jimmym? Jak mogła! Przyjaźni, spotkania czy znajomości z Jimmym Page'em się nie zapomina!
Ej czekaj, bo mi się muzyka znowu wymuzykowała.
...i pod myszkę nawinęło się "Kashmir", odpowiednio do sytuacji, hehe. Mądry You Tube. xDD
Tak więc, o Jimmym się nie zapomina!
Kit z tym, że on zapomniał o niej. xD
I WIDZISZ MARIE? NAWET ON MÓWI, ŻE JESTEŚ "Z TYM JIMEM MORRISONEM". KAŻDY SIĘ FASCYNUJE, ŻE JESTEŚ Z TYM JIMEM MORRISONEM! A TY TYLKO SIĘ Z NIM KŁÓCISZ, BO ŚPIEWA I PISZE UTWORY ZAMIAST PISAĆ (POŻAL SIĘ BOŻE) WIERSZE I JEST W ZESPOLE I ŻE PIJE! PRAWDZIWY PROBLEM BĘDZIESZ MIEĆ, JAK JIM ZACZNIE TAK BARDZO ĆPAĆ! (MAM NADZIEJĘ, ZE DO TEGO NIE DOJDZIE). ALE TA MARIE MNIE WKURZA! TAKA PIEPRZONA IDEALISTKA. CIAGLE SIĘ Z TYM BIEDNYM JIMEM KŁÓCI, A ON JEJ KUPUJE RÓŻNE DROGIE RZECZY!
TAK, JIMMY SŁAWNY GITARZYSTA ZESPOŁU LED ZEPPELIN. KOCHAM CIĘ JIMMY <3 PAMIĘTAJ O TYM! JAKBYŚ PRZYJECHAL DO POLSKI...TO NIE MA TAKIEJ SIŁY, ŻEBYM NIE POJECHAŁA!
PFFFFFFFFF...A ONA CIĄGLE SWOJE! GALERIĘ SZTUKI! KTO TAM BĘDZIE ŁAZIŁ? NA PEWNO NIE JIMMY ANI JIM ANI MICK. I JA TEŻ TAM NIE PÓJDĘ. CHYBA, ŻE TO BY BYŁA JAKAS GALERIA GITAR, TO IDĘ. XD
No dobra, szczerze to teraz Jim się dopieprzył, że się martwił. No co, już z kolegą na np. drinka nie można pójść? (Ja tak bym powiedziała). Sam Jim pije i ponoć Marie za nim płakała, bo nie wiedziała gdzie on jest. A sam...eh...
No i gdzie poszedł ten nasz Jim?
No zajebisty rozdział, droga Szajlo. xD
PS. Czy kiedykolwiek Marie zafascynuje się rockiem?
Weny! ;D
Wybacz mi moja droga, że aż tyle trwało, bym wzięła się za komentarz. Właściwie w tym momencie też nie mam na to czasu, powinnam pisać jakieś cholerne wypracowanie na angielski, ale doszłam do wniosku, że są rzeczy ważne i ważniejsze, i ty wraz ze swoim blogiem wylądowałaś w tych drugich.
OdpowiedzUsuńZuziu, no, ja się bardzo ucieszyłam jak dodałaś nowy, wiesz? Ja tak strasznie lubię Twoją twórczość, naprawdę, jesteś niesamowita, bo ciągle dla nas pisać mimo, że napotykasz przeciwności losu. Cenię Cię za to ogromnie, naprawdę :)
Co do rozdziału:
Niby nie lubię tej Marii, ale cholera, żal mi jej, naprawdę. Nie dość, że ma okropna ilość nauki (moja trzecia gimnazjum to pewnie pikuś D:), to jeszcze ten Jim! W sumie, nie wiem czy do końca rozumiem, czemu ona chce, żeby on odszedł z zespołu. Przecież robi to co kocha, w końcu pisze teksty, śpiewa i... Jest artystom. W końcu więcej osób posłucha jego słów, jeśli zamieni je w utwory, prawda? Ja bym tak chciała, jakbym umiała pisać wiersze, naprawdę. Rozumiem- alkohol, fajki, narkotyki, całe to gówno, w którym się tonie jako gwiazda. I wiem, że Marie to przeszkadza, ale... Muszą być jakieś minusy, prawda? A plusów jednak jest sporo, no. Te sceny, jak on jej mówi, że ją kocha... No poezja, ha! I piękny jest ten nasz Morrison, oj piękny. 'Jak Anioł' :').
I burzliwy, niestety. Tak, kłótnie to... To jest coś złego, niewątpliwie. Niby dla zachowania równowagi wręcz powinny one być, ale... Aż tyle? I ciągle o to samo? Kurde, ja im gorąco kibicuję, ale chyba ten związek nie ma szans dotrwać do... samego końca.
Szczególnie, że... JAMES! O cholera, wreszcie, w końcu, tyle na to czekałam! I to właściwie nie ten James z Angielskiego miasteczka, o nie. To jest cholera już Jimmy Page, wielki gitarzysta... O matko *-*
Wiesz, już się bałam, że Jimmy powie coś w stylu 'wybacz Marie, ale jestem zapracowany, nie mogę się spotkać...'. Ale jednak, po latach... uh! Aż mi się tak ciepło zrobiło jak to czytałam, naprawdę. Sześć lat, no kawał czasu, boże. Sześć lat temu, czekaj, co ja wtedy... Aha, byłam w podstawówce, w drugiej klasie...? Kurde, mówię, szmat czasu. A oni się z spotykają, i się okazuje, że Jimmy jest TYM Page'm, a Maria jest z TYM Morrison'em. Się porobiło...
A gdzie Mick!? Rose na niego czeka, no, ja wiem, że ona chcę Jaggera, a nie tego Steven'a całego, ten gość jest nudny, eh.
O jezu, i ostatnia scena. Niby się Jim'owi nie dziwię, że taki zazdrosny, ale z drugiej... Chłopak jest uczuciowy, to czemu do cholery nie zrozumiał, że po szczęściu latach się spotkać to jest takie piękne, że aż się nie chce tego spotkania kończyć? No dobra, ale chodzi o jego dziewczynę. Hm, narzeczoną.
I znikł. Jim, uciekł, kurde, czemu, znów.
Zuza, cudny rozdział, naprawdę. Czekam na więcej.
Trzymaj się ♥
Hugs, Rocky.
Kochana, wybacz mi za zwłokę, ale mam ostatnio paraliżujący niedobór chwili, połączonej z chęcią. Rozdział mam przeczytany, komentarz zostawię Ci jutro, postaram się. A raczej - słowo daję!
OdpowiedzUsuńDzień dobry wieczór, przybyłam spełnić dane Ci słowo. Nie napiszę Ci co prawda tak ładnego komentarza, jaki bym chciała, nie będzie on może długi, ale czas leci i leci, a ja go tracę jeszcze bardziej.
UsuńCóż, jestem maksymalnie usatysfakcjonowana po tym rozdziale. Stało się wszystko, na co czekałam. W szybkim podsumowaniu, droga Shaylo.
Marie i Jim. Ta para, ten związek, to futerko z norek. Wbrew pozorom ta miłość jest toksyczna, ale nie w taki typowy sposób. Morrison nie niszczy swojej partnerki. On jej nic nie robi, on się nad nią nie ''znęca'', że tak powiem. Aż staje mi przed oczyma jego realna relacja, z Pamelą. To, co się tam działo... Nie wiem, jak to nazwać. On ją kochał, co prawda. Ona kochała jego. A mimo wszystko się krzywdzili, to nie przeszkadzało im w byciu razem do końca. Cieszę się, że nie wplotłaś tu tego manewru. To znaczy, wiem, że na pewno zrobiłabyś to po mistrzowsku w swym stylu, ale Marie by tego mogła nie zdzierżyć. To by było po prostu złe. Zrobiłaś tu z Jima niezwykłego romantyka z bardzo zagubiona duszą, co jest piękne.
Tom. Ja pierdzielę, marzenie się spełniło, Marie zareagowała tak, że mogłabym spokojnie wstać i zacząć klaskać. Ten człowiek mnie najzwyczajniej w świecie irytował, od samego początku. Okazał się być jeszcze tym typem, który w Morrisonie widział tylko to, co statystyczny człowiek, nie wgłębiający się w ten smutny świat.
Finał - Jimmy. Ja również oniemiałam, kiedy Rosalie pokazała przyjaciółce ten winyl. Tego zespołu. Z tym gitarzystą. Ale byłam zaszokowana, ze Marie nie poznała początkowo tego niepozornego chłopaka! To był jej James, ten sam, w którego nigdy nie wierzyła, ten sam, któremu tyle czasu rzucała kłody pod nogi. Na daremno, jak widać, i całe szczęście. Ale nie mam tu jej co winić, on początkowo też nie skojarzył, o jaką Marię chodzi. Zignorował piorunujące podobieństwo dawnej przyjaciółki z pewną Marią Morrison. Och, jak ja ich uwielbiam. I nie będę nic ukrywać, że...
Że czas tam płynie coraz szybciej, lata lecą. Jeszcze...dwa? Niecałe. I co dalej? Wcześniej pewnie rozpacz. A teraz pojawił się, jak grom z jasnego nieba, Page. I ja już nie wiem, co dalej.
Ode mnie tyle, lecę dalej. Cieszę się niezmiernie, że to koniec Twej przerwy, że znów z nami tu jesteś. Że poruszyło Cię w jakieś sposób moje zdanie na temat poczytalności (jak, jak...) blogów. Mam pytanie, czy informować Cię o swoich dzieciach? Czy póki co się wstrzymywać?
Och, Kochana, nie zostawiaj nas! Pozdrawiam! ♥
Dzień dobry! Od razu, bez owijania w bawełnę daję Ci do wiadomości, że komentarz piszę między lekcjami, także nie będzie najlepszej jakości. W ogóle teraz tyle odrabiam, że głowa mało. O nie, znowu zbaczam z tematu...
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze świetny. Bardzo mi się podoba i nie mogę przestać się uśmiechać po skończeniu czytania. Wiem, że już o tym wspominałam, ale lubię postać Jima w tym opowiadaniu. Nie będę tłumaczyła dlaczego, bo zrobiłam to w którymś z poprzednich komentarzy.
Moim zdaniem Marie zrobiła bardzo dobrze, gdy naskoczyła na Toma. Nie rozumiem, czy oni nie widzą wyjątkowości Morrisona?! Zresztą, co to za namawianie do zakończenia związku?
Ach, i Jimmy Page! Kochana, jak ja za nim tęskniłam, równie mocno jak Marie. Męczyłam od jakiegoś czasu o niego i... udało się!
Kurczę, jest krótko, ogólnie i beznadziejnie... Wybacz, naprawdę.
Piszesz świetnie, jesteś cudowna, pamiętaj!