"na świecie jest przestrzeń i czas
odejdziesz ode mnie
odejdziesz ode mnie
na świecie jest niemoc i konieczność
nie zatrzymam cię żadnym pocałunkiem"
nie zatrzymam cię żadnym pocałunkiem"
~ Halina Poświatowska, Ta miłość jest skazańcem
- Kogo chciałabyś zaprosić na nasz ślub? - spytał, po czym objął mnie w talii, tak delikatnie, że prawie nie czułam obecności jego ręki na moim ciele.
- Może zaprosimy tylko Rosalie i Alaina? Byłoby kameralnie, tak jak chciałam. - zaproponowałam.
- A Twoi rodzice?
Przeszły mnie ciarki na samą myśl o dwójce ludzi, którzy jeszcze niedawno byli całym moim światem.
Dzień, w którym odwiedziłam ich nowe, rzymskie mieszkanie był dla mnie paskudnym momentem. Wtedy pierwszy raz w życiu poważnie się z nimi pokłóciłam, nasze wcześniejsze sprzeczki pamiętałam jak przez mgłę, zawsze dotyczyły jakiś błahostek i zapominaliśmy o nich po dwóch godzinach, tym razem wiedziałam, że było inaczej i minie trochę czasu zanim będę mogła porozmawiać z nimi jak za dawnych lat. Prosto w oczy powiedzieli mi, że jestem głupia i nierozsądna, że mój związek to największy błąd jaki tylko mogłam popełnić. W Jimie widzieli jedynie alkoholika, szaleńca i człowieka chorego psychicznie. Czasami podejrzewałam, że tak naprawdę nie obchodzi ich to z kim się spotykam, w końcu miałam już niemal trzydzieści lat, większy zmartwieniem było dla nich to co pomyślą ludzie. Zawsze mogli się mną chwalić, w końcu jeśli do ślicznej, utalentowanej, mądrej dziewczyny dodamy absolwentkę Sorbony i Uniwersytetu Kalifornijskiego to powstanie niczym niezakłócony ideał.
- Dobrze wiesz, że nie pochwalają naszego związku. Przez ich obecność panowałaby napięta atmosfera... o ile w ogóle by się zjawili. - odparłam chłodno. - Bolą mnie nogi... możemy wrócić do domu?
Jim wymownie spojrzał na moje dziesięciocentymetrowe szpilki, po czym wsiedliśmy do jednej z taksówek na postoju w Saint - Paul. Jim przez całą drogę był wybitnie przygaszony i małomówny. Zdążyłam przyzwyczaić się do jego nagłych zmian nastroju więc przez dwudziestominutową podróż wpatrywałam się w krajobraz za oknem, wyjątkowo piękny tej nocy. Paryż był naprawdę wspaniałym miejscem, moim rajem, kochałam to miasto całym sercem i wiązałam z nim swoją, a właściwie to naszą przyszłość. Chciałam mieć ogromny dom na obrzeżach miasta i dziecko, tak, naprawdę, od jakiegoś czasu bardzo dużo myślałam o dziecku. Chciałam założyć z Jimem prawdziwą, kochającą się rodzinę.
Po dotarciu do domu wzięłam krótką kąpiel, a Jim zdążył w tym czasie rozluźnić się przy szklance whiskey, co wyjątkowo mnie ucieszyło. Właściwie to nigdy nie miałam większego problemu z zażywanymi przez niego używkami, chyba że przesadzał, ale to w ostatnich tygodniach wcale się nie zdarzało. Wszystko jest dla ludzi, jeśli ma się umiar.
Spędziliśmy uroczą noc rozmawiając na przeróżne tematy, takie jak nasze ulubione książki czy imiona. Jim wyznał mi, że zawsze marzył o tym, aby mieć śliczną córeczkę o blond włosach i niebieskich oczach, chciałam dokładnie tego samego. Takie dziecko byłoby aniołkiem. Gdyby tak połączyć piękne oczy mojego ukochanego, naturalny odcień moich włosów i nasze pełne usta to moglibyśmy wychowywać najpiękniejsze dziecko na świecie.
- Miałaby na imię Giovanna. Morrison. - wyszeptał i zgasił lampkę. Położyłam się na klatce piersiowej mężczyzny, ale tylko na kilka minut, bo po chwili musiałam zadowolić się miękką poduszką. Jim poszedł do salonu i prawdopodobnie pisał lub czytał książki. Zawsze to robił, gdy nudziło mu się o tak późnej porze. Zegar wskazywał trzecią nad ranem. Położyłam głowę na poduszce i momentalnie zasnęłam. Prawdopodobnie tylko po to, aby koszmary miały kogo nawiedzać. Śniły mi się potworne rzeczy, o których wolę nie wspominać. Obudziłam się dokładnie godzinę później, zrobiłam "obchód" po całym mieszkaniu, aby poprosić mojego ukochanego o powrót do sypialni, ale nigdzie go nie zastałam. W końcu okazało się, że zamknął się w jednej z dwóch łazienek i prawdopodobnie przechodził chwilę nienawiści do całego świata, która jak zwykle nie miała żadnego podnóża, po prostu chwilowo i niespodziewanie nie chciał ze mną rozmawiać.
Wróciłam więc do łóżka i zasnęłam, budząc się dopiero o dziewiątej rano.
Zastałam straszy bałagan w salonie, wszędzie porozrzucane były kartki z wierszami, butelki i papierosy. Drzwi od łazienki były zamknięte na klucz. Przez niecałą godzinę prosiłam Jim'a o to, aby mi otworzył lub dał jakikolwiek znak życia. Obawiałam się, że mógł sobie coś zrobić, jego pobyt w łazience zazwyczaj trwał maksymalnie dwadzieścia minut, aż do tej pory.
Postanowiłam zadzwonić do Alaina Ronay'a. Gdy powiedziałam mu, że Jim od dłuższego czasu nie daje oznak życia zaczął panikować i obiecał, że zjawi się najszybciej jak to możliwe. Jego zachowanie wzbudziło u mnie jeszcze większy niepokój. Od niedawna podejrzewałam, że mój Pan Charyzmy może mieć problemy zdrowotne. Miewał migreny, często tracił przytomność, skarżył się na bóle brzucha...
- Mario, ile czasu on tam siedzi? - spytał Alain i wtargnął do mieszkania.
- Od trzeciej... albo od czwartej, Boże, nie wiem, zrób coś.
Ronay postanowił wyważyć drzwi. W innej sytuacji zapewne zabiłabym go za zdemolowanie mieszkania, w końcu razem z drzwiami odpadł tynk i tapeta ze ściany, wyglądało to koszmarnie. Jednak gorszym widokiem było dla mnie to co zastałam w łazience. Konieczność wykonania remontu była przy tym niczym. Niczym, kurwa.
Zakryłam usta dłonią i powoli zaczęłam zbliżać się do wanny, nie płakałam, byłam oszołomiona, nic do mnie nie docierało, czułam tylko jak powoli osuwa mi się grunt pod nogami.
W wannie leżał Jim. Woda była ciemnoróżowa, a na jego twarzy krzepła krew. Miał zamknięte oczy, a na jego twarzy widniał delikatny uśmiech, wyglądał tak niewinnie, jak mały chłopiec...
Ronay wyminął moje skostniałe ciało i podszedł do bladego ciała mojego Jim'a, przyłożył dwa palce do jego szyi, po czym krzyknął "Kurwa mać, on nie żyje" i wybiegł z pomieszczenia. Zostaliśmy sami. Ja i zwłoki mojego mężczyzny. Uklęknęłam przed wanną i wpatrywałam się w jego twarz, byłam spokojna, dokładnie tak jak on. To była cisza przed burzą, piekło miało dopiero nadejść, co więcej, to ja miałam je rozpętać.
Wyciągnęłam dłoń bruneta z wody. Jego żyły były niemalże niewidocznie, nie miał pulsu, nie oddychał. Jim umarł. I zabrał ze sobą pewną cząstkę mnie.
Wszystko zaczynało do mnie docierać, powoli odzyskiwałam świadomość i zaczęłam kojarzyć fakty. Boże, on naprawdę odszedł. Ta sytuacja była niczym kadr wyciągnięty z filmu. Nierealne. Nagłe. Miałam już nigdy więcej nie zobaczyć jego uśmiechu, jego radosnego spojrzenia, łez. Kilka godzin wcześniej miałam po raz ostatni usłyszeć jego głos.Wtedy po raz ostatni dotknęłam jego ciepłego ciała.
Zaczęłam tracić nad sobą panowanie. Wyciągnęłam dłonie z wody i osunęłam się po brzegu wanny. Płakałam jak nigdy dotąd. Krzyczałam, trzęsłam się, wyrywałam sobie włosy z głowy, uderzałam pięściami w podłogę i ciągle zadawałam sobie pytanie: Dlaczego? Dlaczego on umarł? Boże, dlaczego odebrałeś mi mojego Jim'a?! Wpadłam w szał, w histerię, podniosłam się podłogi i wybiegłam z łazienki. Na łóżku siedział Ronay, który załamał twarz w dłoniach i zachowywał się jakby wcale mnie tam nie było. Chciałam, aby mnie nie było.
Wstrząsały mną potworne fale płaczu, miotałam się po całym mieszkaniu i krzyczałam, przeklinałam Boga...
W kuchni zrzuciłam z blatu kilka szklanek co przyciągnęło uwagę Alaina, przyszedł do mnie, otarł łzy z twarzy i oznajmił mi, że powinnyśmy zadzwonić na pogotowie i policję. Zupełnie go zignorowałam. Do czego byli oni potrzebni? Przecież Jim i tak już odszedł, ratownicy nie mogli przywrócić mu życia, poza tym nie miałam ochoty na rozmowę z policją, wiedziałam, że zapewne by mnie maltretowali, kazali zeznawać, kompletnie olewając to, że właśnie straciłam najważniejszą osobę w moim życiu.
- Maria, nie wierzę, że to się stało... - westchnął i próbował mnie przytulić, ale szybko się odsunęłam. Nie potrzebowałam żadnych nagłych gestów czułości ze strony obcych mi osób. Zastanawiałam się co on w ogóle robił w moim mieszkaniu. Potrzebowałam go tylko do tego, aby umożliwił mi wejście do łazienki, a skoro już to zrobił to mógł się wynosić.
- Wypierdalaj stąd. - powiedziałam i zwróciłam się w stronę okna.
- Słucham?! - oburzył się. - Nie bądź bezczelna, Jim był moim przyjacielem, mam prawo tutaj być.
- Nie obchodzi mnie to. Chcę być sama, wynoś się. I nie dzwoń na policję, sama to zrobię. Później.
- Chcę mu coś powiedzieć, mogę chociaż na chwilę tam wejść? - spytał niby nieśmiało.
- Nie możesz. Wyjdź stąd, kurwa.
Alain wyszedł, trzaskając drzwiami, a ja zostałam całkiem sama ze zwłokami Jim'a. To niewiarygodne, że kilka godzin wcześniej planowaliśmy przyszłość. Miałam wrażenie, że wszystko się roztrzaskało, że już nic nie miało sensu i najlepiej by było, gdybym i ja umarła. Mimo to staram się trzeźwo myśleć, ale chyba nie za dobrze mi to wychodziło.
Wróciłam do łazienki, wymijając drzwi i kawałki ściany leżące na podłodze, po czym uklęknęłam przed wanną. Odgarnęłam włosy z bladej twarzy bruneta i znowu się rozpłakałam. Nawet nad tym nie panowałam, łzy same cisnęły mi się do oczu.
- Dlaczego mnie zostawiłeś? Mówiłeś, że mnie kochasz, a teraz tak po prostu mnie opuszczasz? Co ja mam zrobić? - zaczęłam szlochać, prawie wpadłam do wanny. Milczałam przez kilkanaście minut, aż w końcu zdołałam się uspokoić i wypowiedziałam ostatnie słowa skierowane do Jim'a w tym pamiętnym dniu. - Nie sądziłam, że nasza wspólna podróż będzie trwała tak krótko... to niesprawiedliwe. Źli ludzie żyją przez kilkadziesiąt długich lat, a najwspanialszy człowiek na ziemi nie dożył dwudziestu ośmiu. Pozwoliłam Ci odejść z tego świata, ale w moim sercu będziesz żył wiecznie, obiecuję. Nie zapomnę o Tobie. Nigdy nikogo nie pokocham tak bardzo jak Ciebie. Byłeś... jesteś moją największą miłością i pozostaniesz nią na zawsze. Muszę tylko wytrzymać kilkanaście, może kilkadziesiąt lat samotnie, później znowu się spotkamy. Może nawet będziemy mieli słodką córeczkę, Giovannę? - uśmiechnęłam się i pocałowałam dłoń Jim'a. - Kocham Cię. - dodałam i pogłaskałam bruneta po policzku.
Wpatrywałam się w jego twarz, aż nagle usłyszałam przeraźliwy huk nieopodal mnie. Policja. Mogłam się domyśleć, że Alain wezwie PEWNE służby.
- Maria Moretti, tak? - przytaknęłam. - Musimy porozmawiać, proszę stąd wyjść.
- Nie chcę, nie będę z nikim rozmawiać.
- To tylko kilka pytań. Kilka minut i będzie pani miała to z głowy.
- Proszę dać mi spokój. - wymamrotałam, siląc się na opanowanie. Czułam, że kilka dodatkowych słów tego natrętnego policjanta mogłoby całkowicie wytrącić mnie z równowagi. Miałam ograniczą zdolność panowania nad własnym ciałem, ładnie mówiąc.
- Yhy, no to to tak, proszę mi powiedzieć, kiedy ostatni raz widziała pani zmarłego, co wtedy robił i jak się zachowywał. - powiedział bezczelnym tonem. Jego koledzy zbliżyli się do wanny i zaczęli przyglądać się twarzy mojego Jim'a jakby był jakimś eksponatem w muzeum.
- Czy pan nie rozumie? Nie chcę rozmawiać. Chcę teraz zostać sama. Zostawcie mnie samą z moim narzeczonym.
- W takim razie będziemy się z panią kontaktować, a teraz proszę stąd wyjść, musimy doprowadzić ciało do porządku.
Pocałowałam bruneta w policzek i pomachałam mu na pożegnanie. Zostawiłam go samego z tymi mężczyznami. Musiałam zadzwonić do Rosalie. Czułam się tak samotnie... pusto, jakby ktoś wywiercił mi wielką dziurę w sercu.
Zamknęłam drzwi od sypialni i kucnęłam pod ścianą uprzednio wystukując numer Rose.
- Halo, kto mówi? - zapytała zaspanym głosem. Zapewne dopiero wstała. Mogła obudzić się w objęciach człowieka, którego kochała, mnie nigdy więcej miało to nie spotkać.
- Maria.
- O, cześć, kochana! Przeziębiłaś się? Masz taki dziwny głos... a mówiłam Ci, żebyś się cieplej ubierała, to nie jest Kalifornia, moja droga. Jak będziesz się gorzej czuła to koniecznie idź do lekarza, jeszcze nas wszys...
- Mój Jim nie żyje, Rose. - powiedziałam i wybuchnęłam płaczem. Jak dziecko. Bezsilny, głupi bachor.
Rosalie w zupełnej ciszy słuchała mojego szlochania i zapewne zastanawiała się czy mówię prawdę czy może coś mi odbiło, ale to przecież nie było do mnie podobne. Który normalny człowiek robiłby sobie żarty z czegoś tak poważnego?
- O Boże, jestem w szoku. Jak to możliwe? Ktoś go zabił? A z resztą nieważne... Matko Boska, trzymaj się, Maria, za dwadzieścia minut u Ciebie będę. - i rozłączyła się.
* * *
To były nasze ostatnie wspólne chwile, później miały pozostać tylko wspomnienia. I zdjęcia. Ronay postanowił wyważyć drzwi. W innej sytuacji zapewne zabiłabym go za zdemolowanie mieszkania, w końcu razem z drzwiami odpadł tynk i tapeta ze ściany, wyglądało to koszmarnie. Jednak gorszym widokiem było dla mnie to co zastałam w łazience. Konieczność wykonania remontu była przy tym niczym. Niczym, kurwa.
Zakryłam usta dłonią i powoli zaczęłam zbliżać się do wanny, nie płakałam, byłam oszołomiona, nic do mnie nie docierało, czułam tylko jak powoli osuwa mi się grunt pod nogami.
W wannie leżał Jim. Woda była ciemnoróżowa, a na jego twarzy krzepła krew. Miał zamknięte oczy, a na jego twarzy widniał delikatny uśmiech, wyglądał tak niewinnie, jak mały chłopiec...
Ronay wyminął moje skostniałe ciało i podszedł do bladego ciała mojego Jim'a, przyłożył dwa palce do jego szyi, po czym krzyknął "Kurwa mać, on nie żyje" i wybiegł z pomieszczenia. Zostaliśmy sami. Ja i zwłoki mojego mężczyzny. Uklęknęłam przed wanną i wpatrywałam się w jego twarz, byłam spokojna, dokładnie tak jak on. To była cisza przed burzą, piekło miało dopiero nadejść, co więcej, to ja miałam je rozpętać.
Wyciągnęłam dłoń bruneta z wody. Jego żyły były niemalże niewidocznie, nie miał pulsu, nie oddychał. Jim umarł. I zabrał ze sobą pewną cząstkę mnie.
Wszystko zaczynało do mnie docierać, powoli odzyskiwałam świadomość i zaczęłam kojarzyć fakty. Boże, on naprawdę odszedł. Ta sytuacja była niczym kadr wyciągnięty z filmu. Nierealne. Nagłe. Miałam już nigdy więcej nie zobaczyć jego uśmiechu, jego radosnego spojrzenia, łez. Kilka godzin wcześniej miałam po raz ostatni usłyszeć jego głos.Wtedy po raz ostatni dotknęłam jego ciepłego ciała.
Zaczęłam tracić nad sobą panowanie. Wyciągnęłam dłonie z wody i osunęłam się po brzegu wanny. Płakałam jak nigdy dotąd. Krzyczałam, trzęsłam się, wyrywałam sobie włosy z głowy, uderzałam pięściami w podłogę i ciągle zadawałam sobie pytanie: Dlaczego? Dlaczego on umarł? Boże, dlaczego odebrałeś mi mojego Jim'a?! Wpadłam w szał, w histerię, podniosłam się podłogi i wybiegłam z łazienki. Na łóżku siedział Ronay, który załamał twarz w dłoniach i zachowywał się jakby wcale mnie tam nie było. Chciałam, aby mnie nie było.
Wstrząsały mną potworne fale płaczu, miotałam się po całym mieszkaniu i krzyczałam, przeklinałam Boga...
W kuchni zrzuciłam z blatu kilka szklanek co przyciągnęło uwagę Alaina, przyszedł do mnie, otarł łzy z twarzy i oznajmił mi, że powinnyśmy zadzwonić na pogotowie i policję. Zupełnie go zignorowałam. Do czego byli oni potrzebni? Przecież Jim i tak już odszedł, ratownicy nie mogli przywrócić mu życia, poza tym nie miałam ochoty na rozmowę z policją, wiedziałam, że zapewne by mnie maltretowali, kazali zeznawać, kompletnie olewając to, że właśnie straciłam najważniejszą osobę w moim życiu.
- Maria, nie wierzę, że to się stało... - westchnął i próbował mnie przytulić, ale szybko się odsunęłam. Nie potrzebowałam żadnych nagłych gestów czułości ze strony obcych mi osób. Zastanawiałam się co on w ogóle robił w moim mieszkaniu. Potrzebowałam go tylko do tego, aby umożliwił mi wejście do łazienki, a skoro już to zrobił to mógł się wynosić.
- Wypierdalaj stąd. - powiedziałam i zwróciłam się w stronę okna.
- Słucham?! - oburzył się. - Nie bądź bezczelna, Jim był moim przyjacielem, mam prawo tutaj być.
- Nie obchodzi mnie to. Chcę być sama, wynoś się. I nie dzwoń na policję, sama to zrobię. Później.
- Chcę mu coś powiedzieć, mogę chociaż na chwilę tam wejść? - spytał niby nieśmiało.
- Nie możesz. Wyjdź stąd, kurwa.
Alain wyszedł, trzaskając drzwiami, a ja zostałam całkiem sama ze zwłokami Jim'a. To niewiarygodne, że kilka godzin wcześniej planowaliśmy przyszłość. Miałam wrażenie, że wszystko się roztrzaskało, że już nic nie miało sensu i najlepiej by było, gdybym i ja umarła. Mimo to staram się trzeźwo myśleć, ale chyba nie za dobrze mi to wychodziło.
Wróciłam do łazienki, wymijając drzwi i kawałki ściany leżące na podłodze, po czym uklęknęłam przed wanną. Odgarnęłam włosy z bladej twarzy bruneta i znowu się rozpłakałam. Nawet nad tym nie panowałam, łzy same cisnęły mi się do oczu.
- Dlaczego mnie zostawiłeś? Mówiłeś, że mnie kochasz, a teraz tak po prostu mnie opuszczasz? Co ja mam zrobić? - zaczęłam szlochać, prawie wpadłam do wanny. Milczałam przez kilkanaście minut, aż w końcu zdołałam się uspokoić i wypowiedziałam ostatnie słowa skierowane do Jim'a w tym pamiętnym dniu. - Nie sądziłam, że nasza wspólna podróż będzie trwała tak krótko... to niesprawiedliwe. Źli ludzie żyją przez kilkadziesiąt długich lat, a najwspanialszy człowiek na ziemi nie dożył dwudziestu ośmiu. Pozwoliłam Ci odejść z tego świata, ale w moim sercu będziesz żył wiecznie, obiecuję. Nie zapomnę o Tobie. Nigdy nikogo nie pokocham tak bardzo jak Ciebie. Byłeś... jesteś moją największą miłością i pozostaniesz nią na zawsze. Muszę tylko wytrzymać kilkanaście, może kilkadziesiąt lat samotnie, później znowu się spotkamy. Może nawet będziemy mieli słodką córeczkę, Giovannę? - uśmiechnęłam się i pocałowałam dłoń Jim'a. - Kocham Cię. - dodałam i pogłaskałam bruneta po policzku.
Wpatrywałam się w jego twarz, aż nagle usłyszałam przeraźliwy huk nieopodal mnie. Policja. Mogłam się domyśleć, że Alain wezwie PEWNE służby.
- Maria Moretti, tak? - przytaknęłam. - Musimy porozmawiać, proszę stąd wyjść.
- Nie chcę, nie będę z nikim rozmawiać.
- To tylko kilka pytań. Kilka minut i będzie pani miała to z głowy.
- Proszę dać mi spokój. - wymamrotałam, siląc się na opanowanie. Czułam, że kilka dodatkowych słów tego natrętnego policjanta mogłoby całkowicie wytrącić mnie z równowagi. Miałam ograniczą zdolność panowania nad własnym ciałem, ładnie mówiąc.
- Yhy, no to to tak, proszę mi powiedzieć, kiedy ostatni raz widziała pani zmarłego, co wtedy robił i jak się zachowywał. - powiedział bezczelnym tonem. Jego koledzy zbliżyli się do wanny i zaczęli przyglądać się twarzy mojego Jim'a jakby był jakimś eksponatem w muzeum.
- Czy pan nie rozumie? Nie chcę rozmawiać. Chcę teraz zostać sama. Zostawcie mnie samą z moim narzeczonym.
- W takim razie będziemy się z panią kontaktować, a teraz proszę stąd wyjść, musimy doprowadzić ciało do porządku.
Pocałowałam bruneta w policzek i pomachałam mu na pożegnanie. Zostawiłam go samego z tymi mężczyznami. Musiałam zadzwonić do Rosalie. Czułam się tak samotnie... pusto, jakby ktoś wywiercił mi wielką dziurę w sercu.
Zamknęłam drzwi od sypialni i kucnęłam pod ścianą uprzednio wystukując numer Rose.
- Halo, kto mówi? - zapytała zaspanym głosem. Zapewne dopiero wstała. Mogła obudzić się w objęciach człowieka, którego kochała, mnie nigdy więcej miało to nie spotkać.
- Maria.
- O, cześć, kochana! Przeziębiłaś się? Masz taki dziwny głos... a mówiłam Ci, żebyś się cieplej ubierała, to nie jest Kalifornia, moja droga. Jak będziesz się gorzej czuła to koniecznie idź do lekarza, jeszcze nas wszys...
- Mój Jim nie żyje, Rose. - powiedziałam i wybuchnęłam płaczem. Jak dziecko. Bezsilny, głupi bachor.
Rosalie w zupełnej ciszy słuchała mojego szlochania i zapewne zastanawiała się czy mówię prawdę czy może coś mi odbiło, ale to przecież nie było do mnie podobne. Który normalny człowiek robiłby sobie żarty z czegoś tak poważnego?
- O Boże, jestem w szoku. Jak to możliwe? Ktoś go zabił? A z resztą nieważne... Matko Boska, trzymaj się, Maria, za dwadzieścia minut u Ciebie będę. - i rozłączyła się.
* * *
Wieczorem w naszym mieszkaniu nadal znajdowała się masa ludzi, którzy mimo moich protestów nie chcieli się wynieść. W salonie siedziało kilku policjantów, którzy popijali kawę i przesłuchiwali sąsiadów, bo przecież nie mogli zrobić tego na komisariacie, skąd.
W sypialni leżało ciało Jim'a, które przykryłam grubym, białym kocem, niemal tak alabastrowym jak Jego twarz, jeszcze bardziej nieskazitelna niż wcześniej. Sine usta, delikatny uśmiech, który nadal nie zniknął i piękne włosy, które z każdej strony otaczały mojego Anioła. Na moją prośbę (i oczywiście za dopłatą) jeden z lekarzy pobrał Jimowi odrobinę krwi, która jeszcze nie zastygła w jego ciele, wlał ją do maleńkiej fiolki, którą następnie wsadziłam do małej skrzyneczki, pomiędzy stosami chusteczek higienicznych. To trochę chore i przerażające, ale posiadanie Jego krwi było dla mnie ważną rzeczą, nie potrafię powiedzieć dlaczego, po prostu.
Rosalie dzielnie dotrzymywała mi towarzystwa, chociaż nie odważyła się ujrzeć zwłok. Siedziała w salonie i co jakiś czas zerkała przez framugę drzwi, aby zobaczyć co robię. A ja tylko siedziałam i wpatrywałam się w Jego twarz, bo cóż innego mogłam zrobić?
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Przed chwilą strzeliłam tu jakiś długi dopisek, ale usunęłam go tak szybko jak powstał. Napiszę tylko tyle, że bardzo mi zależy na tym, abyście pozostawiły po sobie jakąś opinię, bo teraz najbardziej mi na tym zależy. To był ciężki rozdział. ;_;
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
OdpowiedzUsuńTO JA OSTATNIO WSPOMNIAŁAM, ŻE JIM...UMARL W 71
A JAK ZOBACZYŁAM NAZWE ROZDZIAŁU
LAST TIME TOGETHER...
TO JUŻ WIEDZIAŁAM
MIMO TO ODWAŻYLAM SIĘ CZYTAĆ...
ONI JUŻ PLANOWALI KOGO ZAPROSIĆ NA ŚLUB...
KOGO. ZAPROSIĆ. NA ŚLUB.
I DZIECKO...
GIOVANNA.
MORRISON...
...
JIM NIE MÓGŁ BYĆ CHORY. A MOŻE JEDNAK?
TY WIESZ JAK MI SIĘ RĘCĘ TRZĘSĄ?
Ja znam taką wersję, że Jim wziął w toalecie baru za dużo i go przywieźli i próbowali ocucić w wannie z lodowatą wodą, bo tak się ratuje tych, co za dużo wzięli. No, ale są różne wersje, jedno jest pewne Jim Morrison nie żyje.
CO.
ON POWIEDZIAŁ TYLKO: KURWA MAĆ ON NIE ŻYJE?!
...
...
...
JIM! BIEDAKU! KOCHANY! MÓJ BIEDNY MORRISONIE...TO PRZEZ TĄ MARIĘ PEWNIE (JOKE)...ZAPĘDZIŁA CIĘ DO GROBU. XD
NIE NO, TAK SERIO TO JA CHCĘ POZNAĆ PRZYCZYNY JEGO ŚMIERCI. JAKIŚ LIST, WHATEVER...
I CO NA TO BIEDNI DOORSI? :'( TO JUŻ KONIEC.
NO OCZYWIŚCIE! A POLICJA CO?- SWOJE! WIDZĄ, ŻE NARZECZONA, PRAWIE ŻONA, ZARAZ ZWARIUJE, A TU NADAL MUSZĄ WYPYTYWAĆ. ALE TAKIE PROCEDURY.
NIE LUBIĘ SPECJALNIE MARIE, ALE MAM NADZIEJĘ, ŻE JEJ O TO NIE POSĄDZĄ...
....
JIM...
TERAZ BĘDĘ ROZPACZAĆ JAK NAD TODDEM U ROCKY.
JIM...
JIM...COME BACK...
PLEASE...
:'(
JIM!
JIM MORRISON
8 GRUDNIA 1943-3 LIPCA 1971
MIAŁ 28 LAT
NA ZAWSZE W NASZYCH SERCACH
(*) (*) (*) (*) (*) (*) (*) (*) (*) (*) (*)
JA PIERDZIELE. W DUPE JEŻA. JA PIERDOLE. NA KOMARA. NA MUSZKĘ OWOCÓWKĘ. CO TO MA BYĆ? HEEEELOŁ?! CZY TO JEST ŻART? NIE, TO NIE JEST ŻART. SPOKOJNIE, ODDYCHAJ. WIESZ CO, JA NIE JESTEM ZAŁAMANA TYM, ŻE JIM UMARŁ, BO TO WIEDZIAŁAM OD POCZĄTKU, ALE TYM JAK TY TO NAPISAŁAŚ...
OdpowiedzUsuńDobra, od początku. Spacerują sobie gdzieś tam, rozmawiają o ślubie, Jim chce mieć dziecko, o imieniu Giovanna. Giovanna Morrison, Maria Morrison i Jim, no zajebiście, wszystko pięknie, tylko dlaczego on kurwa teraz umarł?! Ja myślałam, że oni zdążą jeszcze wziać ten ślub, albo chociaż zajdą w ciążę, a tu dupa. ;___;
Ale wiesz jak mi się podobało to jak ona naskoczyła na Ronaya? Nooo, to było świetne.
Ja chyba nie umiem Ci pisać normalnych komentarzy. ;_;
Droga Zuzanno, przybyłam już do Ciebie, choć jakoś tragicznie odpychało mnie od pisania komentarzy. Ale załatwiłam kilka spraw związanych z blogami i tak jakoś sobie pomyślałam, że nie będę siedzieć na dupie, i nic nie robić. Dlatego wylądowałam tutaj. I zaczynam już nawijać o rozdziale, bo naprawdę rozgadałam się o tym, co nie trzeba.
OdpowiedzUsuńBoże, słucham piosenek z bajek. ;___; I chcę ich słuchać, tak! XD Dobra, zaczynam. Rozdział zaczął się tak pięknie. Nie wiecie co w moim sercu się kryje, chcę żyć i przeżyję... XD Powracając do rozpoczętego tematu - Było pięknie, tak normalnie. Zwykły dzień z życia Marii i Jima, choć może nie aż tak, bo raczej każdego dnia ślubu nie planują... Właśnie, oni sobie tu ślub planowali, a nagle... Nagle, nie ważne. Poczekam z tym na jakiś koniec. Tylko włączę sobie jeszcze raz tą piosenkę. XD Powiem Ci, że zamordowałaś mnie (co za zbieg okoliczności...) tym rozdziałem. Kto nie dotrze do fal nie popłynie na ich grzbiecie... Nie zwracaj uwagi na tekst piosenki, proszę. Naprawdę, powaliłaś mnie nim. Może i wiedziałam, że Morrison umrze, ale nie, że już w tym rozdziale. To był jak cios, kurwa. Jak mogłaś mi to zrobić? Jak mogłaś to zrobić Ryszardowi, no jak? Przecież my go kochaliśmy! A Ty nam tu z takim czymś wyskakujesz. Lepiej kryj się, bo Tłuczek Cię dzisiaj odwiedzi. Tak, tak, razem z Chuckiem Norrisem jeszcze. XD
Ale nie miałam tego robić. Do ostatniej sceny miałam przejść na koniec, choć... Nie mogłam się powstrzymać, musiałam już o tym napisać. To tylko jest taka gra i my w nią gramy... Boże, nie ważne. XD I teraz będę tylko o tym pisać. Naprawdę. Więc - Maria (zwana Marie, kiedyś tam) wkurzyła mnie w tym rozdziale. Ja rozumiem, że chciała zostać sama, ale po prostu zachowała się chamsko. Powinna zachować się inaczej, ale już nie ważne. I co teraz? O, w telewizji leci Metallika. Ale nie, wolę słuchać piosenek z bajek. XD Najwyżej Lars mnie pozwie. XD Ekhem, wracając do tematu - Co teraz? Skoro Jim nie żyje, to...? Co z Marią? Ułoży sobie życie z kimś innym? Ona? No mhm, kto będzie ją chciał? no nikt. Tu mamy problem, ha.
Pięknie, Zuziu, ale ja teraz muszę już iść. Do następnego, Zuza. Do następnego, Ryszard.
Zaraz, zaraz... Faith, czy to jest piosenka z Mustanga? xD Kocham tę bajkę, moja ulubiona, zaraz po Madagaskarze, oczywiście. To było takie piękne jak oni spadli z tego wodospadu i ona później leżała, a on przy niej i później jeszcze on był taki smutny, a w tle leciało "Dla mnie prosze graj", Maćka Balcara. ♥ O jaaa, chyba muszę to sobie obejrzeć. xD
UsuńNo i dziękuję za komentarz, powiem tylko tyle, że teraz Maria tak na prawdę zacznie żyć. Dopiero teraz. xD
To jest ten koszmarny moment, kiedy zbyt mocno uderzają mnie pewne fakty, kochana Shaylo. Wpatruję się w ten rozdział już od wczoraj, ale dopiero teraz, pół godziny temu, zebrałam w sobie wszelkie siły i przeczytałam. A wcześniej rzuciłam okiem na komentarze i serce zabiło mi osiem razy gwałtowniej jak normalnie. Zamknęłam kartę z Ars longa [...] w cholerę i nie zrobiłam po tym już nic. Teoretycznie mogłam już czytać, przecież od dawna wiedziałam, że on umrze. Pamiętam, że kilka rozdziałów wstecz się Ciebie spytałam, czy planujesz go uśmiercać, a Ty odpowiedziałaś, że tak. Że zamierzasz pod tym względem trzymać się faktów, przyjęłam to. Przyjęłam i teraz, choć ciężko, też bym przyjęła. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić tego wszystkiego z Jimem, jest mi inspiracją, ale on miał odejść właśnie wtedy. I...cieszę się...że zachowałaś ten ważny element.
OdpowiedzUsuńTo wszystko jest takie nierealne. Marie, która jeszcze nie tak dawno temu gardziła wszystkimi muzykami i nie odróżniała jednego od drugiego, przekręcała wszystkie możliwe nazwiska i nazwy. Ta, która szydziła z ambicji Jimmy'ego. Ta sama, co wydawała się był ideałem z niemałym wykształceniem, wiedzą. Ona związała się z ikoną światów, przede wszystkim tego artystycznego, z wokalistą tego, co jest znane i tego, co nieznane. Między tym są Drzwi, tym właśnie on chciał być - i był. Jim Morrison, najpotężniejsza miłość zagubionej w wirze uczuć Marie... Dalej nie wiem, jak to się stało. Przecież to Rosalie była wiecznie taka postrzelona, zakochana dziko w Micku Jaggerze, Stonesach...och, jak ja to czuję. To ona powinna się związać z takim człowiekiem, a nie z... Właśnie imienia zapomniałam, nie osądzaj mnie, Steven? Tom? Dobrze błądzę? Haha, sama widzisz, nuda. Nie potrafiłam nawet go zapamiętać. Myślałam, że może coś z Jaggerem, szczerze mówiąc. Dalej myślę, cicho.
To było strasznie, koszmar. Przeraziło mnie to, w jaki sposób się rozstali. Ten dzień, najpierw rozmawiali o ślubie, o dziecku, pięknej córeczce z anielską urodą. Położyli się razem, w swoim cieple leżeli, a potem on wstał i poszedł zająć się swoimi sprawami, któż by go tam podejrzewał. I umarł, dlaczego ją zostawił? Dlaczego od niej odszedł w taki zły sposób, skoro ją kochał? Na pewno miał jakiś podwód, sądzę, że coś było na rzeczy i może się wyjaśni, bardzo bym tego chciała, wiesz? Popłakałam się, kiedy ona z nim rozmawiała. Kiedy mówiła mu, pytała o to wszystko. I na końcu wyznała miłość. Płakałam, kiedy w końcu wpadła w szał i nie przebierając w słowach wyrzuciła Alaina z domu. Jak odprawiła później od siebie policjantów, płakałam i byłam dumna, kiedy ona tak zażarcie walczyła z tymi, którzy nic do niego nie czuli, a jedynie mieli odwalić swoją dzienną robotę, jakkolwiek źle to nie brzmi.
Mam w głowie bardzo dużo myśli względem tego wszystko, mam ich za dużo, ale nie chcę już o tym pisać. Napisałaś, że to był ciężki rozdział, a ja nie zaprzeczę. Był, był koszmarnie ciężki, choć taki oczywisty. Źle mi. Przeraził mnie jeszcze jeden fakt: czy nie zrobisz z Marie kogoś w deseń Pameli Courson. Czy nie zabierzesz jej z tego świata cztery lata po Jimie (dobrze pamiętam, że cztery?).
Hej, a może Page? Hej, a może ten pieprzony Jagger? Ja bym tak bardzo chciała o nim czytać, cholera. Skoro jest w ''bohaterach'', to chyba odegra jeszcze jakąś rolę, och błagam Cię...
Napisałaś taki piękny rozdział. Najlepszy, śmiem twierdzić. Wzruszył mnie, dziękuję Ci za niego. I mam pytanie: masz może mniej więcej oszacowane, ile rozdziałów planujesz opublikować? Pytam wszędzie, szukam średniej...haha. I wybacz, że nie zostawiłam Ci komentarza pod postem z cudnym albumem i jeszcze lepszymi opisami, nie zdążyłam. Zrobię to w zakładce, jak się zbiorę.
Pozdrawiam, kochana, czekam na siedemnastkę ♥
Maria pobędzie jeszcze wiele lat na tym świecie, na sto procent nie podzieli losu Pameli, a Mick się pojawi i odegra tak ważną rolę, że ohohohoho. XD
UsuńHm, rozdziałów sama nie wiem ile będzie. Jak na razie mam napisane 30 i nie opisałam jeszcze tej najważniejszej akcji w całym opowiadaniu, więc myślę, że chyba coś około 50 będzie. Może nawet 60... no,wyjdzie w praniu. xD
I dziękuję Ci za ten wyczerpujący komentarz. ♥
Zuzka.
OdpowiedzUsuńZuzka!
Nie wiem co ja mam Ci tu napisać, jestem świeżo po lekturze powyższego rozdziału i po prostu... Nie wiem. Pustka w głowie, masakra.
Jak ty mogłaś? Jak? Kurde... Może ja to przeczuwałam, fakt, ale i tak to jest jak cios w moje biedne serduszko... Okej, przesadzam, moje serduszko nie jest biedne, i nie jest... serduszkiem. Nieważne.
ZABIŁAŚ MNIE!
Zabiłaś samym tytułem, Zuziu! Zabiłaś mnie tym ich spacerem, który był taki cudowny, zabiłaś mnie tym, jak ona przytuliła się do jego klaty, zabiłaś mnie tym, że on tak JAK ZAWSZE kiedy nudził się w nocy poszedł pisać...
A potem zabiłaś mnie jego śmiercią. Kochana, zdajesz sobie sprawę, że ja to czułam od początku, ale i tak nie jestem w stenie w to uwierzyć? Przecież oni tak się kochali, byli tacy cudowni, tak pięknie razem wyglądali, planowali małą, niebieskooką córeczkę... Miał być ślub! Rodzina!
Umarłam, Szajla, UMARŁAM.
I kocham Cię za to. Kurde... Wiesz, niewiele opowiadań aż tak się przeżywa, niewiele wyzwala tyle emocji w czytelniku, a Ty to zrobiłaś, zdmuchnęłaś mnie z powierzchni ziemi, kochana. No, uwielbiam Cię.
I pozostaje pytanie: co dalej? Rosie się ustatkowała, ale Marii grunt kompletnie w tym momencie uleciał spod nóg. Nie ma Jima, nie ma chyba nawet w tym momencie wsparcia od rodziców, jest samotna... Może... Może Jimmy? Może... Czas znów odnowić znajomości? Nie, ja nic nie mówię.
Czekam na ciąg dalszy i na tego kolosa co miał u mnie być, haha! Ale nie popędzam, nie.
Kocham! <3
Hugs, Rocky.
Bardzo Cię przepraszam, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, ale, kiedy chciałam to zdobić, dodałaś powyższy rozdział i... I nic. Nie mogłam tego skomentować, za bardzo mną to wstrząsnęło. Wiedziałam, że on kiedyś odejdzie, ale... Ale teraz? Teraz, kiedy wszystko się ułożyło?! Dlaczego w takim momencie?! Przecież oni mieli wziąść ślub! Mieli mieć gromadkę dzieci, stworzyć rodzinę! Wszystko zaczęło się układać. Między nimi było lepiej niż kiedykolwiek, Maria dodatkowo odzyskała kontakt z Jimmy'm. Właśnie, ja też zastanawiam się, czy Jimmy odegra tutaj jeszcze jakąś ważną rolę. A na rodziców Marie jestem wściekła. Bardzo ich polubiłam, a w szczególności jej matkę, ale czy mają do TEGO prawo?! Nie! Jakim prawem osądzają Jim'a, nie wiedząc o nim praktycznie... Niczego. No prawie niczego. Zastanawia mnie, jak teraz postąpią. I, co zrobi Marie. I, czy jakiś udział w tym będzie miał Jimmy.
OdpowiedzUsuńA policjanci mnie wkurzyli. Czy oni uczuć nie mają?!
I...
DLACZEGO GO ZABIŁAŚ?! Kurcze, myślałam, że jak skomentuję kilka dni po przeczytaniu, to emocje jakoś opadną, ale nie! JA DALEJ NIE MOGĘ SIĘ Z TYM POGODZIĆ!!!
Ale rozdział wspaniały, Zuziu (mogę...? masz piękne imię :D). Czekam na kolejny. I nie wiem, co dalej. A chcę!
Weny! I cieszę się, że wróciłaś! ♥
PS Komentarz nie ma sensu, przepraszam. XD
Jest 1:30 w nocy a ja płaczę nad telefonem. Sposob w jaki to opisalas.. Byl niesamowicie niesamowity. Becze jak male dziecko... Osobiscie nie zaglebiam sie w historie The Doors, ale chyba zaczne ich sluchac. To bylo cos pieknego. Najbardziej podobalo mi sie zdanie, ze zli ludzie zyja najdluzej, a bog odebral jej Jim'a. Przepiekne. Lece spac i zycze weny w dalszych rozdzialach, o ile beda. :-)
OdpowiedzUsuńBędą, będą. :)
UsuńBardzo Ci dziękuję, nawet nie wiesz jak się ucieszyłam, gdy zobaczyłam, że mam nowego czytelnika. xD ♥