Ale kochanka już zawsze będzie płakać do poduszki
Kochanka nigdy nie utrzyma swojej miłości
A z biegiem lat
Kochanka
Spędzi życie samotnie...
Kochanka nigdy nie utrzyma swojej miłości
A z biegiem lat
Kochanka
Spędzi życie samotnie...
~ Lana Del Rey, The Other Woman
maj, 1972
Wsłuchiwałam się w stukot niebieskich szpilek i z utęsknieniem zmierzałam w kierunku drzwi. Byłam wykończona. Nie sądziłam, że wybór farby może być tak męczącym zajęciem, w szczególności jeśli trzeba kłócić się o kolor ścian z kimś takim jak Thomas. Człowiek, którego niegdyś uwielbiałam nagle zaczął działać mi na nerwy jak nikt inny. Ciągle coś mu nie pasowało; nie podobał mu się obraz, który chciałam powiesić w SWOIM gabinecie, denerwował go zapach róż, nie wspominając nawet o mnie. Przecież ja każdego irytowałam. Każdy miał mnie dość...
Powoli zaczynałam żałować decyzji o założeniu galerii sztuki. Mój ukochany Jim zostawił mnie ze swoimi pieniędzmi, mogłam żyć jak księżniczka, niestety lubiłam komplikować sobie życie. Na własne życzenie zrzuciłam na siebie masę obowiązków.
- A co pani tak wcześniej? - spytała Jerry, stając w progu z patelnią i fartuszkiem na swoim pulchnym ciele.
- Dlaczego trawa nie jest skoszona? Dzisiaj ktoś miał się tym zająć. - zmieniłam temat, po czym weszłam do środka mojego okazałego domu. Rzuciłam torbę na szafkę i skierowałam się do salonu.
- Właśnie! Przecież miał przyjść z samego rana, a jest już piętnasta! Zaraz tam zadzwonię i zrobię taką awanturę, że jeszcze ich wnuki będą wspominać Jerry Hussain! - krzyknęła. Po chwili pomieszczenie wypełnił dźwięk dzwoniącego telefonu. Zerwałam się z miejsca i popędziłam na korytarz.
- Jak dobrze, że Cię zastałam! - usłyszałam po drugiej stronie słuchawki. - Masz plany na wieczór?
- Chciałam przeczytać książkę. - odparłam.
- Już nie znajduj sobie wymówek! Przeczytasz ją jutro, dzisiaj, moja droga idziemy na premierę filmu o naszych kochanych Rolling Stonesach, w ostatniej chwili udało mi się załatwić dla Ciebie miejsce! Później oczywiście będzie afterparty. - powiedziała rozentuzjazmowana. Dobrze wiedziałam, że z kimś takim jak Bianca Jagger nie da się wygrać więc wolałam od razu się zgodzić, mimo że nie było mi to na rękę.
- Ech, no dobrze, tylko powiedz mi gdzie i o której godzinie mam się zjawić. - mruknęłam niechętnie.
Żona mojego przyjaciela podała mi adres i godzinę premiery. Miałam całe pięć godzin na przygotowania. Pierwsze trzy spędziłam w łóżku, musiałam chociaż na chwilę zmrużyć oczy, później natomiast zaczęła się szaleńcza walka z czasem. Biegałam po całym piętrze, przebierałam się, kręciłam włosy, nakładałam makijaż, aż w końcu byłam gotowa do wyjścia.
Miałam na sobie długą, czarną sukienkę oraz szpilki i torebkę w tym samym kolorze, klasycznie. Na szyję włożyłam diamentowy naszyjnik od Jim'a i pierścionek zaręczynowy, z którym rozstawałam się tylko podczas snu i kąpieli.
Opuściłam dom i wsiadłam do mojego pięknego, niebieskiego Porshe. Nieco stresowałam się przed tym wydarzeniem. Premiery filmów to nieciekawa sprawa, szczególnie jeśli ma się na nich do czynienia z żoną swojego kochanka.
Kwadrans przed dwudziestą zjawiłam się przed docelowym miejscem. W oddali widziałam całe muzyczne towarzystwo. Był cały skład The Rolling Stones, Anita Pallenberg, Bianca i John Lennon oraz Yoko, której obecność mnie zdziwiła, nie sądziłam, że osoby takie jak ona bywają na takich imprezach.
- Maria! Jak miło Cię widzieć, pięknie wyglądasz, kochana. - powiedziała pani Jagger i cmoknęła mnie w policzek. Wyglądała przecudownie. Uwielbiałam jej klasę, urodę i wdzięk, nic dziwnego, że udało jej się w pewien sposób zatrzymać przy sobie Mick'a. Nie można było oprzeć się jej urokowi.
- Jak zawsze czarująca. - powitał mnie Mick. - Państwo się chyba jeszcze nie znają. Przestawiam wszystkim moją drogą przyjaciółkę, Marię Moretti.
Oczy wszystkich skierowały się na mnie. Uśmiechnęłam się do całego zebranego towarzystwa i przywitałam się z każdym po kolei.
Kto by pomyślał, że będzie mi dane spotkać osoby, o których niegdyś opowiadała mi Rosalie. Przynajmniej w tym byłam lepsza od niej. Poznawałam tak znaczących ludzi, podczas, gdy moja kochana przyjaciółka siedziała na kanapie z wielkim brzuchem i narzekała na to, że boli ją kręgosłup.
Podczas premiery usiadłam pomiędzy Mickiem, a Johnem, który cały czas mnie zagadywał. Wypytywał się o to czym się zajmuję, składał mi kondolencję, a mnie powoli zaczynało to denerwować. Zastanawiało mnie to razy ktoś powie mi, że bardzo mu przykro z powodu śmieci Jim'a. Po co ludzie mówili takie rzeczy? Żeby jeszcze bardziej mnie zdołować? Czy naprawdę nikt nie rozumiał tego, że ciągłe przypominanie mi o moim ukochanym za każdym razem wbija mi w serce setki naostrzonych noży?
Później wszystko odbywało się bez zbędnych komplikacji. Obejrzałam film, który z resztą mnie nie porwał. Przez całe dwie godziny wspominałam przeróżne sytuacje, które znalazły swój kącik w mojej pamięci. Ucieszyłam się, gdy mogłam opuścić salę, czekało mnie już tylko afterparty.
Usiadłam przy stoliku z Bianką i żoną jakiegoś faceta ze środowiska Stonesów. Yoko gdzieś się ulotniła, a męska część towarzystwa wolała usiąść z dala od płci pięknej.
- Jakiś czas temu byłam ze znajomą na takim jednym przyjęciu. Był tam taki przystojny biznesmen. Boże, on wyglądał jak ideał, miał takie piękne włosy i ciało, a w dodatku zarabiał miliony.- rozmarzyła się Adela i zakręciła włosy wokół palca.
- Czekaj! Chyba wiem o kim mówisz. Claude Dell' Orefice, hm? Też go widziałam, gdyby nie Mick to już byśmy stali przed ołtarzem. - odparła Bianca. - A Ty jak sądzisz, Mary?
- Nie wiem, nie myślę o mężczyznach. - powiedziałam, mimo że mijało się to z prawdą. Chociaż nie, przecież Mick się nie liczy...
- Skarbie, minął już prawie rok, czas się w końcu pozbierać po Jego śmierci.
Spojrzałam na Biankę ze złością. Rozpłakałam się, po prostu zaczęłam płakać rozmazując przy okazji swój starannie wykonany makijaż. Miała serdecznie dość wszechobecnego niezrozumienia.
- Przepraszam, nie powinnam tego mówić.
- Muszę iść. Do zobaczenia. - powiedziałam i szybko odeszłam od stolika. Narzuciłam na siebie cienki kardigan i szybkim krokiem zaczęłam zmierzać w kierunku parkingu. Gdy w końcu znalazłam się w samochodzie mogłam dać upust całej swojej frustracji. Oparłam głowę o kierownicę i zaczęłam krzyczeć, płakać i przeklinać.
Mój niespodziewany napad furii najwidoczniej trwał dość długo, ponieważ nad powierzchnią ziemi zdążyły zebrać się wielkie, ciemne chmury, a po chwili z nieba zaczęły spadać miliony kropel deszczu. Postanowiłam wrócić do domu, co było wyjątkowo nierozsądnym posunięciem. Deszcz i łzy ograniczały moją widoczność, a trzęsące się dłonie miały problem z utrzymaniem kierownicy.
Przed oczami przelatywały mi przeróżne sceny z udziałem Jim'a. Czułam się jak w horrorze, w mojej głowie rozpętało się istne piekło, nad którym nie potrafiłam zapanować.
Pół godziny później dotarłam do domu. W jednym kawałku. Niemal wszystkie okna na parterze były zapalone, co wyjątkowo mi się nie podobało. Akurat w takim momencie Jerry postanowiła się mną zaopiekować.
- Boże przenajświętszy, pani Mario, ależ pani przemokła! Jak ja się zamartwiałam, taka pogoda, a pani jeszcze z tym samochodem. Kamień z serca. - powiedziała i zamknęła za mną drzwi na wszystkie możliwe zamki.
- Możesz wrócić do domu, Jerry. Dziękuję. - wymamrotałam i weszłam na pierwsze piętro, gdzie jak zwykle panował porządek. Na szafce przy drzwiach do sypialni leżały równo ułożone gazety, a tuż obok nich mały bukiet herbacianych róż.
Gdy tylko przekroczyłam próg pokoju Jim'a od razu skierowałam się w stronę łóżka. Momentalnie zasnęłam.
Pod koniec maja listonosz dostarczył mi malutką paczuszkę zapakowaną w błękitny papier ozdobny. W środku znajdował się złoty naszyjnik i krótki liścik.
Nie sądziłam, że Jimmy to taki kretyn. Złożył mi życzenia imieninowe trzy tygodnie po nich. Nawet nie przywiązałam do tego zbytniej uwagi. Jimmy nie był dla mnie nikim ważnym. Nic mnie nie obchodził, dlatego też przeraziła mnie myśl o tym, że planuje mnie odwiedzić. O czym miałabym z nim rozmawiać?
Dwa dni po tym pamiętnym dniu miałam odwiedzić rodzinkę Jaggerów. Kupiłam nawet malutką sukienkę dla Jade. Współczułam temu dziecku. Całe dnie spędzała z nianią, bo Bianca spotykała się ze swoimi przyjaciółkami, a Mick podróżował z zespołem, nagrywał w studiu, a w wolnym czasie zdradzał swoją małżonkę.
Punktualnie o piętnastej zapukałam do drzwi ich willi. Otworzyła mi przepiękna gosposia, na ciele miała ogromny, brzydki fartuszek, który zapewne miał odciągać uwagę Mike'a od jej figury.
Zostawiłam buty i płaszcz na przedpokoju, po czym skierowałam się do salonu.
- Maria! Baliśmy się, że nie przyjdziesz. - powiedział Mike i pocałował mnie w policzek na powitanie.
- Sam się bałeś, kochany. Lepiej idź na górę po... no wiesz po co, a Ty moja droga, opowiadaj, jak idą przygotowania do wernisażu!
- W porządku. Niedawno mieliśmy kilka komplikacji, ale teraz wszystko idzie jak z płatka. - odparłam i usiadłam na dywanie tuż obok Jade. Była urocza, taka niewinna i słodka.
- Już się nie mogę doczekać, zapewne wszystko jest pięknie urządzone.
Do salonu wszedł Mick z dość sporym pudłem w dłoni. Na jego czubku była przyklejona czerwona kokardka.
- Wszystkiego najlepszego! - krzyknęła para w jednym momencie. Poczułam się głupio, co najmniej. Zastanawiałam się czy czasem nie przekręciłam kiedyś daty swoich nieszczęsnych imienin.
- Przesadzacie z tymi prezentami. To tylko imieniny. - wymamrotałam i wstałam z puchatego dywanu, uprzednio posyłając malutkiej dziewczynce uśmiech.
- Tak, tak, wiem... lepiej otwieraj.
Michael wręczył mi pudełko i czekał na moją reakcję. Zaczęłam powoli odwijać papier, aż w końcu ujrzałam piękny prezent; długą, szarą sukienkę z wielkim wycięciem na plecach i dekolcie. Była dość wyzywająca, ale prześliczna.
- Jest wspaniała, dziękuję Wam. - przytuliłam Biankę i Mick'a, po czym podarowałam im mały upominek dla Jade.
Po pierwszym dniu wiosny w progu mojego domu zjawił się Jimmy. Jerry sprzątała na piętrze, a ja wraz z panem Pagem siedziałam w salonie przy filiżance gorącej herbaty.
- Czyli za tydzień macie wernisaż, tak?
- Tak. - odpowiedziałam niechętnie.
Nie chciałam spędzać czasu z Jimmym, jego obecność mnie męczyła. W duchu modliłam się o to, aby jak najszybciej sobie poszedł. Przez pół godziny wałkowaliśmy temat galerii, później mój przyjaciel z dzieciństwa zadręczał mnie swoimi opowieściami o tym czego to oni nie robią na trasach koncertowych. I oczywiście o tym ile ma fanek! Przecież ilość zaliczonych przez niego nastolatek to świetny temat do rozmów.
- A tak właściwie to nie jesteś w żadnym związku, co nie? - spytał, jak zwykle prosto z mostu.
- Nie.
- A co z tym Thomasem? Tylko się przyjaźnicie?
- Tak.
- Rozumiem. To nawet lepiej, wiesz, on mi się wydaje taki podejrzany, źle mu z oczu patrzy. W końcu zasługujesz na kogoś lepszego. Na przykład kogoś takiego jak ja. - zawadiacko się uśmiechnął.
- Bardzo śmieszne...
- To nie miało być śmieszne. Mówię poważnie. Może to co powiem zabrzmi dziwnie, ale jesteś zajebista. Kupiłem dom w Londynie, mieszkam trzy ulice dalej, może to nam pomoże się do siebie zbliżyć, będziemy mogli się częściej spotykać.
- O czym Ty pieprzysz, Jimmy? - spytałam i odłożyłam porcelanową filiżankę na szklany stolik.
- Ja? O niczym, tylko wiesz... moglibyśmy się ponownie zaprzyjaźnić, tak jakby... może kiedyś bylibyśmy nawet parą. - powiedział i przestał patrzeć mi w oczy. Roześmiałam się.
- Mamy już prawie trzydzieści lat, Jim, wydoroślej w końcu, z takich rzeczy nie powinno się żartować.
- Marie, ale ja nie żartuję. Myślę, że moglibyśmy spróbować, nie mamy niczego do stracenia. Przecież znamy się na wylot. Ja naprawdę chciałbym się do Ciebie zbliżyć.
Jimmy uklęknął przede mną, chwycił moje dłonie i spojrzał mi głęboko w oczy co utwierdziło mnie w przekonaniu, że Jimmy Page naprawdę nie żartuje.
- Jesteś nienormalny. Jak możesz w ogóle myśleć o tym, że MY moglibyśmy być parą? Sława zrobiła Ci wodę z mózgu. Przychodzisz tutaj po roku kompletnego braku kontaktu ze mną i na wstępie wyskakujesz z takimi propozycjami. Trochę wyrafinowania...- powiedziałam chłodno, po czym Jimmy niemal natychmiast wyszedł z miną obrażonego gówniarza.
Jak ja mogłam przyjaźnić się z takim kretynem? Czy naprawdę byłam aż tak zdesperowana czy może w tej małej, angielskiej mieścinie nie było nikogo normalniejszego?
Wsłuchiwałam się w stukot niebieskich szpilek i z utęsknieniem zmierzałam w kierunku drzwi. Byłam wykończona. Nie sądziłam, że wybór farby może być tak męczącym zajęciem, w szczególności jeśli trzeba kłócić się o kolor ścian z kimś takim jak Thomas. Człowiek, którego niegdyś uwielbiałam nagle zaczął działać mi na nerwy jak nikt inny. Ciągle coś mu nie pasowało; nie podobał mu się obraz, który chciałam powiesić w SWOIM gabinecie, denerwował go zapach róż, nie wspominając nawet o mnie. Przecież ja każdego irytowałam. Każdy miał mnie dość...
Powoli zaczynałam żałować decyzji o założeniu galerii sztuki. Mój ukochany Jim zostawił mnie ze swoimi pieniędzmi, mogłam żyć jak księżniczka, niestety lubiłam komplikować sobie życie. Na własne życzenie zrzuciłam na siebie masę obowiązków.
- A co pani tak wcześniej? - spytała Jerry, stając w progu z patelnią i fartuszkiem na swoim pulchnym ciele.
- Dlaczego trawa nie jest skoszona? Dzisiaj ktoś miał się tym zająć. - zmieniłam temat, po czym weszłam do środka mojego okazałego domu. Rzuciłam torbę na szafkę i skierowałam się do salonu.
- Właśnie! Przecież miał przyjść z samego rana, a jest już piętnasta! Zaraz tam zadzwonię i zrobię taką awanturę, że jeszcze ich wnuki będą wspominać Jerry Hussain! - krzyknęła. Po chwili pomieszczenie wypełnił dźwięk dzwoniącego telefonu. Zerwałam się z miejsca i popędziłam na korytarz.
- Jak dobrze, że Cię zastałam! - usłyszałam po drugiej stronie słuchawki. - Masz plany na wieczór?
- Chciałam przeczytać książkę. - odparłam.
- Już nie znajduj sobie wymówek! Przeczytasz ją jutro, dzisiaj, moja droga idziemy na premierę filmu o naszych kochanych Rolling Stonesach, w ostatniej chwili udało mi się załatwić dla Ciebie miejsce! Później oczywiście będzie afterparty. - powiedziała rozentuzjazmowana. Dobrze wiedziałam, że z kimś takim jak Bianca Jagger nie da się wygrać więc wolałam od razu się zgodzić, mimo że nie było mi to na rękę.
- Ech, no dobrze, tylko powiedz mi gdzie i o której godzinie mam się zjawić. - mruknęłam niechętnie.
Żona mojego przyjaciela podała mi adres i godzinę premiery. Miałam całe pięć godzin na przygotowania. Pierwsze trzy spędziłam w łóżku, musiałam chociaż na chwilę zmrużyć oczy, później natomiast zaczęła się szaleńcza walka z czasem. Biegałam po całym piętrze, przebierałam się, kręciłam włosy, nakładałam makijaż, aż w końcu byłam gotowa do wyjścia.
Miałam na sobie długą, czarną sukienkę oraz szpilki i torebkę w tym samym kolorze, klasycznie. Na szyję włożyłam diamentowy naszyjnik od Jim'a i pierścionek zaręczynowy, z którym rozstawałam się tylko podczas snu i kąpieli.
Opuściłam dom i wsiadłam do mojego pięknego, niebieskiego Porshe. Nieco stresowałam się przed tym wydarzeniem. Premiery filmów to nieciekawa sprawa, szczególnie jeśli ma się na nich do czynienia z żoną swojego kochanka.
Kwadrans przed dwudziestą zjawiłam się przed docelowym miejscem. W oddali widziałam całe muzyczne towarzystwo. Był cały skład The Rolling Stones, Anita Pallenberg, Bianca i John Lennon oraz Yoko, której obecność mnie zdziwiła, nie sądziłam, że osoby takie jak ona bywają na takich imprezach.
- Maria! Jak miło Cię widzieć, pięknie wyglądasz, kochana. - powiedziała pani Jagger i cmoknęła mnie w policzek. Wyglądała przecudownie. Uwielbiałam jej klasę, urodę i wdzięk, nic dziwnego, że udało jej się w pewien sposób zatrzymać przy sobie Mick'a. Nie można było oprzeć się jej urokowi.
- Jak zawsze czarująca. - powitał mnie Mick. - Państwo się chyba jeszcze nie znają. Przestawiam wszystkim moją drogą przyjaciółkę, Marię Moretti.
Oczy wszystkich skierowały się na mnie. Uśmiechnęłam się do całego zebranego towarzystwa i przywitałam się z każdym po kolei.
Kto by pomyślał, że będzie mi dane spotkać osoby, o których niegdyś opowiadała mi Rosalie. Przynajmniej w tym byłam lepsza od niej. Poznawałam tak znaczących ludzi, podczas, gdy moja kochana przyjaciółka siedziała na kanapie z wielkim brzuchem i narzekała na to, że boli ją kręgosłup.
Podczas premiery usiadłam pomiędzy Mickiem, a Johnem, który cały czas mnie zagadywał. Wypytywał się o to czym się zajmuję, składał mi kondolencję, a mnie powoli zaczynało to denerwować. Zastanawiało mnie to razy ktoś powie mi, że bardzo mu przykro z powodu śmieci Jim'a. Po co ludzie mówili takie rzeczy? Żeby jeszcze bardziej mnie zdołować? Czy naprawdę nikt nie rozumiał tego, że ciągłe przypominanie mi o moim ukochanym za każdym razem wbija mi w serce setki naostrzonych noży?
Później wszystko odbywało się bez zbędnych komplikacji. Obejrzałam film, który z resztą mnie nie porwał. Przez całe dwie godziny wspominałam przeróżne sytuacje, które znalazły swój kącik w mojej pamięci. Ucieszyłam się, gdy mogłam opuścić salę, czekało mnie już tylko afterparty.
Usiadłam przy stoliku z Bianką i żoną jakiegoś faceta ze środowiska Stonesów. Yoko gdzieś się ulotniła, a męska część towarzystwa wolała usiąść z dala od płci pięknej.
- Jakiś czas temu byłam ze znajomą na takim jednym przyjęciu. Był tam taki przystojny biznesmen. Boże, on wyglądał jak ideał, miał takie piękne włosy i ciało, a w dodatku zarabiał miliony.- rozmarzyła się Adela i zakręciła włosy wokół palca.
- Czekaj! Chyba wiem o kim mówisz. Claude Dell' Orefice, hm? Też go widziałam, gdyby nie Mick to już byśmy stali przed ołtarzem. - odparła Bianca. - A Ty jak sądzisz, Mary?
- Nie wiem, nie myślę o mężczyznach. - powiedziałam, mimo że mijało się to z prawdą. Chociaż nie, przecież Mick się nie liczy...
- Skarbie, minął już prawie rok, czas się w końcu pozbierać po Jego śmierci.
Spojrzałam na Biankę ze złością. Rozpłakałam się, po prostu zaczęłam płakać rozmazując przy okazji swój starannie wykonany makijaż. Miała serdecznie dość wszechobecnego niezrozumienia.
- Przepraszam, nie powinnam tego mówić.
- Muszę iść. Do zobaczenia. - powiedziałam i szybko odeszłam od stolika. Narzuciłam na siebie cienki kardigan i szybkim krokiem zaczęłam zmierzać w kierunku parkingu. Gdy w końcu znalazłam się w samochodzie mogłam dać upust całej swojej frustracji. Oparłam głowę o kierownicę i zaczęłam krzyczeć, płakać i przeklinać.
Mój niespodziewany napad furii najwidoczniej trwał dość długo, ponieważ nad powierzchnią ziemi zdążyły zebrać się wielkie, ciemne chmury, a po chwili z nieba zaczęły spadać miliony kropel deszczu. Postanowiłam wrócić do domu, co było wyjątkowo nierozsądnym posunięciem. Deszcz i łzy ograniczały moją widoczność, a trzęsące się dłonie miały problem z utrzymaniem kierownicy.
Przed oczami przelatywały mi przeróżne sceny z udziałem Jim'a. Czułam się jak w horrorze, w mojej głowie rozpętało się istne piekło, nad którym nie potrafiłam zapanować.
Pół godziny później dotarłam do domu. W jednym kawałku. Niemal wszystkie okna na parterze były zapalone, co wyjątkowo mi się nie podobało. Akurat w takim momencie Jerry postanowiła się mną zaopiekować.
- Boże przenajświętszy, pani Mario, ależ pani przemokła! Jak ja się zamartwiałam, taka pogoda, a pani jeszcze z tym samochodem. Kamień z serca. - powiedziała i zamknęła za mną drzwi na wszystkie możliwe zamki.
- Możesz wrócić do domu, Jerry. Dziękuję. - wymamrotałam i weszłam na pierwsze piętro, gdzie jak zwykle panował porządek. Na szafce przy drzwiach do sypialni leżały równo ułożone gazety, a tuż obok nich mały bukiet herbacianych róż.
Gdy tylko przekroczyłam próg pokoju Jim'a od razu skierowałam się w stronę łóżka. Momentalnie zasnęłam.
* * *
Może ten skromny prezent umili Ci ten dzień. W końcu nienawidzisz dnia swoich imienin. No widzisz, nie zapomniałem. Za kilka dni kończymy trasę po Stanach Zjednoczonych, będę miał duuużo wolnego czasu, możesz spodziewać się moich odwiedzin.
Sto lat! Jimmy.
Dwa dni po tym pamiętnym dniu miałam odwiedzić rodzinkę Jaggerów. Kupiłam nawet malutką sukienkę dla Jade. Współczułam temu dziecku. Całe dnie spędzała z nianią, bo Bianca spotykała się ze swoimi przyjaciółkami, a Mick podróżował z zespołem, nagrywał w studiu, a w wolnym czasie zdradzał swoją małżonkę.
Punktualnie o piętnastej zapukałam do drzwi ich willi. Otworzyła mi przepiękna gosposia, na ciele miała ogromny, brzydki fartuszek, który zapewne miał odciągać uwagę Mike'a od jej figury.
Zostawiłam buty i płaszcz na przedpokoju, po czym skierowałam się do salonu.
- Maria! Baliśmy się, że nie przyjdziesz. - powiedział Mike i pocałował mnie w policzek na powitanie.
- Sam się bałeś, kochany. Lepiej idź na górę po... no wiesz po co, a Ty moja droga, opowiadaj, jak idą przygotowania do wernisażu!
- W porządku. Niedawno mieliśmy kilka komplikacji, ale teraz wszystko idzie jak z płatka. - odparłam i usiadłam na dywanie tuż obok Jade. Była urocza, taka niewinna i słodka.
- Już się nie mogę doczekać, zapewne wszystko jest pięknie urządzone.
Do salonu wszedł Mick z dość sporym pudłem w dłoni. Na jego czubku była przyklejona czerwona kokardka.
- Wszystkiego najlepszego! - krzyknęła para w jednym momencie. Poczułam się głupio, co najmniej. Zastanawiałam się czy czasem nie przekręciłam kiedyś daty swoich nieszczęsnych imienin.
- Przesadzacie z tymi prezentami. To tylko imieniny. - wymamrotałam i wstałam z puchatego dywanu, uprzednio posyłając malutkiej dziewczynce uśmiech.
- Tak, tak, wiem... lepiej otwieraj.
Michael wręczył mi pudełko i czekał na moją reakcję. Zaczęłam powoli odwijać papier, aż w końcu ujrzałam piękny prezent; długą, szarą sukienkę z wielkim wycięciem na plecach i dekolcie. Była dość wyzywająca, ale prześliczna.
- Jest wspaniała, dziękuję Wam. - przytuliłam Biankę i Mick'a, po czym podarowałam im mały upominek dla Jade.
* * *
- Czyli za tydzień macie wernisaż, tak?
- Tak. - odpowiedziałam niechętnie.
Nie chciałam spędzać czasu z Jimmym, jego obecność mnie męczyła. W duchu modliłam się o to, aby jak najszybciej sobie poszedł. Przez pół godziny wałkowaliśmy temat galerii, później mój przyjaciel z dzieciństwa zadręczał mnie swoimi opowieściami o tym czego to oni nie robią na trasach koncertowych. I oczywiście o tym ile ma fanek! Przecież ilość zaliczonych przez niego nastolatek to świetny temat do rozmów.
- A tak właściwie to nie jesteś w żadnym związku, co nie? - spytał, jak zwykle prosto z mostu.
- Nie.
- A co z tym Thomasem? Tylko się przyjaźnicie?
- Tak.
- Rozumiem. To nawet lepiej, wiesz, on mi się wydaje taki podejrzany, źle mu z oczu patrzy. W końcu zasługujesz na kogoś lepszego. Na przykład kogoś takiego jak ja. - zawadiacko się uśmiechnął.
- Bardzo śmieszne...
- To nie miało być śmieszne. Mówię poważnie. Może to co powiem zabrzmi dziwnie, ale jesteś zajebista. Kupiłem dom w Londynie, mieszkam trzy ulice dalej, może to nam pomoże się do siebie zbliżyć, będziemy mogli się częściej spotykać.
- O czym Ty pieprzysz, Jimmy? - spytałam i odłożyłam porcelanową filiżankę na szklany stolik.
- Ja? O niczym, tylko wiesz... moglibyśmy się ponownie zaprzyjaźnić, tak jakby... może kiedyś bylibyśmy nawet parą. - powiedział i przestał patrzeć mi w oczy. Roześmiałam się.
- Mamy już prawie trzydzieści lat, Jim, wydoroślej w końcu, z takich rzeczy nie powinno się żartować.
- Marie, ale ja nie żartuję. Myślę, że moglibyśmy spróbować, nie mamy niczego do stracenia. Przecież znamy się na wylot. Ja naprawdę chciałbym się do Ciebie zbliżyć.
Jimmy uklęknął przede mną, chwycił moje dłonie i spojrzał mi głęboko w oczy co utwierdziło mnie w przekonaniu, że Jimmy Page naprawdę nie żartuje.
- Jesteś nienormalny. Jak możesz w ogóle myśleć o tym, że MY moglibyśmy być parą? Sława zrobiła Ci wodę z mózgu. Przychodzisz tutaj po roku kompletnego braku kontaktu ze mną i na wstępie wyskakujesz z takimi propozycjami. Trochę wyrafinowania...- powiedziałam chłodno, po czym Jimmy niemal natychmiast wyszedł z miną obrażonego gówniarza.
Jak ja mogłam przyjaźnić się z takim kretynem? Czy naprawdę byłam aż tak zdesperowana czy może w tej małej, angielskiej mieścinie nie było nikogo normalniejszego?
Przecież on jest przesłodki, co ta Maria ma do biednego Jimmy' ego. Ma wszytsko, czego ona sama wymaga od faceta, jest niegrzeczny ale jednak ma klasę. Może faktycznie postąpił zbyt pochopnie w rozmowie, ale i tak był uroczy.
OdpowiedzUsuńCała ta akcja na afterparty... Eh, ona się faktycznie nie pozbierała jeszcze po śmierci Jima i w sumie nie wiem czy powinna czy nie... W końcu rok to jednak sporo czasu, choć może nie do końca... eh. A Bianca wciąż mnie wkurza.
Widzę, że o względy Marii zabiega para szalonych rock n rollowców, choć nie wiem czy Mick byłby skłonny do trwałego związki...
Eh, tak se spekuluję xD
Cudnie jak zawsze, kochana Zuziu, i czekam na Tego Keitha ❤
Hugs, Rocky.
Ja rowniez wspolczuje Jade ;-; To jedna z najgorszych rzeczy, jakie rodzice moga zrobic dziecku. Przeciez gdy urosnie... Nie bedzie pamietala swoich rodzicow. No, a co do Marii... Wiem co czuje, w zwiazku z smiercia najblizszych, juz sie wystraszylam, ze zrobisz jakis wypadek :o Bianca postapila jak suka, wyglada tak jakby wiedziala o tym, ze Mick ja zdradza z Maria :-) Tyle czekalam na Jimmy'ego!!! Jak moglas tak zrobic ;-; Jimmy mowil troche jakby po narkotykach... XD ale mogliby sprobowac, chociaz za jakis dluzszy czas. Wiadomo, Maria musi sie pozbierac, a Jimmy moze jej w tym pomoc. Ale ona jak zwykle odrzuca kazda mozliwa pomoc od ludzi! Argaghagtgg xDD czekam na nowy! ;)
OdpowiedzUsuńUła.
OdpowiedzUsuńWitaj, Zuzanno. Witaj, Ryszardzie.
Przybyłam dopiero dzisiejszego dnia, bo tak jakoś wyszło, że do nadrobienia trochę było i KTOŚ się nie wyrabiał, zbytnio. Ale przejdę od razu do rozdziału, bo ja to zawsze u Ciebie wszystko mam na bieżąco. XD Na serio, tylko u Ciebie, Perry, Angie i trochę u Rose czytałam podczas mojej nieobecności. U innych z miłą chęcią przeczytałam po przybyciu na blogosferę, a u jeszcze innych, no... Jakoś to wyszło, o.
Ale przechodząc do rozdziału - w poprzednim poście poprosiłaś oto, aby powiedzieć, dlaczego nie lubimy pani Marii Morrison. Ja jej nie lubię, ponieważ jest po prostu suką. Sto procent wredności i okrucieństwa, a na dodatek zero tolerancji dla biedniejszych niż ona. Właśnie dlatego. Nie chodzi mi tu o jej gust muzyczny, tylko o jej zachowanie. Tyle.
No dobrze, ale w dzisiejszym rozdziale nasza Maria pojechała sobie na super-ekstra imprezkę ze Stonesami i ich kobietami, a najlepsze w tym wszystkim jest to, że była tam Yoko Ono!!! Mówiłam Ci już kiedyś, ze uwielbiam i kocham tą kobietę całym serduszkiem? Nie? Not o Ci dzisiaj powiedziałam. XD W każdym razie, przejdę już do poważniejszego tematu. Ja tam lubię Biankę, nie jest zła. A nawet jeśli wie, że Mick zdradza ją właśnie z Marią, to dobrze. Niech się porządnie zemści, bo musi. Należy się to i Marii, i Jaggerowi, który jednak jest tu całkiem uroczy, ale chyba już to pisałam...
No i na sam koniec boski Jimmy. Ja się sama zastanawiam czy nie ma tam nikogo normalnego, naprawdę. Ale bardziej chodzi mi o samą Marię niż Jimmy'ego. On... Zrobił to za szybko, fakt, ale lubi ją i wszyscy tutaj o tym wiedzą. No, z nią to już inna historia... Czasem mam wrażenie, że Maria tak naprawdę tylko siebie toleruje. Choć, to nawet prawda, w pewnym sensie, jest.
No cóż, kończę już, bo i tak nic sensownego bym pewnie nie napisała. Dzisiaj już nie potrafię. Przepraszam, Zuza.
Dlatego, tradycyjnie się pożegnam - Do zobaczenia, Zuziu. Do zobaczenia, Ryszard.
Naspamiłam Ci pod 20, tu postaram się, żeby był jeden.
OdpowiedzUsuńAaa i co do Marie...przypomnialo mi się, jak nie lubiła tej biednej Lucy, a wcale jej nie znała. Marie myśli, że inni to sieroty, że się nie uczą, bo im się nie chce. A przecież nie każdy ma warunki do tego...i cud w ogóle, że rodzicom owej Lucy udalo się posłać ją na studia, bo po jej wyglądzie wyglądala na biedną, szkoda mi jej.
Marie w ogóle nie toleruje osób, które w widoczny sposób są gorsze od niej. A przecież to nie wina tych osób, ani ich rodziców. Niektórym nie zawsze wiedzie się w życiu i ona powinna to zrozumieć. To że jej się udało nie czyni ją lepszą od innych
A o jej gust muzyczny się nie czepiam, tylko o stosunek do rocka.
Dobra, teraz ten rozdział, bo się rozpisałam.
Z tą galerią same problemy. i tak jak mówiła ignorantka dzieł sztuki Joanne Isbell- po co to komu? Lepiej iść pooglądac Stare Stratocastery xDD
Czepianie się o trawę wydawało mi się dość śmieszne. I ta cala Jerry też.
Pani Jagger. xD Jaka szybka. Ona tylko chyba umie przekonać Marie do takich imprez.
Dobra, ale teraz to za daleko pojechała. Nie powinna wspominać Jima. Ciężko jest się pogodzić ze stratą tak bliskiej osoby. Na przykład moja babcia do dzisiaj nie pogodziła się ze śmiercią swojego męża (dziadka) mimo że umarl w 2005. To prawie dziesięć lat, bo to listopad był. Do dzisiaj, jak się go wspomni to płacze. Ja tego za bardzo nie pamiętam. Miałam ledwo siedem lat, a ta pogrzebie nawet nie potrafiłam płakać. Ciocia (siostra taty, córka dziadka) płakała, babcia też...dalej to nie wiem. To było smutne. A dzisiaj, kiedy już mam...że tak powiem 'większą świadomość" przypominam sobie różne rzeczy. Jak mi dziadek powiedział, że w klasie będę najlepsza z matematyki, bo on będzie mnie uczył. I co? Pierwsza technikum, a Aśka ledwo dwóję ma. W grobie dziadek się przewraca...
Dobra, bo trochę nie na temat.
A TERAZ CZAS NA MOJĄ FASCYNACJĘ:
JIMMY!
JIMMY!
JIIIIIIIIIMMY! <333333333
ŻE TEŻ WYSŁAŁ JEJ BARDZO SKROMNY PREZENT. NO SKROMNY, ZE JA PIERDZIELE. WIDAĆ, ŻE W KASĘ OPŁYWA CHŁOPAK. I WYSŁAŁ PREZENT LASCE, KTÓRA W NIEGO NIE WIERZYŁA.
JIIIIIIIMY! KOCHANY!
JIM-MY! JIM-MY!<3333333333
Ej...
Najpierw lubiła Jimmy'ego, a teraz się z nim męczy. Zgoda, że ilość zaliczonych panienek nie należy do najciekawszych historii, ale odpierdalanki na trasie na pewno!
Ej...
A on serio się spytał. Ale musiała go zranić...JIMMY! PAMIĘTAJ, ŻE JA ZAWSZE CZEKAM!
Bo Jimmy w takich sprawach nigdy nie żartuje.
Ej...
To bolalo. Jimmy się obraził. Marie jest suką.
Ej...
To bolało. "Jak ja mogłam przyjaźnić się z takim kretynem? Czy naprawdę byłam aż tak zdesperowana czy może w tej małej, angielskiej mieścinie nie było nikogo normalniejszego?"
Bolalo jak cholera.
A i jak wiesz, przesłałam Ci mejla w komentarzu i mam do Ciebie jeszcze taką jedną sprawę :3...ale to najpierw do mnie napisz.
Weny! :*