Dokładnie dwa miesiące po otwarciu galerii na świat przyszła Adriana Frances Weiss - słodka córeczka mojej przyjaciółki o angielsko - francuskich korzeniach. Zawitałam w Paryżu na trzy dni, podczas których mogłam nieco odetchnąć od mojego londyńskiego życia. Spędziłam ten czas w niewielkim domku Rosalie i jej narzeczonego na obrzeżach miasta, a w ostatni dzień mojego pobytu we Francji odwiedziłam grób Jim'a. Był w okropnym stanie, przez godzinę musiałam wyrzucać zdjęcia, zaschnięte kwiatki, butelki po alkoholu i inne rzeczy, które fani z całego świata po sobie pozostawili.
W domu czekało na mnie kilkanaście listów - od Jimmy'ego, rzecz jasna. Przez niego miałam ochotę na zmianę nazwiska, wyglądu i wyprowadzkę. Miałam dosyć tego człowieka. Przyczepił się do mnie jak rzep, ciągle mnie nachodził, przeszkadzał mi w pracy, nawet podczas zakupów przez przypadek na mnie wpadał. Nie sądziłam, że osoby takie jak on są tak zdeterminowane, w końcu był tym całym rockmenem, miał tysiące fanek, mógł mieć każdą z nich, a on akurat uwziął się na mnie.
Pewien czerwcowy dzień zaobfitował w dość niecodziennie wydarzenia. Spokojny i cierpliwy Jimmy zamienił się w szaleńca, o ile nie jest to zbyt delikatne słowo.
Po dwudziestej pierwszej godzinie usłyszałam dzwonek do drzwi. Byłam niemalże pewna, że to Mick. Na wycieraczce ujrzałam jednak klęczącego Page'a z bukietem czerwonych róż w lewej dłoni i pistoletem w prawej.
Spojrzałam na mężczyznę z politowaniem i kazałam mu wejść do środka, przecież nie mogli zobaczyć go sąsiedzi. Brunet uklęknął przede mną na korytarzu i przyłożył sobie pistolet do skroni.
- Jeśli nie dasz mi szansy to się zabiję.
Czułam lekkie zażenowanie. Jim zmierzył mnie wzrokiem i zaczął mrużyć oczy, nienawidziłam, gdy patrzył na mnie w ten sposób.
- Śmiało. Tylko najlepiej zrób to w ogródku, bo zabrudzisz mi mieszkanie krwią. - powiedziałam lekceważąco. Przecież wiedziałam, że on tego nie zrobi, nie był aż takim psychopatą.
- Kocham Cię, Marie! Naprawdę! Błagam Cię!
- Nie.
- W takim razie strzelam. - oznajmił i odbezpieczył broń. Zaśmiałam się pod nosem. Ta sytuacja była wręcz komiczna. Nagle do mojego mieszkania wpada Jimmy Page i twierdzi, że się zabije jeśli nie będę jego dziewczyną, czy jak to się mówi. Co innego mogłam zrobić? Śmiech był tutaj wręcz wskazany.
- Strzelaj.
- Marie, ale ja naprawdę chcę z Tobą być, dlaczego nie możesz dać mi szansy? Przecież jeśli nam nie wyjdzie to możemy dalej być tylko przyjaciółmi, ale zawsze warto chociaż spróbować.
- Jimmy, zrozum w końcu to, że niczego do Ciebie nie czuję. Nawet Cię nie lubię, bo cały czas mnie nękasz, ile można?! NIGDY NIE BĘDZIEMY PARĄ, a teraz sobie idź, bo jutro muszę wcześniej wstać.
- I tak będę robił wszystko, abyś mnie pokochała.
- Wypierdalaj.
Jim spojrzał na mnie ze smutkiem i niechętnie wyszedł za drzwi, a ja w końcu mogłam wrócić do łóżka.
* * *
Następnego dnia, jak codziennie rano, wybrałam się do pracy. Temperatura z dnia na dzień była coraz wyższa, lato zbliżało się wielkimi krokami, co bardzo mnie ucieszyło. Nie znosiłam śniegu i mrozów, zima była znienawidzoną przeze mnie porą roku. Chociaż z drugiej strony tylko podczas chłodnych dni mogłam nosić futra, które tak uwielbiałam.
Zaparkowałam Porshe na parkingu tuż pod wysokim, okazałym budynkiem i schodami wdrapałam się na dziewiąte piętro, nigdy nie odważyłam się na wejście do windy, przerażały mnie niemal tak bardzo jak samoloty.
- Dzień dobry, pani Mario. - powitała mnie Frances, moja asystentka. Zawiesiłam płaszcz na wieszaku i weszłam do swojego gabinetu. Na stoliku stał kubek parującej kawy, a tuż obok niego rozpiska najbliższych aukcji. Od dłuższego czasu polowałam na jakiś ciekawy obraz, ale nic nie zdołało mnie zachwycić, więc wytrwale odwiedzałam każdego kolekcjonera sztuki, który zbankrutował i zdecydował się na sprzedaż swojego skarbu lub wraz z Tomem podróżowałam po Anglii zjawiając się na przeróżnych aukcjach.
Dwuskrzydłowe, szklane drzwi do mojego królestwa zawsze były otwarte więc bez problemu zauważyłam Tom'a, który zmierzał w moim kierunku w fatalnym stanie. Garbił się, miał na sobie gruby sweter z reniferami i szalik, o jego twarzy nawet się nie wypowiem.
- Thomas, co Ci się stało? - spytałam bruneta, który po chwili wtargnął do pomieszczenia.
- Przeziębiłem się. - odparł i usiadł na fotelu naprzeciwko mnie.
- To na co czekasz? Idź do domu, jesteś siedliskiem bakterii, wszystkich pozarażasz.
Tom uśmiechnął się ciepło i wyszedł, ja natomiast zajęłam się swoimi obowiązkami.
* * *
Włożyłam na głowę kapelusz i splotłam dłonie otulone czarnymi rękawiczkami z siateczki. Nie mogłam wyjść z podziwu. Przede mną widniał najpiękniejszy okaz jaki kiedykolwiek miałam okazję ujrzeć. Dzieło Moneta, które już niebawem mogło znaleźć się w moich dłoniach.
- Cena początkowa to trzydzieści pięć tysięcy funtów. - oznajmił siwowłosy mężczyzna i posłał wszystkim zebranym sztuczny uśmiech. Miałam licytować obraz z trójką innych ludzi.
- Dam czterdzieści tysięcy. - odezwała się kobieta po mojej lewej stronie.
- Czterdzieści pięć. - powiedziałam stanowczo.
- Czterdzieści osiem.
- Pięćdziesiąt.
- Sześćdziesiąt. - aż w końcu dwie osoby sobie darowały. Zostałam tylko ja i jakiś facet. Spojrzał na mnie z wyższością i zaoferował sześćdziesiąt pięć tysięcy funtów. Długo się wahałam, aż w końcu przebiłam cenę do siedemdziesięciu tysięcy. Po zaoferowanej setce musiałam się poddać. Miałam granice, nie mogłam przecież zbankrutować.
Opuściłam skromną salę w wyjątkowo złym humorze. Znowu nie udało mi się zdobyć tego, czego chciałam, takie sytuacje zawsze działały mi na nerwy.
Gdy wychodziłam z budynku spotkałam dość wysokiego mężczyznę o długich, ciemnych lokach, którym oczywiście był Jimmy. Kto by się spodziewał...
- Maria! Cześć. - powiedział i szeroko się do mnie uśmiechnął.
- Śledzisz mnie, psychopato? - spytałam, siląc się na jak najmniej uprzejmy ton.
- Ja? Przecież to normalne, że ludzie na siebie wpadają.
- Doprawdy? Coś często na siebie wpadamy. Londyn to nie jest jakaś mała wiocha, jakoś nie chce mi się wierzyć w to, że czwarty raz w tym miesiącu przypadkowo się spotykamy.
- Ech, Tom mi powiedział, że tutaj jesteś. Tylko mu nie mów, jakby coś. - przeczesał swoje włosy palcami i wyraźnie się zmieszał. - Chciałem Cię przeprosić za to co zrobiłem ostatnim razem. Wiesz, po prostu wziąłem trochę koki i zaczęło mi odwalać, nie chcę, abyś pomyślała sobie, że jestem psychicznie chory, przecież ja się tak nie zachowuję na codzień. Nawet nie wiem skąd wziąłem pistolet.
- To następnym razem ograniczaj te narkotyki, bo tylko podnosisz mi ciśnienie.
- No okej, to już się więcej nie powtórzy. Może w ramach przeprosin dasz się zaprosić na kawę?
Po moim trupie. Grzecznie odmówiłam Jimmy'emu, mówiąc mu, że muszę pędzić do pracy, co oczywiście mijało się z prawdą. Postanowiłam odwiedzić Micka. Bianca wyjechała na krótki urlop wraz z Jade i miała wrócić dopiero pod koniec miesiąca, a ja przecież nie mogłam zmarnować takiej okazji.
Przejechałam przez pół miasta, aż w końcu dotarłam do Hillingdon. Brama jak zwykle była otwarta. Zapukałam do drzwi, a po niecałych trzech minutach w progu pojawił się jakiś mężczyzna, którego gdzieś widziałam, ale nie mogłam przypomnieć sobie jakie to było miejsce.
- Właśnie wychodziłem. - mruknął pod nosem i wyszedł z domu.
Nieśmiało weszłam do środka i rozejrzałam się po całym parterze.
- Mick?
- Na górze! - usłyszałam jego rozentuzjazmowany głos. Szybko wbiegłam po schodach na pierwsze piętro, a moim oczom ukazał się Michael, który - uwaga - wieszał obraz. TEN OBRAZ.
- Zabije Cię. - wymamrotałam.
- Co? Tylko mi nie mów, że jesteś w ciąży, Bianca też twierdziła, że mnie zabije, gdy dowiedziała się, że będziemy mieli dziecko. - powiedział i powiesił TEN OBRAZ na ścianie w SWOJEJ sypialni.
- Zwariowałeś? Chodzi mi o obraz.
Usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w to cudo, które przed chwilą zostało nieumiejętnie przymocowane do kremowej ściany. Marzyłam o tym obrazie, a Mike tak po prostu sprzątnął mi go sprzed nosa. Nawet nie przyszedł sam go wylicytować tylko zatrudnił jakiegoś faceta!
- No, ładny jest, co nie? Wydałem na niego prawie sto tysięcy, bo jakaś babka się uwzięła, ale warto było. Bianca będzie zachwycona.
- Ja byłam tą "babką". Przecież mówiłam Ci, że idę na aukcję! Zrobiłeś to specjalnie.
- Och, zapomniałem, jaka szkoda. - zaśmiał się. - Mogę Ci to wynagrodzić. - dodał i delikatnie mnie pocałował...
Może i grób Jima naprawdę nie wyglada ładnie, jak leżą na nim puste butelki po alkoholu...Ale w końcu fani, którzy pili za jego . Ale przynajmniej kwiatki zostawili.
OdpowiedzUsuńBiedny Jimmy! Taki niedoceniany! Zakochał się chłopak. Pamiętaj Jimmy, że Asia zawsze czeka, taaak. Daj sobie spokój z tą niewdzięczną kobietą. Dopiero jak Mick przestanie się nią interesować, to przypomni sobie o Twoim istnieniu.
Boże, on nawet z pistoletem w tej zdolnej łapce wygląda przeuroczo, jak go sobie tak wyobrazić. Ale biedny jest to fakt. Biedny tej mój Page.
A to z tym Thomasem...wyszło chamsko. Okej, przeziębił się, ale mogła to powiedzieć inaczej np. 'Dzisiaj zrób sobie wolne, żebyś jeszcze zapalenia płuc nie dostał" albo coś. A nie tak, prosto z mostu "jesteś siedliskiem bakterii". Chamska ta Marie. Współczuje jej dziecku (tak ja przeczytałam już 23 i 24 i zaraz je skomentuje).
No dobra, ma tą wymarzoną galerię i co...? mam nadzieję, że mała Giovanna nie będzie podzielała jej zainteresowań. Stoi się i gapi się na obraz. ja ciągle nie rozumiem, co ludzie w tym widzą.
No nie! Ona serio jest jakaś pojebana!
Jimmy...szczęściem ty nigdy dużo nie ćpaleś...Znaczy nie wiem, jak to było, ale nie na taką skalę jak uwielbiani Gunsi. xD
Ech, Mick, Mick...zero wyczucia. xD
Rozdział jest genialny i lecę dalej. :d