21 lutego 2015

23. Honey, we need to tell you something.

 grudzień, 1972

    Wyszłam z łazienki z udawanymi łzami w oczach i z testem ciążowym w dłoni. Musiałam przyswoić tę informację. Było to zbyt porażające, abym mogła tak normalnie to przyjąć, ale też zbyt delikatne i zwykłe, abym zaczęła płakać jak psychopatka.
Usiadłam na podłodze w sypialni i wpatrywałam się w obraz wiszący na ścianie naprzeciwko mnie. Wbrew pozorom wcale nie byłam jakoś wyjątkowo załamana tą sytuacją. Takie rzeczy się w końcu zdarzają, mogliśmy się zabezpieczać, ale jakoś nie zawsze pamiętałam o tym, aby wziąć tabletki.
Drzwi do sypialni powoli zaczęły się otwierać, a po chwili stanął w nich przerażony Mick. Podszedł do mnie i przez chwilę mi się przyglądał, po czym usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach.
- Kurwa. Co teraz? - zapytał.
- Nic. Damy sobie radę... a właściwie to ja dam sobie radę. Musimy tylko powiedzieć o tym Biance.
Na samą myśl o brunetce zrobiło mi się słabo. Niby zdawała sobie sprawę z tego, że Mick regularnie ją zdradza, ale zapewne nawet nie przeszło jej przez myśl to, że kochanką jej męża byłam akurat ja.
- O niczym jej nie mówmy. - zaproponował.
- Świetny pomysł. Może wyjadę na dziewięć miesięcy, a później powiem, że znalazłam to dziecko w kapuście, hm? - zironizowałam i uprzednio podnosząc się z podłogi zaczęłam niespokojnie krążyć po całym pokoju.
- Możemy powiedzieć, że to dziecko kogoś innego. Na przykład tego Tom'a czy jak mu tam.
- Nie ma mowy. Nie mam zamiaru go w to wplątywać.
- No dobrze, później coś wymyślimy, teraz musisz pójść do lekarza. Zawsze może się okazać, że jednak nie jesteś w ciąży, te testy czasami kłamią.

    Tak też zrobiliśmy, właściwie to ja zrobiłam. Natychmiast odnalazłam w notesie numer do ginekologa i zarezerwowałam wizytę w najbliższym terminie. Przez cały tydzień żyłam w okropnej niepewności, przez którą nie mogłam normalnie funkcjonować.
    Lekarz powiedział klasyczne "Gratuluję, jest pani w ciąży" i wyszczerzył się do mnie jak głupi do sera. W połowie sierpnia miał przyjść na świat mały lub mała Jagger.
    Po opuszczeniu kliniki udałam się do kawiarni, zamówiłam herbatę i starałam się wszystko poukładać. Nie rozważałam tego czy chcę mieć to dziecko czy nie. Przecież i tak miałam je urodzić, zastanawiałam się tylko co będzie dalej. Nie chciałam prowadzić życia samotnej matki, która chodzi po ulicy z podkrążonymi oczami, nie śpi po nocach i przyprowadza płaczące dziecko do pracy, bo nie ma z kim go zostawić. Niestety był to scenariusz napisany specjalnie dla mnie. Michael miał zespół, jeździł w trasy koncertowe, nie miał nawet czasu dla Jade, a co dopiero mówić o kolejnym dziecku. Do tego dochodziła Bianca, której musieliśmy o tym powiedzieć. Nie chciałam jej tracić, była jedną z niewielu osób, z którymi mogłam porozmawiać. Zachowałam się w stosunku do niej jak zwykła suka, ale nie mogłam oprzeć się Mickowi. Z resztą to chyba nikt nie potrafił tego zrobić, on był wspaniałym mężczyzną, oprócz urody posiadał inteligencję, urok osobisty, charyzmę, na pierwszy rzut oka był ideałem.
    Wyciągnęłam z torby notesik i długopis po czym zaczęłam spisywać wszystkie możliwe rozwiązania, takie jak zamieszkanie z rodzicami, które jednak od razu skreśliłam. Nie upadłam, aż tak nisko, aby do nich wrócić. Miałam już swoje lata. Zatrudnienie opiekunki również odpadało. Z własnego doświadczenia wiedziałam, ze to straszna rzecz. Połowę dzieciństwa spędziłam z nianią i nie miałam po tym zbyt miłych wspomnień.
Po odrzuceniu kilku innych propozycji postanowiłam zająć się czymś przyjemniejszym. Poprosiłam kelnerkę o szarlotkę i wyobrażałam sobie to jak za kilka lat będę ubierać moją córeczkę w słodkie, różowe, malutkie sukieneczki, jak spacerujemy po parku karmiąc gołębie. Oczywiście mógł to być chłopiec, ale odrzucałam od siebie tę myśl. Wolałam dziewczynkę.

* * *
    - Jak chciałabyś je nazwać? - spytał Michael i podał mi kubek z herbatą.
- Giovanna. Jim zawsze chciał mieć córkę o takim imieniu, a jeśli urodzi się chłopiec to będzie miał na imię James.
- James? Proszę Cię, nie możemy go tak zranić. Może Gabriel, hm? - zaproponował.
Spory o imię trwały ponad godzinę, aż w końcu postanowiliśmy, że dziewczynka będzie miała nazywała się Giovanna Ophelia Jagger, a chłopczyk Gabriel James.
Czas, który spędzałam z Mickiem w ostatnim miesiącu był ograniczony do minimum. Nie mogliśmy budzić podejrzeń. Już i tak każdy dopytywał się mnie dlaczego tak nagle przerzuciłam się na szerokie, zwiewne sukienki i buty na płaskiej podeszwie, co było zrozumiałe, od kilku lat preferowałam wysokie szpilki i obcisłe sukienki, które uwydatniały moje atuty, a tu proszę...
Byłam już w połowie trzeciego miesiąca ciąży, co wyraźnie dawało o sobie znać. Często źle się czułam, bolała mnie głowa, kręgosłup i czułam się jak ociężały worek. Bałam się myśleć o tym co będzie później.
    Wieść o ciąży nadal była utajniona. Wiedziałam o tym tylko ja, Mike i pan ginekolog. Niestety, musiał w końcu nadejść dzień pełen wrażeń i emocji. Michael postanowił powiadomić Biankę o tym, że po raz trzeci zostanie ojcem. Na początku kazał mi zostać w domu, bo przecież stres jest przeciwwskazany, ale  nie mogłam być takim tchórzem.
Mick przyjechał po mnie przed szesnastą (przecież nie mogłam jechać sama, jeszcze spowodowałabym wypadek!). Niecały kwadrans później znaleźliśmy się przed domem państwa Jagger. Cholernie bałam się konfrontacji z Bianką, ale przecież nie mogłam uciec przez okno, musiałam wytrwać.
    - Kochanie, musimy Ci coś powiedzieć. - oznajmił Mick i posłał swojej żonie uśmiech.
Kobieta spojrzała na nas z wyraźnym niepokojem, a ja przez kilkadziesiąt sekund wahałam się przed wypowiedzeniem krótkiego zdania, które jednak miało wiele namieszać.
- Jestem w ciąży. wydusiłam z siebie i spojrzałam bardzo wymownie najpierw na Micka, a później na jego żonę. Obserwowałam to, jak opalona twarz Bianki robi się coraz bardziej zdezorientowana i wściekła. Michael posyłał jej "urocze" uśmiechy, które chyba doprowadzały ją do jeszcze większej pasji.
- Kurwa mać. Powiedz mi, że ojcem nie jest MÓJ MĄŻ. - powiedziała, kładąc nacisk na ostatnie dwa słowa. Czułam, że robię się cała czerwona, dopiero w tej chwili przekonałam się o tym czym jest wstyd.
- Przepraszam, kochanie, tylko Ty jesteś dla mnie ważna.
- Zamknij się, pierdolony idioto! Jak mogłeś mi to zrobić?! Siedzę z Twoim dzieckiem w domu, a ty pierdolisz jakieś... suki!
- Skarbie, spokojnie. - Michael próbował uspokoić swoją żonę, która z nerwów krążyła po całym pomieszczaniu. Nagle antyczny wazon został roztrzaskany o podłogę.
- Uważałam Cię za przyjaciółkę, Mary... jesteś zwykłą szmatą, nie chcę Cię więcej widzieć. A jak dowiem się o tym, że się spotkaliście to złożę pozew o rozwód i nigdy więcej nie zobaczysz Jade.
    I właśnie tak zakończyła się moja znajomość z Bianką Jagger, której cierpliwość dobiegła końca. Przynajmniej na jakiś czas pozostałam bez jej wsparcia, później wszystko uległo zmianie...

* * *
    - Jerry, jesteś kochana, ale przecież nie musiałaś. Jeszcze nawet nie wiem czy to będzie dziewczynka. - uśmiechnęłam się i włożyłam różowe, kwieciste śpioszki z powrotem do opakowania.
- Oj wiem, ale nie mogłam się powstrzymać. Gdy tylko ujrzałam je na wystawie to po prostu musiałam je kupić. A w ogóle to jak się pani czuje?
- Nawet nieźle. Jutro wybieram się z Tomem do Cambridge, mieszka tam pewien kolekcjoner sztuki, chce mi odsprzedać Lichtenstein'a. Już nie mogę się doczekać!
- Ja pani nie rozumiem, jak można wydać kilkanaście tysięcy na jakiś obraz? Można by kupić za to nowy samochód.
- Przecież to nie jest tak dużo, poza tym cena jest do negocjacji. Mam strasznie puste ściany, muszę w końcu coś na nich powiesić. - posłałam blondynce uśmiech i wróciłam do swojej sypialni.

2 komentarze:

  1. Witaj, Shaylo. Mój komentarz będzie składał się z dwóch części. Pierwsza będzie o rozdziale poprzednim, druga o dzisiejszym. Już prawie miałam ten komentarz, ale tablet, z którego, niestety, korzysta, jest... Ech, no nieważne! Nie mam zamiaru się żalić, chcę już pisać. Na koniec do dam jeszcze, że przepraszam za wszelako rozumianą nie poprawność tego komentarz(tutejszy słownik pozostawia wiele do życzenia).
    Tak więc zaczynam od dwudziestki dwójki. O dziwo, bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, choć cały rozdział kręci się wokół Marie, dlatego powinnam być niepocieszona. Mówię prawdę. Dostrzegłam w głównej bohaterce coś więcej niż zadufanie w sobie. Zauważyłam, że pani Morrison jest pewną siebie, zorganizowaną kobietą, która dąży do spełnienia, szczęścia. Szczerze mówiąc, mnie samą zdziwił entuzjazm z mojej strony. Po części zapragnęłam posiąść niektóre z cech Twojej dziewczynki. Zazdroszczę jej wyniosłości i opanowania, aczkolwiek nadal mam do niej rezerwę i nie chwale jej za wiele poczynań. Po prostu dostrzegłam w niej dobre rzeczy, zrozumiałam jej naturę. Myślę, że dużą zasługą miłych emocji jest galeria, w którą Maria faktycznie się zaangażowała. Wreszcie za coś się wzięła, a to dobrze jej zrobi. Dziewczyna dużo przeszła i pewnie dlatego jest, jaka jest. Wracając do pracy, bardzo mnie cieszy chęć dążenia do ideału tego miejsca. Podoba mi się pomysł właśnie na takie... coś, haha. Jest jeszcze nieszczęsny Jimmy. Przez chwilę naprawdę zastanawiałam się, czy z nim, oby na pewno, wszystko jest w porządku. Na szczęście okazało się, że to tylko narkotyki. "Tylko" - jak dla kogo. Och, uwielbiam Page'a u Ciebie. To za sprawką początkowych rozdziałów, zdecydowanie. Dziwię się, i współczuję jednocześnie, chłopcom, którzy ulegli urokowi Marie. Wpadli po uszy. I Jim, i Jimmy, i Mick, chociaż tego ostatniego wcale mi nie szkoda. Niech tylko Zeppelin nie zrobi czegoś głupiego. Mnie nie zdenerwował jak głównej bohaterki, mnie rozczulił. Z drugiej strony, kto nie denerwuje Twojej pani Morrison? Haha :) O Jaggerze nie muszę się za bardzo rozpisywać, po prostu mnie tutaj irytuje.
    Rozdział dzisiejszy jest chyba najlepszym rozdziałem, jaki kiedykolwiek napisałaś, a przynajmniej udostępniłaś czytającym. Prawdę mówiąc, na początku współczucie mieszało mi się ze złośliwą radością, ponieważ szkoda mi dziecka, a im się należy. Haha. Nie, nie. Poważnie, na początku smutno było mi ze względu na samą Marię, bo oczywistym było, że Mick się na nią, niestety, wypnie i zostawi. Sama przyznała, że nawet na Jade brakuje mu czasu, co dopiero na drugiego potomka. Ponadto, gdy wspomniała o swych rodzicach, od razu przyszło mi na myśl, że mogą być zawiedzeni, w końcu ich idealna córka wpadła i nawet nie ma z nią ojca dziecka, idealnego męża. Wybacz, po prostu podstawiam to trochę pod siebie, haha. Żal było mi tylko jej, Michaela wcale. Jest dwulicowym, chamskim dupkiem bez zahamowań. Uważam tak głównie ze względu na Biankę, ha. No, właśnie - chciał ukryć przed nią ciążę Marie, cholera. To zachowanie przelało czarę goryczy doszczętnie. Został skreślony w moich oczach na wieki wieków. Tak, a potem słońce wyszło zza chmur, bo sama główna bohaterka zaczęła pozytywnie myśleć. Rozśmieszyła mnie wizja TYLKO dziewczynki, ciekawa jestem, co stanie się, jeśli na świat przybędzie chłopaczek, haha. Och, Mick jaki przykładny ojciec - wybiera imię dla dziecka. O, co za ironia! Ale wiesz co? Dzięki dzisiejszemu rozdziałowi Maria urosła w moich oczach jeszcze bardziej. Cenie sobie prawdomówność, zazdroszczę odwagi. A Bianki... Bianki mi szkoda i nie dziwię się jej. Co oznacza: "potem wszystko uległo zmianie"? Czyżby pani Jagger ulitowała się nad Marie i zaczęła jej pomagać? I ta klasa dziewczyny - uwielbiam.
    Shayla, w pełni Cię szanuje i ubóstwiam, haha. Dawno nie czytało mi się czegoś tak lekko, szybko i miło, prawdę mówiąc. Jestem za tym, abyś publikowała częściej. Może krucho będzie z moimi komentarzami, ale dam z siebie, ile będę mogła, haha.
    Pozdrawia i czekam na następne!

    OdpowiedzUsuń
  2. JAK JA BYM CHCIALA, ŻEBY JEDNAK URODZIŁ SIĘ CHŁOPIEC. TAK NA ZŁOŚĆ GŁÓWNEJ BOHATERCE.AAAA!
    SŁODKIE RÓŻOWE SUKIENECZKI I KARMIENIE GOŁĘBI? JAAAAAAAA PIERDOLE...JAKA TA MARIE JEST! SOBIE WYOBRAŻA, ŻE WSZYSTKO TAKIE IDEALNE...I WGL.
    I TEN GABRIEL.
    TO JEST DOPIERO SKRZYWDZENIE DZIECKA.
    GABRIEL...JA PIERDOLE...
    CHCIAŁABYM, ŻEBY BYŁ CHŁOPIEC I MIAŁ NA IMIĘ JAMES. NIE JEST PRZECIEŻ ZA PÓŹNO XD
    Wcale się nie dziwię Biance. Prawdę mówiąc żal mi jej jest. Siedzi z dzieckiem w domu, Mick ciągle gdzieś jeździ, ma już jedno (co najmniej dziecko) z jeszcze inną kobietą i teraz z Marie. Niech to będzie chłopczyk. Ale o imieniu James.
    Wszystko uległo zmianie? Czyli jednak Bianca z powrotem będzie "po stronie Marie"? może nie będzie tak źle. Może Mick porzuci Marie? Należałoby się jej bo jej nie lubię. ciągle.
    Różowe...
    różowe śpioszki...
    Ja widziałam dziecko w śpioszku Ramones! To dopiero było coś!
    To ja lecę skomentować 24.
    No, ale Zuza...niech to bedzie chłopiec. I ma mieć na imie James lub jakkolwiek inaczej ładnie (Robert, John, Steven, Jeffrey, Joe) ALE NIE GABRIEL! XD

    OdpowiedzUsuń