kwiecień, 1973
Mimo swoich delikatnych, wcześniejszych obaw mogłam stwierdzić, że czas ciąży wcale nie był taki straszny. Tom okazywał mi dużo ciepła i był w stosunku do mnie bardzo troskliwy. Oczywiście miał swoje granice, nie był męczący ani nic z tych rzeczy. Po prostu odwiedzał mnie co kilka dni, mówił mi o wszystkim co dzieje się w galerii, przynosił mi gazety, książki i inne rzeczy dzięki, którym nie zwariowałam spędzając całe dnie w domu. Właściwie to mogę powiedzieć, że podczas tych kilku miesięcy odżyłam. Mogłam przez całe dnie malować i grać na pianinie, nic mnie nie rozpraszało, nie musiałam się niczym stresować.
Mimo swoich delikatnych, wcześniejszych obaw mogłam stwierdzić, że czas ciąży wcale nie był taki straszny. Tom okazywał mi dużo ciepła i był w stosunku do mnie bardzo troskliwy. Oczywiście miał swoje granice, nie był męczący ani nic z tych rzeczy. Po prostu odwiedzał mnie co kilka dni, mówił mi o wszystkim co dzieje się w galerii, przynosił mi gazety, książki i inne rzeczy dzięki, którym nie zwariowałam spędzając całe dnie w domu. Właściwie to mogę powiedzieć, że podczas tych kilku miesięcy odżyłam. Mogłam przez całe dnie malować i grać na pianinie, nic mnie nie rozpraszało, nie musiałam się niczym stresować.
Jerry perfekcyjnie zajmowała się domem. Każdego dnia o godzinie czternastej na stole pojawiał się zdrowy, domowy obiad, mieszkanie aż błyszczało, a w każdym pokoju stały świeżo ścięte kwiaty.
Mimo wszystko byłam naprawdę szczęśliwa, a wspomnienia z przeszłości powoli zaczęły się oddalać. Od pięciu miesięcy nosiłam w brzuchu małą Giovannę.
Nawet Jimmy dał sobie spokój. Udało mi się przeczytać w gazecie artykuł o tym, że ma narzeczoną, Charlotte i dziewczynę, Pamelę bodajże, nieźle się ustawił. Niejednokrotnie śmiałam się z tej sytuacji. Byłam tylko jego kaprysem, ubzdurał sobie, że mnie zdobędzie, a gdy dotarło do niego to, że tym razem nie uda mu się zdobyć tego czego pragnie to najzwyczajniej w świecie rezygnował i znalazł sobie kolejny cel. Był dzieckiem, nadal zachowywał się jak nastolatek, a z resztą... po co drążyć ten temat... Jimmy Page definitywnie zniknął z mojego życia, nie ma co roztrząsać tej sprawy.
Co działo się u Mick'a? Nic nadzwyczajnego. Nadal był z Bianką. Często mnie odwiedzał, zwierzał mi się, a ja zwierzałam się jemu. Nasze stosunki były nieco dziwne, ale mi to nie przeszkadzało. Dla mnie najważniejszą rzeczą było ofiarowanie Viannie jak najlepszych wspomnień z dzieciństwa. Chciałam, aby miała ojca, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że może to być trudne, ale przecież nie może być cały czas z górki. Zawsze muszą pojawiać się jakieś przeszkody, bo byłoby zbyt bajecznie. Musimy czuć, że żyjemy.
* * *
Zimny, deszcz bezlitośnie moczył moje ciało. Różowa parasolka Burberry warta pięćdziesiąt funtów co chwilę wywijała się na drugą stronę pod wpływem silnego wiatru, a cienki płaszcz zaczął w kosmicznym tempie przemakać. Zastanawiałam się czy bardziej nienawidzę angielskiego klimatu czy może Thomas'a, który zabronił mi jazdy samochodem, bo przecież jestem w ciąży... To nie wskazane w moim stanie, zawsze mogę dostać skurczy, co zakończyłoby się wypadkiem i ciężkimi obrażeniami lub nawet śmiercią, moją albo maluszka.
Z czerwonym od zimna nosem, sinymi ustami i całkowicie mokrymi ubraniami wpadłam do budynku, w którym mieściła się galeria, przyciągając tym samym spojrzenia wszystkich obecnych w holu ludzi. Nie widzieli mnie od dwóch miesięcy, a gdy już się pojawiłam to właśnie w takim stanie. Miałam nadzieję, że moja reputacja nie ulegnie zagładzie.
- O Boże, Maria, wpadłaś do rzeki? - Tom roześmiał się na mój widok, na szczęście widząc moje karcące spojrzenie się uspokoił.
- Powinnam Cię zabić. Musiałam tłuc się przez pół miasta w taką pogodę, bo taksówkarz nie przyjechał, a czekałam pół godziny! Skandal. Powinnam tam zadzwonić, może straciłby pracę. - powiedziałam i weszłam do swojego malutkiego raju, w którym czekała na mnie gorąca kawa i kokosowe ciasteczka.
- Zawsze mogłaś przyjechać autobusem.
- Bardzo śmieszne. - odparłam i ściągnęłam mokry płaszcz oraz buty. Na szczęście tego dnia nie zrobiłam żadnego makijażu, bo zapewne wyglądałabym jak panda. Odrzuciłam mokre włosy do tyłu i usiadłam na czarnym, miękkim fotelu. Już miałam rozgrzać się parującą, czarną kawą, gdy obok mnie pojawił się Tom i odebrał mi kubek z dłoni.
- Zrobię Ci herbatę, przecież nie możesz pić kawy w ciąży. - powiedział brunet i wyszedł z pomieszczenia.
Westchnęłam pod nosem i zawołałam Frances, która zjawiła się w moim gabinecie w mgnieniu oka.
- Mogłabyś pojechać do mojego domu i poprosić gosposię o to, aby dała Ci moje ubrania? Nie chcę siedzieć w tych mokrych spodniach...
- Tylko, że pan Collinsworth kazał mi sporządzić bi...
- Zrobisz to później. - przerwałam jej.
Frances ubrała się i wybiegła z budynku w zawrotnym tempie, a w międzyczasie Thomas zdążył zaparzyć mi zieloną herbatę. Postawił seledynowy kubek na biurku i usiadł na fotelu naprzeciwko mnie.
- To może w końcu mi powiesz, co Cię tutaj sprowadza? Przecież masz urlop.
- Chciałam z Tobą porozmawiać na temat mojej dalszej pracy. Poza tym stęskniłam się za tym miejscem, ile można siedzieć w domu? - zaczęłam i upiłam łyk herbaty, która jednak była okropna więc tylko się skrzywiłam i kontynuowałam. - Jak tylko urodzę dziecko to od razu tutaj wracam. Nie potrafię bez tego żyć, jak jestem w domu to ciągle zastanawiam się nad tym co się tutaj dzieje. - dodałam i rozentuzjazmowałam się na samą myśl o powrocie do pracy.
- A co zrobisz z dzieckiem?
- Jerry poleciła mi wspaniałą opiekunkę. Mówiła, że poznały się w koledżu i ma do niej stuprocentowe zaufanie. Spotkałam się z nią dwa dni temu i jest naprawdę sympatyczną kobietą, poza tym jest jeszcze Mick, mówił, że czasami będzie zabierał Giovannę do siebie.
- Chcesz zatrudnić opiekunkę? Przecież niedawno mówiłaś, że ta opcja całkowicie odpada.
- Zmieniłam zdanie. Zwariowałabym, gdybym musiała spędzać całe dnie z dzieckiem w domu. Z resztą to nie ma co roztrząsać, po urodzeniu Giovanny spędzę dwa tygodnie w domu, a później wracam.
* * *
Po tylu miesiącach w końcu zebrałam się na odwagę i wybrałam numer rodziców na telefonie stacjonarnym. Stresowałam się jak przed egzaminem w szkole, wiedziałam jaka będzie ich reakcja. Po trzech sygnałach usłyszałam ciepły głos mamy w słuchawce.
- To ja, Marie. - odpowiedziałam, gdy zapytała kto dzwoni. O zmianie imienia również nie wiedziała, przecież to tylko drobiazg, nie chciałam robić jej przykrości.
- Ooo, jak miło, że dzwonisz, długo się nie odzywałaś.
- Przepraszam, ale nie miałam ostatnio czasu. W każdym razie muszę Ci coś powiedzieć. - powiedziałam, starając się opanować drżenie głosu. Milczałam przez kilkanaście sekund, aż w końcu wymówiłam długo wyczekiwane słowa. - Jestem w ciąży.
Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam radosny pisk mojej matki, a po chwili spadła na mnie fala pytań.
- Jak zareagował Thomas? Ucieszył się? Kiedy będzie ślub?
- To nie jest dziecko Tom'a.
Oparłam się o ścianę i cicho westchnęłam. Byłam pewna, że rodzice mnie wydziedziczą, nie będą chcieli mnie znać i zerwą ze mną wszystkie kontakty, gdy tylko dowiedzą się o tym, że ojcem mojego dziecka jest TEN Mick Jagger, którego doskonale znają, chociażby z gazet. Mieli do niego wewnętrzną niechęć, za to, że prowadzi taki, a nie inny tryb życia, za to, że jest biseksualny i za to że w ogóle się urodził. Byli oburzeni tym, że go znam.
- O Boże, ale jak to? Znalazłaś kogoś innego? Może odwiedzicie nas kiedyś we Włoszech? Chciałabym go poznać.
- To dziecko Micka. Jaggera. - wydusiłam z siebie i wsłuchiwałam się w ciszę po drugiej stronie. Gdy myślałam, że moja rodzicielka zemdlała, albo co gorsze - zeszła na zawał usłyszałam długi monolog z jej ust.
- Nie wierzę! Marie, jak mogłaś?! Przecież to zwykły łajdak i erotoman! Ciekawe ile jego potomków chodzi po tym świecie. Masz zamiar wychowywać to dziecko samotnie?! Przecież nie dasz sobie rady! To wszystko przez Twoją wyprowadzkę, gdybyś nadal mieszkała w Paryżu to Rosalie miałaby na Ciebie oko i ta katastrofa nigdy nie miałaby miejsca!
Po kolejnej minucie obrzucania Micka wyzwiskami przez moją matkę, odłożyłam słuchawkę na widełki i przez przypadek zrzuciłam wazon z szafki. Szkło potłukło się na setki kawałków, a woda rozlała się po całej podłodze, przemaczając tym samym wełniane kapcie, które miałam na stopach.
* * *
Po kolejnej, zakończonej trasie Stonesów i przybyciu kolejnego cala w talii nadszedł czas mojego spotkania z Mickiem, którego nie widziałam już miesiąc. Stałam przed lustrem oglądając swoje odbicie kawałek po kawałku doszłam do wniosku, że wyglądam dość śmiesznie. Miałam na sobie szare botki i długą, luźną sukienkę z koronkowymi wstawkami. Nie miałam natapirowanych włosów, o makijażu nawet nie wspomnę, wyglądałam jak zwykła, ciężarna kura domowa, ale przecież miałam iść tylko na krótkie zakupy, dla Giovanny rzecz jasna. W końcu znaliśmy już płeć naszego dziecka więc mogliśmy zainwestować w pierwsze ubranka oraz wózek, łóżeczko i inne dziecięco - dziewczęce pierdółki.
Usłyszałam dźwięk klaksonu przed domem więc szybko zeszłam po schodach na dół, narzuciłam na siebie rozpinany sweter, pożegnałam się z Jerry i zaczęłam zmierzać w kierunku czerwonego Dodge'a.
- Cześć. - Mike pocałował mnie w policzek na powitanie i ciepło się uśmiechnął.
- Cześć. Jak minęła trasa? - spytałam i wygodnie rozsiadłam się na siedzeniu.
- Całkiem nieźle, tylko pokłóciłem się z Keithem, jak ten skurwiel mi działa na nerwy...
- Czyli nic nowego, Wy się ciągle kłócicie! Ile można? Przecież jesteście przyjaciółmi, a coraz częściej zachowujecie się jak najwięksi wrogowie.
- Przecież to jego wina, on jest idiotą. Z resztą to nieważne. Opowiedz mi lepiej co robiłaś przez ten czas, jesteś jakaś taka... nie wiem, promieniująca. Widzę, że ciąża Ci służy.
- Co za spostrzegawczość... ale masz rację, już się nie mogę doczekać przyjścia Vianny na świat. Od niecałych dwóch lat jestem notorycznie sama w domu. Mam dosyć tego odizolowania, nareszcie będę miała z kim dzielić swój wolny czas.
- Jesteś pewna, że sobie poradzisz? Wychowanie dziecka nie jest wcale takim prostym zadaniem. Pamiętam jak urodziła się Jade, ciągle płakała w nocy, a ja musiałem chodzić i ją usypiać, bo Biance zazwyczaj się nie chciało. Albo jeszcze Karis, z nią to w ogóle mam trochę przejebane, muszę płacić Marshy alimenty.
- To aż takie straszne? Przecież to tylko kilka tysięcy, swojemu dziecku żałujesz?
- No niby nie, ale wiesz...
Brunet zaparkował pod jedną z londyńskich galerii, a do mnie właśnie dotarło to, że jestem w miejscu publicznym z najpopularniejszym wokalistą na świecie. Niby wszyscy znajomi Mike'a wiedzieli już o tym, że będzie miał kolejne dziecko, ale prasa nadal żyła w niewiedzy. Przecież jeden z najsłynniejszych ludzi na świecie nie szedłby do sklepu po ubranka dla dziecka z jakąś obcą kobietą. Chyba nie tak trudno jest połączyć ze sobą niektóre fakty.
- Właściwie to nie rozmawialiśmy jeszcze o pieniądzach. Chciałabyś dostawać alimenty dla Giovanny? - spytał Mike, jego głos przepełniała nadzieja w to, że zaprzeczę.
- Nie potrzebuję Twoich pieniędzy, mam swoje. - odparłam i uśmiechnęłam się do mężczyzny, który odetchnął z ulgą. Nie miałam pojęcia dlaczego aż tak bardzo ubolewał nad alimentami, które musiał dawać Marshy. Przecież miał tyle pieniędzy... W dodatku jego majątek cały czas wzrastał. Z resztą, to nie była moja sprawa.
Na moje konto cały czas wpływały pieniądze ze sprzedaży płyt The Doors, galeria przynosiła mi wiele zysków, nie miałam się o co martwić. Bankructwo na pewno mi nie groziło.
Ociężale wysiadłam z auta i doczołgałam się do Mike'a, który stał już pod wejściem do galerii handlowej. Uśmiechnął się do mnie i objął mnie w talii, o ile w ogóle miałam coś takiego jak talia. Przecież wyglądałam jak wielki balon, w dodatku podstawową rzeczą, o której myślałam było jedzenie. Na szczęście ludzie nie zwracali na to większej uwagi. Kobiety w ciąży wszyscy postrzegają tak samo, są po prostu w ciąży, nic innego się nie liczy.
Naszym pierwszy celem był sklep z ubrankami. Najchętniej zakupiłabym połowę asortymentu, wszystko było prześliczne. Nie mogłam się doczekać widoku mojej pięknej córki w tych różowych sukieneczkach i sweterkach. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam mój duży brzuch.
Już niebawem.
A PRZECIEŻ LEKARZE MOGĄ SIĘ MYLIĆ.
OdpowiedzUsuńNIECH TO BĘDZIE CHŁOPIEC, PROOOOOOOOOOOOOOOOOOSZĘ. TAK NA ZŁOŚĆ MARIE. NIE WSZYSTKO MUSI BYĆ TAK, JAK ONA TEGO CHCE. ZRÓB JEJ SUPRAJSA I BANG" TO CHŁOPCZYK!" ALE BY SIĘ ZDZIWIŁA...! HAHA 3:)
Dobrze Jimmy! Szalej chłopie! Pieprz tą Marię i szalej! Kiedyś ona sobie o Tobie przypomni, ja to wiem. I wtedy dopiero jej będzie żal!
Rzeka, hahaha. Tak, przypomina mi się taka historia. Moja ciocia- siostra taty raz była u nas i poszła gdzieś na rynek i zaczęło tak strasznie padać. dosłownie ściana deszczu. Przyszła- taka zmoknięta, jakby do rzeki wpadla, a to wiosna/lato było więc wiesz- tylko tam jakaś koszula i dżinsy. I szczęściem, że była wtedy trochę niższa ode mnie (teraz to jest dużo niższa) to mogłam jej pożyczyć ciuchy xD Chociaz moje spodnie i tak były na nią za długie.
Opiekunka...najpierw nie, potem tak. Kobieta zmienną jest. Ale to takie dziwne. Najpierw na podstawie własnych doświadczeń nie chce opiekunki, a potem jednak tak.
No tak...rodzice. Najpierw zachwyt a potem CO? Micka Jaggera? Pfff...
Tak, "bracia" najczęściej się kłócą. Joe i Steven, Nikki i Tommy, Mick i Keith...tak, oni wszyscy potrafili się pokłócić.
Oj Mick. Jakbyś chcial, to byś się spytał Marie czy jej pomóc, a nie "czy sobie poradzi". Wiem, że jesteś gwiazdą rocka i wgl, że jako gwiazda możesz mieć- zdanie przytoczone z opowiadania Rose- "drużynę futbolową nieślubnych dzieci", ale czasami ojciec musi dac na dziecko, nooo, nie bądź taki pazerny! Marie też może pod Ciebie żądać alimenty!
NIECH SIĘ URODZI CHŁOPIEC...BŁAGAM CIĘ, SHAYLA. MOGĘ...ŻE...NO BO...JEŚLI WARUNKIEM DO TEGO, BY URODZIŁ SIĘ CHŁOPIEC MA BYĆ IMIĘ GABRIEL, TO DAWAJ, TWÓRZ CHŁOPCA I NAZWIJ GO GABRIEL. CHYBA, ŻE NIE MUSI BYĆ TEGO WARUNKU.
NIECH SIĘ URODZI LITTLE JAMES!
:d WENY!