14.08.1973.
- Jakie ona ma wspaniałe usta! I te zielone oczka! Chodź do mnie, kruszynko...
- Jest taka śliczna. - powiedziałam i podałam mojego maluszka roześmianej brunetce. - Giovanna, poznaj ciocię Biankę.
- Nie mogę wyjść z podziwu. Ona wygląda jak żeńska wersja Mick'a, za kilka lat będzie piękną dziewczyną.
Spojrzałam z uśmiechem za kobietę, która jeszcze kilka miesięcy temu mnie nienawidziła. Cieszyłam się z tego, że postanowiła mi wybaczyć, co więcej, wspierała mnie przez ostatnie tygodnie ciąży, często mnie odwiedzała i dzieliła się swoim doświadczeniem związanym z wychowywaniem dziecka.
- O Boże, już piętnasta! Przepraszam Cię, ale za pół godziny muszę być u manikiurzystki! - Bianca powolnym ruchem oddała mi Viannę i w pośpiechu wybiegła z sali uprzednio całując mnie w policzek na pożegnanie.
Uśmiechnęłam się do mojej małej kruszynki i wpatrywałam się w jej duże, zielone oczy. Nie mogłam się doczekać powrotu do domu. Czekał tam na nas pięknie urządzony pokój dziecięcy, zaprojektowany przez najlepszego, amerykańskiego architekta, który specjalnie dla nas opuścił Los Angeles i przyleciał do równie ciepłego Londynu.
Nagle drzwi do mojej paskudnej szpitalnej sali zaczęły się otwierać i po chwili wychylił się zza nich roześmiany Mike z bukietem czerwonych róż w dłoni. Upewnił się, że Giovanna nie śpi, po czym zaczął wyładowywać swoją frustrację.
- Nareszcie poszła. Musiałem siedzieć przez pół godziny w toalecie!
- Straszne... - mruknęłam. - Bianca nie pozwala Ci się ze mną widywać?
- Skąd... KAZAŁA mi się spotykać z Tobą i Giovanną, ale nie widziałem Cię tyle czasu, że wiesz... ona psułaby całą atmosferę. - powiedział i pocałował mnie w szyję.
- Uspokój się. - skarciłam tego wiecznie napalonego człowieka i odsunęłam się od niego na bezpieczną odległość. - Lepiej przywitaj się z córką.
Michael spojrzał na mnie z wyraźnym pożądaniem, czego nie potrafiłam zrozumieć. Dzień wcześniej przeszłam kilkugodzinną męczarnię, przez co moja twarz pozostawiała wiele do życzenia, nie wspominając nawet o ciele, które strasznie się zmieniło. Na gorsze, oczywiście.
Brunet spojrzał na naszą małą blondynkę i nie wiedział co ma robić. Najpierw spoglądał na mnie, później na nią, aż w końcu straciłam cierpliwość.
- Jesteś idiotą. Weź ją na ręce, a nie robisz jakieś podchody. - powiedziałam i skierowałam maleńkie ciałko naszej córki w jego stronę.
- No już. Musiałem przemyśleć strategię, jeszcze bym ją upuścił.
Wywróciłam w górze oczami i przyglądałam się najważniejszej osobie w moim życiu oraz mężczyźnie, z którym od niecałych dwóch lat żyłam w skomplikowanych stosunkach. Nie kochałam go, broń Boże, ale uwielbiałam spędzać czas w jego towarzystwie, zachwycał mnie jego charakter; był jednocześnie najbardziej egoistycznym arogantem, a zarazem romantycznym kochankiem. Oprócz tego był przepiękny, ale to chyba każdy wie. Miał świetnie zbudowane ciało, na jego brzuchu oraz rękach widniały kształtne mięśnie, wydatne usta, aż błagały o to, aby je pocałować, a oczy domagały się spojrzenia. Czasami zazdrościłam Biance tego, że jest żoną takiego mężczyzny jak Mick, ale później przypominałam sobie o tym jak ją traktuje. Nie wytrzymałabym na jej miejscu. Nie wyobrażałam sobie związku z kimś kto zdradzałby mnie na każdym kroku. Miałam swój honor.
Najistotniejszym faktem było to, że już do końca życia coś łączyło mnie z tym charyzmatycznym wokalistą. Była to Giovanna, która właśnie niespodziewanie się rozpłakała. Natychmiast uwolniłam ją z rąk jej zdezorientowanego tatusia i starałam się ją uspokoić. Głaskałam ją po policzku, całowałam ją w czółko i prawiłam jej komplementy. Po niecałych kwadransie zasnęła.
- Do twarzy Ci z dzieckiem, dodaje Ci uroku. - skomentował Mick i przysunął taboret bliżej łóżka, do którego byłam przyklejona od niecałych dwudziestu czterech godzin, przez co niemiłosiernie bolały mnie wszystkie kości, chociaż zapewne swój udział miało w tym wydanie dziecka na świat.
- Te twoje komplementy... - westchnęłam. Jego poprzednie zdanie nieco wytrąciło mnie z równowagi. Mówił o Giovannie jak o przedmiocie, jakby była jakimś marnym naszyjnikiem. Diamenty mogą dodawać mi uroku, ale dziecko? - Kochasz ją chociaż?
- Kogo? - spytał. Wymownie spojrzałam na Giannę. Ta niedomyślność mężczyzn... - Wiadomo, że tak, przecież to moja córka. Jak dorośnie to będzie taka piękna jak Ty.
- Już się nie podlizuj.
* * *
Przez długi czas byłam dumną matką. Odstawiłam kosmetyki, buty na obcasie i sukienki na dno szafy. Każdego ranka wskakiwałam w legginsy, luźną koszulkę i grube skarpety. Moje włosy układały się w całkiem ładne fale, a ciało zdążyło powrócić do swojej dawnej formy. W galerii pojawiałam się sporadycznie, ale nie miałam o co się martwić, bo Thomas wspaniale sobie radził. Właściwie to nie miał zbyt dużej ilości pracy, musiał tylko wszystko nadzorować, bo od większości rzeczy mieliśmy odpowiednich ludzi, którzy wykonywali za nas całą ciężką pracę.
Jesień trwała w najlepsze, a Giovanna jeździła w wózku odziana w miniaturowe sukieneczki zaprojektowane przez Gucciego specjalnie na moje zamówienie. Była takim kochanym dzieckiem. Z uwagą słuchała mojej gry na pianinie i wręcz uwielbiała głos Jim'a. Całymi dniami mogłyśmy słuchać płyt The Doors, a ona nawet nie mruknęła.
Na początku października nadeszła pora na przyjęcie zorganizowane przez jednego z kolegów Tom'a. Był to żonaty, przystojny milioner, który zarządzał wieloma korporacjami w Nowym Jorku, Los Angeles i Londynie. Nie przepadałam za imprezami, dziwnie się czułam pośród tak wielu ludzi. Poza tym gdziekolwiek się pojawiłam - każdy mnie znał, i to nie z powodu własnej galerii sztuki, skądże. Byłam tą Marią Morrison, która przyczyniła się do śmierci swojego narzeczonego, a później przespała się z Jaggerem. Nie żeby ludzie mnie nie lubili, bo z tego co mówił mi Tom i inne osoby to robiłam wrażenie na wielu osobach...
Po wykonaniu przez kosmetyczkę perfekcyjnego makijażu nadszedł czas na wybór stroju. Miałam mnóstwo sukienek, ale obawiałam się tego, że żadna z nich nie będzie nadawała się na tak wystawne przyjęcie. Byłam już na kilku imprezach tego typu i zawsze miałam do czynienia z pięknymi kobietami po kilkunastu operacjach plastycznych w najnowszych ubraniach od Yōji Yamamoto i Thierry'ego Muglera.
Ostatecznie mój wybór padł na krótką, szeroką, czarną sukienkę, której dekolt sięgał do połowy brzucha. Na nogi włożyłam świecące szpilki i oczywiście kapelusz, w końcu to był mój znak rozpoznawczy. W każdą zimę miałam na sobie futro, oczywiście prawdziwe, nie lubiłam podróbek, a w lato skośne okulary przeciwsłoneczne i wielkie kapelusze.
Giovanna została w domu z naszą kochaną, dobroduszną Amandą, a ja w tym czasie panikowałam na przednim siedzeniu w samochodzie Thomasa, "A co jeśli ubrałam się zbyt wyzywająco?", "A co jeśli wyjdę na dziwaczkę?", "Nie wyglądam grubo w tej sukience?". Tom był człowiekiem o anielskiej cierpliwości, naprawdę.
Po dwudziestu minutach szybkiej jazdy Dodgem Chergerem brunet zaparkował pod wielką rezydencją na wschodniej części Londynu. Dom był naprawdę piękny, zrobił na mnie ogromne wrażenie.
Jeszcze większego szoku doznałam po ujrzeniu przybyłych gości. Aż roiło się od przystojnych biznesmenów z cygarem w ustach i czarnym fraku na ciele. Idealnie wpasowałam się w tłum kobiet, które odkrywały znacznie więcej niż ja. Jedna elegancka pani po trzydziestce miała całe okryte plecy, druga miała na sobie prześwitującą, błyszczącą kreację, a jeszcze innej pupa prawie wychodziła na wierzch.
Dumnie maszerowałam u boku Tom'a i przyglądałam się wystrojowi willi oraz przybyłym gościom.
- Kogoż to moje oczy widzą! Thomas, czy to, aby nie jest Maria Moretti? - spytał znienacka oszałamiająco przystojny blondyn i spojrzał na mnie z błyskiem w oku. Lekko uniosłam kąciki ust do góry. Nie mogłam oderwać wzroku od jego twarzy. Miał mocno zarysowaną szczękę, ciemne brwi, duże, ponętne usta i jasne włosy zaczesane do tyłu. Cud natury.
- Tak, Maria, oto Claude Dell' Orefice.
- Prasa ma rację mówiąc, że pani uroda powala na kolana. - powiedział i spojrzał na moje nieco odkryte piersi. Serce zaczęło łomotać mi w klatce piersiowej i modliłam się o to, aby nie zemdleć.
JEGO UŚMIECH.
Myślałam, że się rozpłynę.
-Dziękuję. - odparłam, starając się zachować pokerową twarz i spokojny ton głosu.
Tom rozmawiał z Claude przez niecałe pięć minut, po czym zasiedliśmy do długiego stołu. Kelnerzy zaczęli serwować estetycznie podane dania. W menu dominowały owoce morza, a margarita jaką miałam okazję wypić była najpyszniejsza w całym moim życiu.
Kolacja minęła całkiem miło i spokojnie, niepotrzebnie panikowałam. Przed dwudziestą drugą postanowiłam, że wrócę do domu. Przyjęcie zaczęło schodzić na zły tor, na stole zaczęło pojawiać się coraz więcej alkoholu, a w ruch poszła marihuana. To nie były moje klimaty. Poprosiłam Tom'a o to, aby zawiózł mnie do domu, oczywiście nie miał nic przeciwko temu. Wsiedliśmy do jego czerwonego Dodge'a i ruszyliśmy z piskiem opon w stronę Richmond.
- Spodobał Ci się Claude, co nie? - spytał zupełnie niespodziewanie, wytrącając mnie tym samym z równowagi. Lekko się zawstydziłam i spojrzałam na swoje długie paznokcie. Nie lubiłam rozmów o takich sprawach z Tomem. Nie żebym mu nie ufała, po prostu był facetem, o takich sprawach lepiej rozmawiać z kobietami.
- Tom... zajmij się sobą. - powiedziałam siląc się na miły ton, to nie miało zabrzmieć chamsko, w żadnym wypadku.
- Przecież widziałem jak się na niego gapiłaś. On ma żonę i syna... tak tylko mówię.
- Nie obchodzi mnie to. I mógłbyś panować nas tymi swoimi słówkami? Gapić... co to w ogóle za wyraz? - przyjęłam minę zwiastującą zniesmaczenie i szczelniej okryłam się cienkim płaszczykiem.- Mówi się patrzeć.
- Jak zwykle się wszystkiego czepiasz, czasami mam wrażenie, że rozmawiam ze swoją babcią, a nie kobietą w moim wieku. Przydałoby Ci się trochę luzu.
- Tylko Ty masz z tym problem. Nie mam szesnastu lat... a w ogóle to daj mi spokój, nie chce mi się rozmawiać. I przyspiesz, bo wleczemy się jak traktor.
- Przecież nie musisz ze mną jechać, możesz wyjść i iść pieszo. W tych butach. - Thomas zaśmiał się jak kretyn i jeszcze bardziej zwolnił. Jechaliśmy (a raczej toczyliśmy się) trzydzieści kilometrów na godzinę!
- Jesteś bezczelny. Zatrzymaj się.
Brunet spojrzał na mnie z rozbawieniem i spełnił moją prośbę. Wysiadłam z samochodu i trzasnęłam drzwiami. Na zewnątrz było cholernie zimno, a w dodatku ciemno, wręcz czarno. Jedynym źródłem światła był Księżyc. Nie uśmiechał mi się spacer w takich warunkach, ale przecież nie mogłam tak nagle wsiąść do auta, które toczyło się parę metrów obok mnie i udawać, że nic się nie stało. Wolałam zamarznąć na śmierć.
- Przeziębisz się. - krzyknął Tom przez otwartą szybę.
- Spadaj. - mruknęłam pod nosem, zapewne nawet mnie nie usłyszał.
Nagle usłyszałam przeraźliwy dźwięk łamanej szpilki, omal się nie przewróciłam. Spojrzałam w dół i ujrzałam złamany na pół obcas, co za pech! Zdjęłam buty i z wściekłością wsiadłam do samochodu. Thomas przez całą drogę się śmiał i twierdził, że to kara za moje chamstwo. Kretyn...
- Nie zapraszałam Cię do środka. - wymamrotałam, gdy mężczyzna szedł za mną w kierunku domu.
- Mam się tłuc o tej porze przez pół Londynu?
- Tak, to będzie kara za Twoje chamstwo. - powiedziałam naśladując jego ton głosu sprzed kilkunastu minut.
Skończyło się na tym, że (nie)szanowny pan Collinsworth wprosił się do mojej wspaniałej rezydencji. Amanda mogła wrócić do domu, a my zostaliśmy sami z Giovanną. Moja kochana kruszynka słodko spała w swoim maleńkim łóżeczku, co dało pole do popisu mojemu przyjacielowi.
Zaproponowałam mu herbatę, ale nieee... on oczywiście wolał alkohol. Odnalazłam w szafce dwudziestoletnią whiskey, którą kupiłam kiedyś, bo... sama nie wiem czemu, chyba miałam przy sobie za dużo pieniędzy. Namówił mnie na jedną, malutką szklaneczkę trunku, ale jak to często bywa - jedna zamieniła się w dwie, dwie zamieniły się w trzy, aż w końcu straciłam kontrolę nad tym co robię, Tom oczywiście wykorzystał to po męsku.
- Może pójdziemy do sypialni? - zapytał i złożył na moich ustach namiętny pocałunek, który miał być tylko początkiem całkiem przyjemnej nocy.
Miałam komentarz, długi i fajny, ale mój komputer się wyłączył. Biedny staruszek. W każdym razie koment będzie krótszy, niż zamierzałam.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że urodziła się córka. Chciałam malego Jimmy'ego, Jamesa Juniora...Chociaż, żeby na złość Marie. Żeby miała chłopca, bo wyobrażała sobie córeczkę.
Dobrze, że pogodziła się z Biancą.
Mick...zero pomyślunku...żeby siedzieć pół godziny w kiblu...
Rzeczywiście, traktuje Giovannę trochę przedmiotowo...tak samo nawet traktuje Biancę i Jade.
Serio? Specjalnie zaprojektowane sukienki? Naprawdę? biedne dziecko, bedzie miało uraz do końca życia, że musi mieć specjalne ubranka.
Hah! chciałabym zobaczyć Viannę jako nastolatkę, ktora buntuje się mamusi i wkracza w świat rock n' rolla! ZRÓB TO DLA MNIE, ZUZA!
E tam. Martwiła się u ciuszki. Ja mam wyjebane na to, co ludzie o mnie pomyślą.
Ech...żeby nie było wpadki z Thomasem, ale już mnie zapewnialaś.
świetny rozdział! ;D
Weny! ;*