Żółtą taksówką podjechałam pod siedzibę czasopisma o nazwie Fragility, która znajdowała się na piętnastym piętrze wysokiego budynku w centrum miasta. W dłoni przykrytej białą rękawiczką trzymałam teczkę ze wszystkimi dokumentami ze studiów, które Jerry przysłała mi pocztą dzień wcześniej. Mój pobyt w Nowym Jorku przedłużył się do ponad dwóch tygodni, co wiązało się z okrutną tęsknotą za domem i Giovanną, ale przecież nie mogłam przegapić okazji, która zdarzała się naprawdę rzadko.
Sekretarka Larry'ego Hoffman'a zaprowadziła mnie do gabinetu przystojnego szefa pisemka dla kobiet. Wysoki brunet z postawionymi na żel włosami siedział na skórzanym, brązowym fotelu i popijał kawę.
- Dzień dobry, szefie. Oto Maria Morrison... znaczy się Moretti Morrison, przepraszam. - wymamrotała roztrzęsiona sekretarka, po czym zakryła usta dłonią i wybiegła z mieszczenia z twarzą czerwoną jak burak.
Idiotka.
- Nareszcie, czekałem na pani przyjście od samego rana, proszę usiąść. Kawy, herbaty? - spytał Larry i posłał mi czarujący uśmiech.
- Przejdźmy do rzeczy, za kilka godzin mam samolot do Londynu.
- Oczywiście. Na sam początek... proszę mi powiedzieć dlaczego pani chcę tę pracę i dlaczego mam wybrać akurat panią. - banalne i kretyńskie pytanie na sam początek, brawo.
- Nie znajdzie pan nikogo lepszego, zapewniam. Sprawię, że Fragility będzie najpopularniejszym pismem w Stanach, a niedługo później na całym świecie. - odpowiedziałam w pełni poważnie. Miałam w głowie gotowy plan wszelkich reform i zmian, które miały zaprowadzić najzwyklejsze czasopismo na sam szczyt. Nie dopuszczałam do siebie myśli o tym, że Larry mógłby mnie nie przyjąć.
- Nie wątpię. Sorbona i Uniwersytet Kalifornijski mi niesamowicie imponują. Oprócz tego polecił mi panią sam Yves Saint Laurent, nie mógłbym tego przemilczeć... ale niepokoi mnie tylko pani córka i dom w Londynie.
- To nie jest żaden problem.
- Doprawdy? Byłaby pani w stanie zamieszkać w Nowym Jorku i oddać dziecko w ręce opiekunek? W końcu nianie bywają zdradliwe i okrutne, szczególnie jeśli chodzi o dziecko Micka Jaggera.
- Proszę mną nie manipulować. Chcę mieć tę pracę i jestem gotowa na wszelkie wyrzeczenia.
- A co pani zrobi jeśli odmówię?
- Wrócę do Anglii i zrobię wszystko, aby pana pogrążyć.
Larry głośno się zaśmiał i przeczesał dłonią włosy. Zrobiłam na nim wrażenie, to było pewne. Ten palant uwielbiał stanowczość, zdecydowanie i chamstwo.
- Trzeciego lipca do pani zadzwonię. Zobaczymy czy rocznica śmierci ukochanego będzie tym razem szczęśliwa.
Zamarłam. Brunet niepewnie na mnie spojrzał, a ja byłam zażenowana tym co powiedział. To było kompletnie nie na miejscu. Takich rzeczy się nie mówi. Co za prostak.
Szybko pożegnałam się z Larrym, po czym opuściłam wysoki budynek wzdychając z ulgą.
- No nareszcie! Już myślałem, że będę na Ciebie czekał do nocy... - powiedział Mick, po czym zatrzymał jedną z przejeżdżających obok nas taksówek.
- Co Ty tu robisz? Myślałam, że jesteś już w Londynie.
- Ale nie jestem, miałem jeszcze kilka spraw do załatwienia. No wsiadaj, wsiadaj, za pięć godzin odlatuje nasz samolot, a ja jeszcze się nie spakowałem. - dodał i wepchnął mnie do taksówki.
- Skąd wiedziałeś, że wylatuję stąd akurat dzisiaj? Przecież Ci o tym nie mówiłam.
- Zapytałem o to na lotnisku, jakby coś to jesteś moją siostrą.
- Ale z Ciebie kretyn. - mruknęłam.
Michael się zaśmiał, a ja zaraz po nim. Śmieszyło mnie to, że nie potrafimy ze sobą rozmawiać. Kiedyś nie mieliśmy z tym problemów, a po narodzinach Vianny każda wymiana zdań pomiędzy nami kończyła się kłótnią lub jakimś chamskim docinkiem. Niby nie powinno mnie to interesować, ale czasami żałowałam, że tak to wygląda. W końcu już do końca życia miało nas coś, a raczej ktoś łączyć. Ktoś, czyli Giovanna.
* * *
- Dwa razy Jack Daniels. - powiedział Mick do stewardessy, po czym puścił jej oczko, na co tylko przewróciłam oczami.
- Przecież wiesz, że nie piję. - mruknęłam pod nosem.
- Najwyższa pora zacząć. Niezła ta laska, co? - spytał i wymownie spojrzał na ciemnowłosą, młodziutką dziewczynę, która podała nam zamówienie.
Spojrzałam na jego roześmianą twarz i wróciłam do przeglądania karty ewakuacyjnej. Oczywiście tylko ja to robiłam, ludzie siedzący dookoła mnie woleli czytać książki albo gazety. Uważałam to za idiotyczne, przecież szybkie zlustrowanie tego, co trzeba robić w razie katastrofy nie zajmuje godziny, tylko kilkanaście sekund, a może uratować życie. Gdyby zaszła potrzeba ewakuacji to zapewne 3/4 tych ludzi zaczęłoby panikować i biegać z jednego końca pokładu na drugi, tym czasem ja byłam na wszystko przygotowana. Sprawdziłam czy wszystko jest tam gdzie powinno i zajęłam miejsce przy samym wyjściu ewakuacyjnym. Samolot to okropna rzecz, w końcu zawsze może zabraknąć paliwa, albo możemy uderzyć w jakieś drzewo czy budynek, wszystko jest możliwe... chociaż, z dwojga złego, lepszy samolot niż wielogodzinny rejs po oceanie.
Michael po chwili zniknął w toalecie pokładowej wraz z stewardessą, a ja zostałam sama z dwoma Danielsami, na które tylko spojrzałam z odrazą. Wolałam, aby Mick przy mnie nie pił, bo po alkoholu zawsze włączał mu się instynkt erotomana. Chociaż nie, instynkt erotomana jest u niego normą, alkohol tylko sprawia, że jest jeszcze bardziej nachalny i odpychający.
- Wróciłem. - oznajmił Mike, który znowu usiadł obok mnie, z tym, że teraz miał rozczochrane włosy i źle zapięte guziki w koszuli.
- Nie da się ukryć. Cały samolot się zatrząsł od twoich kroków.
- Jak zawsze milutka... - mruknął i zaczął się śmiać. - A właściwie to nawet mi nie powiedziałaś jak było na tej rozmowie z Hoffmanem. Przyjął Cię?
- Nie wiem. Ma do mnie zadzwonić trzeciego lipca.
- W ogóle to dziwię Ci się, że chcesz iść do pracy, w dodatku TAKIEJ pracy, wiesz jaka to harówka? Będziesz musiała chodzić na jakieś głupie spotkania, konferencje, bankiety, i jeszcze ta przeprowadzka, co z tą twoją znajomą? Jerry, czy jak tam jej było... i z tym gościem od galerii, chyba długo się znacie, nie? Przecież ciągle masz kasę z tantiemów, chyba jest jej dużo, hm?
- Nie interesuj się. - i w ten sposób zakończyła się nasza kolejna, pasjonująca rozmowa.
* * *
- Nie wejdziesz do środka? - spytałam, gdy dojechaliśmy na miejsce, chcąc przełamać ciężką atmosferę między nami. Miałam jednak nadzieję na to, że Mick odmówi, chciałam mieć Giovannę tylko dla siebie, on by jak zwykle przeszkadzał.
- Nie mam czasu, wpadnę jutro. - odpowiedział szybko i otworzył drzwi od taksówki. - To cześć. - dodał, po czym odjechał, co było dla mnie korzystne.
Podniosłam swoje walizki z trawy i z niemałym trudem dostałam się pod drzwi.
- Pani Maria! Matko Boska, nareszcie! Jak ja się zamartwiałam, całą litanię odmówiłam! - Jerry uściskała mnie w progu, co mnie lekko zdziwiło, nigdy nie okazywała mi takich gestów, ale muszę przyznać, że było to miłe z jej strony, rzadko kiedy ktoś tak bardzo cieszył się z mojego powrotu.
Gdy Jerry się ode mnie odsunęła, a ja mogłam nabrać powietrza w płuca czym prędzej poszłam do pokoju Gianny. Wpadłam do niego jak błyskawica, a raczej jak człowiek po starciu z błyskawicą, bo mój uśmiech przypominał ten, który zazwyczaj mają kościotrupy.
Gdy podeszłam do różowego łóżeczka mojej córki ogarnął mnie wyjątkowo dziwny smutek; Vianna spała, zawinięta w białą pościel. Przez chwilę wpatrywałam się w jej śliczną twarz, która za każdym razem przypominała mi Mick'a, a później zeszłam do salonu, aby porozmawiać z Jerry.
- O tak, telefon dzwonił jak szalony! Ta bestia ciągle przyprawiała mnie o zawał serca. Dzwonili państwo Moretti, Thomas Collinsworth i Bianca Jagger, za każdym razem mówiłam, że jest pani w Stanach, ale gdy tylko pani wróci to wszystko zostanie przekazane.
- Dzwonił Thomas? Na serio? Co mówił? - rozentuzjazmowałam się co najmniej jak Rosalie na dźwięk nazwiska "Jagger", nawet Jerry wyglądała na lekko zdziwioną, ale ta informacja naprawdę rozbudziła we mnie wyjątkowo pozytywne emocje. Tęskniłam za Thomasem, nawet bardzo, tylko do tamtej pory nie potrafiłam się do tego przyznać przed samą sobą. To przecież oznaczałoby to, że się pomyliłam, mówiąc, że nie ma ludzi niezastąpionych, Tom jak widać był niezastąpiony, a przynajmniej wszystko na to wskazywało.
- A nic, tylko tyle, że wyjeżdża do Paryża. Chciał, abym przekazała pani, że ma nadzieję na spotkanie, takie ostatnie, pożegnalne. - nie, po prostu w to nie wierzyłam. Co wszyscy mają z tym Paryżem?! - No to ja już pójdę, bo muszę nakarmić kota. Pół dnia siedział sam, w końcu mi jakiejś depresji biedak dostanie.
- Jasne. Przyjdziesz jutro?
- Naturalnie. Będę z samego rana.
Po dwudziestej Vianna się przebudziła i zaczęła płakać. Dla uspokojenia włączyłam jej płytę The Doors, głos Jim'a zawsze działał cuda, chociaż mnie wprowadzał w okropną melancholię i boleśnie przypominał mi o tym, że jestem sama jak palec. Starałam się o tym nie myśleć, przynajmniej tego dnia, ale moje plany pokrzyżował telefon od mamy.
- Marie, muszę z Tobą porozmawiać, proszę, nie rozłączaj się. - powiedziała po włosku, z nadzieją w głosie.
- Zaniosę Giovannę do łóżka, poczekasz chwilę?
- Jasne.
Zaniosłam córkę do jej pokoju, mając nadzieję na to, że pozwoli mi na rozmowę i nie zacznie płakać.
- Już jestem.
- Dobrze. Marie, dzwonię po to, aby Cię przeprosić. Ja naprawdę nie wiem co mi odbiło, nie mam pojęcia jak mogłam powiedzieć Ci tyle złych rzeczy. To był impuls, byłam w szoku i dlatego nagadałam takich głupot. Jest mi za to wstyd, powinnam Cię wspierać, a ja zostawiłam Cię w najgorszym momencie Twojego życia. Jestem okropną matką, przepraszam Cię.
- Miałaś rację, mamo, zawsze. Niepotrzebnie ciągnęłam znajomość z Mickiem. Zachowywałam się jak zwykła... wiesz kto... ale ja byłam taka samotna po śmierci Jim'a, brakowało mi mężczyzny, a akurat on się wtedy pojawił i był dla mnie formą pocieszenia, nie oczekiwał żadnego zobowiązania, po prostu był, mogłam do niego zadzwonić, porozmawiać z nim, wtedy go potrzebowałam, ale teraz żałuję. - powiedziałam i rozpłakałam się, tak samo jak mama. Marzyłam wtedy o tym, aby móc ją przytulić, albo chociaż zobaczyć. - Przepraszam, że mówię Ci to wszystko, ale ja już nie mam do kogo się zwrócić, nie mam z kim porozmawiać. Przepraszam Cię za wszystko. Za to co mówiłam Tobie i tacie, za wszystkie błędy, za to, że dałam Wam tyle powodów do wstydu i za wszystko to, co nigdy nie powinno się zdarzyć.
- Nie rozmawiajmy już o tym, najlepiej będzie jeśli zapomnimy o wszystkich błędach. Trzeba żyć dalej. A teraz opowiedz mi co u Ciebie i Giovanny. Jak się trzymasz?
Nagle poczułam, że muszę powiedzieć mamie całą prawdę, musiałam w końcu się wygadać i wyznać to jak jest mi ciężko.
- Nie trzymam się. Kompletnie. Czuję się strasznie. Muszę udawać przed wszystkimi, że jestem silną kobietą, a tak naprawdę jestem żałosna, nie potrafię sobie z tym poradzić. Mamo, ja tak strasznie chciałabym, aby on żył. Dlaczego taki człowiek jak on musiał odejść? Dlaczego to na mnie musiało spaść takie nieszczęście? Moglibyśmy być teraz kochającą rodziną, Vianna mogłaby być jego córką. Byłaby wyczekiwanym i kochanym dzieckiem, miałaby normalną rodzinę, a teraz nie ma nikogo. Mick zazwyczaj ma ją gdzieś, a ja nie potrafię się nie zająć. Nigdy nie wstałam do niej w nocy, nigdy jej nie śpiewałam, nie zmieniłam pieluszki. To mnie przytłacza.
- Dasz sobie radę, z czasem ból będzie Ci doskwierał coraz mniej. Jeżeli chcesz to możesz przywieść Viannę do Rzymu, my z tatą się nią zaopiekujemy, mogę wziąć urlop w pracy, a Ty będziesz miała czas na uporządkowanie swoich spraw. - zaproponowała.
- Nie wiem... dopiero co wróciłam z Nowego Jorku, chociaż... to może nie jest taki zły pomysł...
Ojej, ile mnie tu nie było... Nieważne, nieważne. Witam Cię tak w ogóle!
OdpowiedzUsuńDoprowadzasz mnie do szału, haha. Czasem nie wiem, jak odbierać Marie - raz ją podziwiam i lubię; za drugim mam ochotę udusić. Wyznam szczerze, że dzisiaj, kiedy skończyłam czytać rozdział, zawalił mi się cały portret głównej bohaterki, tak. Myślałam, że będzie dążyła uparcie do celu, nie podda się... Chociaż z drugiej strony skrycie, gdzieś w środku mnie coś czekało, aż się sypnie. Chyba w końcu musiał przyjść moment załamania, tak myślę.
Najbardziej w całym rozdziale podobała mi się scena pierwsza. Kiedy Maria powiedziała "idiotka" na tę dziewczynę, autentycznie zachciało mi się śmiać, haha. Hoffman jest strasznym burskiem... Wzmianka o śmierci Jim'a była chyba najbardziej nie miejscu, jaką słyszałam.
Rozdział świetny, bardzo mi się podoba!
Pozdrawiam!
Jezu, jaki wzruszajacy moment. Taki prawdziwy. Teraz jak slucham Doorsów wyorazam sobie Lane Del Rey. A Marie pierwszy raz sie chyba tak porzadnie przy mamie rozkleila. I dobrze, w koncu potrzebuja szczerosci. A Giovanna bedzie miala podobne dziecinstwo do Marie... Chujowe xD Ej, koncze ten chujowy komentarz, lece ogladac album. XD
OdpowiedzUsuń