30 marca 2015

30. Career woman.

lipiec, 1974 

    Wedle obietnicy, zawiozłam Giovannę do Włoch, aby spędziła trochę czasu z dziadkami, a ja tymczasem udałam się do Nowego Jorku. Mieszkanie już na mnie czekało, wystarczyło tylko odebrać klucze od wcześniejszego lokatora i zadzwonić do architekta.
Apartament znajdował się na trzynastym piętrze wysokiego budynku w centrum miasta. Miał trzy sypialnie, dwie łazienki oraz kuchnię, salon, jadalnie i garderobę. Było wprost idealnie dopasowane do moich potrzeb.
    O dziewiętnastej godzinie, tego samego dnia miało się odbyć małe przyjęcie z okazji wyboru nowej redaktor naczelnej. Swoją drogą to po jakimś czasie zaczął dziwić mnie taki obrót sprawy, nie miałam doświadczenia w dziennikarstwie, oprócz studiów na tym kierunku nigdy nie odbyłam żadnych praktyk. Jak widać Hoffmanowi wystarczył tylko papierek z Sorbony i sławne nazwisko, które z resztą też nie było w pełni moją zasługą, ale pomińmy to.
    W czarnych, skórzanych szpilkach i czerwonej sukience wsiadłam do szafirowego Porshe, kierując się w stronę głównego budynku pisemka, które od dnia następnego miało stać się moim drugim dzieckiem.
    Przyjęcie miało być kameralne, ale gdy tak weszłam to po prostu zamarłam. Ludzi było mnóstwo, w dodatku jakich ludzi! Byli wszyscy fotografowie pracujący dla Fragility, styliści, fryzjerzy, makijażyści i projektanci. Wszechobecny Yves, Halston i de la Renta.
       - Madame, oto Twoja przemowa. - podszedł do mnie Larry, wręczając mi wygiętą kartkę papieru z plamą po kawie.
       - Żartujesz sobie? Wiem co mam powiedzieć, wsadź sobie w dupę swoją przemowę, w dodatku tak odrażającą. - mruknęłam i wyminęłam go kierując się w stronę mojego ulubieńca.
       - Ale, Mario! Dzisiaj wszystko musi być idealne! Patrz ile ludzi przyszło. A co będzie jak zapomnisz co masz powiedzieć? Albo jak się zająkasz? Proszę Cię, przeczytaj to, co dla Ciebie przygotowałem.
         - Nie.
         - Ale Mario...
        - Larry, uspokój się. To tylko przemowa, poradzę sobie, uwierz mi. Idź lepiej do żony, bo za chwilę zacznie strzelać we mnie piorunami za to, że z Tobą rozmawiam. - powiedziałam i spojrzałam na Larisse Hoffman, która była najgłupszą kobietą jaką kiedykolwiek spotkałam. Dzwoniła do każdej osoby, którą podejrzewała o to, że ma romans z jej przystojnym i bogatym mężem, mówiąc że ją zabije jeśli o czymś się dowie. Do mnie też, co było najgłupszą rzeczą jaką mogła zrobić. Niektórym Bóg nie poskąpił urody, ale za to odebrał kilka komórek mózgowych.
       - Laurenty, a co Ty taki markotny? Uśmiechnij się, dzisiaj wielki dzień. Moja wspaniała muza, najdroższa Maria! Szanuj ją, mój drogi, bo jeśli nie to będziemy rozmawiali inaczej. - powiedział Oscar i roześmiał się jak nastolatka, a Larry zaraz po nim.
       - Możesz być pewien, że szanowna pani będzie miała u mnie jak w raju. - wiadomo. Przecież podpisaliśmy już umowę, którą musiałam długo negocjować, aż w końcu wszystko było takie, jak chciałam. 30 % zysków miał Hoffman, pracownicy łącznie dostawali 20%, a ja pozostałe 50%. To i tak nie miało trwać długo. W moich planach było całkowite wykluczenie udziałów Larry'ego w piśmie. Oddał mi ich połowę, a ja musiałam sprawić, aby oddał mi całą resztę.
        - Wierzę w Ciebie, mój drogi. A teraz może usiądziemy, zaraz się zaczyna.
       - Faktycznie, muszę lecieć na scenę! - spanikował brunet i zostawił mnie samą z projektantem. Zajęliśmy miejsce tuż obok głównego fotografa, dyrektora działu okładkowego i byłej redaktor naczelnej.
PREZES Fragility stanął na niewielkiej scenie i przez kilka sekund sprawdzał czy działa mikrofon, aż w końcu zaczął mówić.
        - Panie i panowie, serdecznie witam na tym skromnym przyjęciu, które jak wiadomo obfituje w ważne wydarzenie, zarówno dla mnie jak i dla damskiej części naszego społeczeństwa. Po czterech latach owocnej współpracy żegnamy Harriet McGrath, kobietę, która uczyniła dla Fragility więcej niż ktokolwiek inny, która wskazywała światełko w tunelu wszystkim kobietą, które zagubiły się w świecie mody i urody. Dziękuję, Harriet. - wszyscy zaczęli bić brawo, a Larry udawał, że jest smutny i przejęty. - A teraz powitajmy nową szefową, piękną, inteligentną, stylową kobietę, która zdoła podbić cały świat. Drodzy państwo, oto Maria Moretti - Morrison!
Podniosłam się z krzesła, uśmiechnęłam się i wąskimi schodami weszłam na scenę. Nawet się nie stresowałam.
       - Na początek chciałabym serdecznie podziękować panu Hoffmanowi za szansę, którą mi dał, wierzę w to, że nasza współpraca będzie przebiegać w sympatycznej i niczym niezakłóconej atmosferze. Mam nadzieję na to, że sprawdzę się w swojej nowej roli, dziękuję wszystkim, którzy ze mną są. Miłego wieczoru. - na koniec się uśmiechnęłam i zeszłam ze sceny, wracając na swoje miejsce. 

* * * 

    Pierwszy dzień pracy. Pobudka o piątej rano po afterparty trwającym do godziny pierwszej w nocy nie należała do najprzyjemniejszych. Wolałam nie wsiadać do swojego samochodu, więc zamówiłam taksówkę, która wysadziła mnie przed samymi drzwiami budynku znajdującego się przy Piątej Alei.
    Pierwszy raz ujrzałam redakcję od środka, przechodziłam po wszystkich korytarzach, witałam się z pracownikami, mając świadomość tego, że to ja jestem najważniejsza i mam niemałą władzę.
Mój gabinet niestety wyglądał okropnie. Był wielki, ale ohydnie urządzony. Gorzej być nie mogło. Usiadłam na poobdzieranym, brązowym fotelu i kątem oka spojrzałam na rozbieganego faceta, który czaił się za drzwiami. Wywróciłam oczami, a ten w końcu wszedł i się przedstawił.
     - Jestem Romeo. - powiedział dumnie i się uśmiechnął. Miałam ochotę parsknąć śmiechem.
     - Tak? A ja jestem Julia... - rzuciłam ironicznie.
     - A myślałem, że Maria... w każdym razie, ja nazywam się Romeo Voigh i jestem pani asystentem. Kocham swoją pracę, bardzo lubię modę i wcale nie jestem gejem, mimo że tak wyglądam, bo w końcu który facet interesuje się modą? Może projektanci, ale to są głównie geje. Ja nim nie jestem, jak już wspomniałem. Nie mam też dziewczyny, aby w stu procentach poświęcać się pracy, którą kocham. Ja bez Fragility to jak ocean bez wody.
Na kilka sekund przeniosłam się do Empsom w latach sześćdziesiątych. Czułam się tak, jakby przede mną stała Rosalie, wyrzucając z siebie tysiąc słów na minutę... a to tylko Romeo, mój asystent, którego naprawdę pokarano takim imieniem. 
       - To fajnie. - mruknęłam, bo nie bardzo wiedziałam co mam powiedzieć. 

* * * 

    O szesnastej wyszłam z pracy. Właściwie to i tak niczego nie zrobiłam, to był dzień zapoznawczy, rzeźnia miała zacząć się dopiero następnego dnia.
W domu otrzymałam telefon od Bianki, której jakimś cudem udało się ze mną skontaktować. Powiedziała, że chwilowo jest w Nowym Jorku i poprosiła o krótkie spotkanie. Brzmiała całkiem naturalnie, nic nie wskazywało na to, że wydarzyło się coś niedobrego. W rzeczy samej, dokładnie tak było, pani Jagger chciała się po prostu wyżalić.
     - Ja już naprawdę nie mam siły. Minęły tak mało czasu od naszego ślubu, a ja mam dosyć. On zachowuje się tak, jakby miał wszystko gdzieś. Nie obchodzi go to, że grożę mu rozwodem, ani tym bardziej to, że się wyprowadzę, zabierając ze sobą Jade. On nie wie co to znaczy "wierność".
To, że Bianca akurat mi mówiła o problemach z niewiernością swojego męża było dla mnie co najmniej dziwne. Ja na jej miejscu wyprułabym sobie flaki. W końcu to ja byłam jedną z (jak mniemam) wielu kochanek szanownego Micka, w dodatku mieliśmy dziecko...
       - W takim razie weź rozwód, po co masz się męczyć, on nigdy się nie zmieni.
      - Ale ja go kocham. Chyba. Już sama nie wiem. Poza tym chcę, aby Jade miała ojca... i potrzebuję jego pieniędzy. - właśnie to chciałam z niej wydusić. - Podpisaliśmy intercyzę, oprócz alimentów zapewne nie dostałabym niczego. Nie Maria... o czym ja mówię. Jestem nienormalna. Nie potrafiłabym go zostawić, po prostu chcę z nim być, przyzwyczaiłam się do tego, że on po prostu jest.
     - Rozumiem Cię. Może po prostu postaw sprawę jasno, powiedz mu to dobitnie, tak żeby zrozumiał. Niech nie myśli, że może robić z Tobą co chcę... a jeśli to nie zadziała to złóż papiery rozwodowe, zawsze możesz je wycofać, może to go nieco wystraszy.
      - Tak myślisz? Wiesz, to nawet nie jest taki zły pomysł, zrobię to. A teraz opowiedz mi co u Ciebie. Ja naprawdę byłam w szoku, gdy dowiedziałam się o Twojej nowej posadzie, zawsze wiedziałam, że nie lubisz zaczynać od zera, ale nie sądziłam, że Larry przyjmie Cię ot tak...
     - Wystarczyło użyć dobrych argumentów. - uśmiechnęłam się i dopiłam swoją kawę. - Larry to tak naprawdę kretyn. Nie zależało mu na moim doświadczeniu, tylko na nazwisku. Fragility wcale nie jest tak popularne, jak mogłoby się wydawać, w końcu ktoś kto nazywa się Morrison jest niezłym chwytem promocyjnym. Ale jeszcze pokażę mu to, że mam w sobie coś oprócz nazwiska po niedoszłym mężu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 

trochę szybko, ale na serio chcę sie już pozbyć tych zalegających rozdziałów. ;-; 

+ dziękuję Wam baaaaaaaaaardzo mocno za 10 000 wyświetleń! pamiętam jak cieszyłam się z tego, że jest ich 500 ;')

10 komentarzy:

  1. Dlaczego Giovanna musi mieć takie dzieciństwo? To smutne, że jej MAMA nigdy jej nie przebrała pieluchy ani nie wstała w nocy. Przysiegam, ze zrobie wszystko zeby nienawidzic Marie coraz bardziej X'D Larry mi przypomina tego.. No, co gral główną rolę w Dniu Świra, hahaha
    No nic, fajnie, że dostała tę posadę, troche dziwnie ją zdobyła. Nigdy nie lubiłam ludzi z przesadną pewnością siebie i tutaj się to sprawdza. Zaczne ich nienawidzić XD
    Co do Bianki to niech się jeszcze trochę pomęczy, przecież wiedziała, na co się pisze z Mickiem.
    Czemu moje komentarze są takie pojebane? XDDDDDD I jeszcze niepoukładane. Koniec!
    Czekam, zawsze czekam i będę czekać do końca! To jeden z moich ulubionych blogów i ogólnie opowiadań, więc no. Do napisania xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Scarlett ja Ci chciałam powiedzieć, że mama Marii to Audrey Tautou, a ojciec nie mam pojęcia kim jest. xD wybacz za zapłon, ale ja zawsze działam z takim właśnie opóźnieniem. xD
      i dziękuję Ci za komentarz i tyle pochwał na końcu. <3

      Usuń
  2. Ja nadrobie! Wszystko! A teraz u mnie nowy! ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Czuję się źle, że nic Ci tutaj nie zostawiam, może tak się ociągam, bo wiem, że Ciebie w praktyce tutaj nie ma, zatrzymałam się parę rozdziałów wstecz, ale muszę dać Ci tylko znać, że jestem wciąż i w końcu napiszę Ci coś ładnego, mhm.

    OdpowiedzUsuń
  4. Krótki, niestety, ale co tam! :D 3 sypialnie dla jednej osoby!? Co. XD Ta kobieta chwilami mnie przeraża, serio. Potrzebuje tylu pokoi + 2 łazienki? I jeszcze garderoba... Ja bym w tych trzech sypialniach pomieściła wszystko, wyobrażam sobie te ogromne pomieszczenia. Ach, no i architekt, jakżeby inaczej? Pytanie retoryczne :) Nieważne, to pewnie moja zazdrość, haha. XD
    Myślałam, że jej przemowa będzie jakaś baaardzo długa, a okazała się króciutka. Zero stresu? Ani szczypty tremy? Jak ona to robi, ja już dawno bym tam dostała palpitacji. No, a Bianca... Ja na jej miejscunie spotykałabym się z Marią, ale cóż. Niech jeszcze trochę wytrzyma :):):)
    Jejku, mię wiem, co tu jeszcze napisać. Przepraszam za tę makabryczną objętość komentarza, a raczej jej brak, ale zdycham z gorączką, więc może jest to jakieś usprawiedliwienie.
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem czemu, ale rozbawił mnie moment, w którym Larry chciał dać Marii przemowę, a ona kazała mu spadać. XD Cała ta sytuacja z nową pracą jest ogólnie rzecz biorąc interesująca i ciekawi mnie jej finał. Znając Marię to nie zdziwiłabym się, gdyby po roku z tego zrezygnowała... Ale miejmy nadzieję, że nie zostawi swojego Romeo na lodzie. ;)
    Wydaję mi się, że Bianca może coś kombinować. Zapewne ma jakieś tam koleżanki, a wyżala się akurat Marii ze spraw związanych ze zdradami jej męża, który to niegdyś był kochasiem jej przyjaciółki. Podejrzane. xD
    Na koniec chciałabym wcisnąć Ci jeszcze taką chamską reklamę mojego bloga http://little-starlet.blogspot.com/ Serdecznie zapraszam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję i obiecuję, że wpadnę na sto procent! :D

      Usuń