- Marie, wszystko jest w porządku, Vianna może zostać u nas tak długo jak to będzie konieczne, jest takim grzecznym dzieckiem... - powiedziała mama, a ja szybko się rozłączyłam mówiąc coś o tym, że mam ważne spotkanie. Tak naprawdę siedziałam w domu i rozmyślałam o tym, dlaczego jestem tak wyrodną matką. Giovanna była w Rzymie już niecałe dwa miesiące, a ja ani raz się z nią nie spotkałam. Wiele razy miałam taką możliwość, wolny weekend, czy coś w tym stylu, ale nigdy nie mogłam się do tego zebrać. Kochałam ją, ale nie miałam głowy do tego, aby spędzać z nią czas. Było mi tylko wstyd przed rodzicami, za to, że tak zaniedbuje własne dziecko. Chociaż w tej dziedzinie niezaprzeczalnym liderem był Mick. Nie widział naszej córki od kilku miesięcy, nawet nie dzwonił, po prostu zniknął, a ja nawet nie miałam czasu, aby o tym pomyśleć, aż do tego dnia. Skorzystałam z wolnej soboty i wykręciłam numer do mieszkania Jaggerów. Odebrała gosposia, a po chwili przekazała słuchawkę Michaelowi.
- Stęskniłaś się za mną? - spytał rozbawiony. - Co słychać?
- Nic. Masz jakieś plany na najbliższe kilka miesięcy?
- Przez cały czas pracujemy nad płytą, a co?
- W takim razie możesz przyjechać do mnie po Giovannę, weźmiesz ją do siebie na jakiś czas. - powiedziałam, uświadamiając sobie to jak łatwo mogę "pozbyć" się córki, tym samym wyręczając rodziców.Tak, po prostu byłam wyrodną matką i musiałam się z tym pogodzić.
- Chyba sobie żartujesz. Nie wiem czy zapomniałaś, ale ja mam obowiązki, poza tym mieszkam z Bianką i Jade, nie ma mowy.
- Posłuchaj, Mick. Albo pojedzie do Ciebie, albo skieruję sprawę do sądu, będziesz mi płacił alimenty. - powiedziałam, wiedząc, że właśnie postawiłam na swoim. Michaelowi zawsze przeszkadzało to, że musi dawać Marshy kilka tysięcy na miesiąc. Był tak odrażająco skąpy, miał na koncie miliony, a żałował dziecku na pieluchy.
- Mieliśmy umowę, Maria... żadnych alimentów.
- Właśnie ją zerwałam. Zadzwoń do mnie tydzień przed przyjazdem, cześć.
* * *
- Romeo, podejdź tu na chwilę. - powiedziałam do mojego asystenta, który siedział przy swoim biurku i pisał coś w zeszycie. Przy wchodzeniu do mojego gabinetu odbił się od szklanych drzwi. Czasami zastanawiałam się co tak rozkojarzony i nierozgarnięty człowiek robi na miejscu mojego głównego asystenta. Ratowało go chyba tylko to, że był słodki i robił dobrą kawę. - Przynieś mi bilans dochodów z tego miesiąca i ilość sprzedanych egzemplarzy. Później zadzwoń po taksówkę i powiedz, że ma być tutaj za dwie godziny.
- Już się robi.
- Aha! I zadzwoń do Thomasa Collinswortha, przypomnij mu o dzisiejszym spotkaniu.
- Tak jest. - powiedział i wyszedł, potykając się o dywan.
Skończyłam pisać artykuł do kolejnego wydania, po czym odwiedziłam dyrektora działu okładkowego, Phila.
- O, a ja właśnie miałem do Ciebie iść. Posłuchaj Mario, mam taki pomysł. Otóż ostatnio rozmawiałem z jedną pracownicą i podrzuciła mi ona pewien pomysł. Co Ty na to, abyśmy w następnym wydaniu umieścili na okładce Johna i Yoko? Piękna kobieta, orientalna uroda, mogłaby zwrócić uwagę ludzi na to, że nie tylko amerykanki mogą pięknie wyglądać. Poza tym wszyscy kochają Beatelsów, John byłby dobrą reklamą. - zaproponował, a ja miałam ochotę, aby uderzyć siebie (albo jego) otwartą dłonią w twarz.
- Czy Ty oszalałeś, Phil? To najgłupszy pomysł jaki mi kiedykolwiek przedstawiłeś. To jest pismo o MODZIE, a nie o muzyce, poza tym The Beatles już nie ma, a Yoko nigdy nie zgodziłaby się na sesję dla nas. I co to ma być za stwierdzenie? Nie tylko amerykanki mogą pięknie wyglądać? Głupiejesz, Phil. Może lepiej byś się sprawdził w magazynie muzycznym, hm?
- Przepraszam, Mario, to faktycznie był głupi pomysł. Może lepiej umieśćmy na okładce jakąś aktorkę?
- Nie, umieścimy na niej modelkę, zwykłą modelkę. Aktorka odciągnie uwagę od ubrań. Przypomnij sobie za co płacą nam projektanci, kobieta która prezentuje ubrania to tylko wieszak. Nie musi być sławna. - odparłam i wróciłam do siebie. Skończyłam już pracę na ten dzień. Wzięłam tylko torebkę i wyszłam z redakcji, kierując się prosto do sklepu z ubraniami, musiałam odreagować tę napiętą sytuację i spotkanie, które czekało mnie tego samego dnia.
Po godzinie włóczenia się po nowojorskich butikach wróciłam pod siedzibę pisma, gdzie czekała na mnie taksówka. Kierowca wrzucił moje zakupy do bagażnika i otworzył mi drzwi. Powoli wsiadłam, poczekałam aż facet dotrze na swoje miejsce po czym ruszyliśmy w stronę jednej z najbardziej luksusowych restauracji na Manhattanie.
Cieszyłam się z tego spotkania, chciałam ponownie ujrzeć Thomasa, chociaż z drugiej strony wiedziałam, że nie mogę liczyć na ocieplenie naszych stosunków. Zachowałam się podle w stosunku do niego i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę.
Tom siedział przy jednym ze stolików w przytulnym ogródku, dosiadłam się do niego, po czym nastała chwila krępującej ciszy. Patrzeliśmy się na siebie i nie wiedzieliśmy co powiedzieć.
- Masz muchę na twarzy. - powiedziałam, zauważając tego odrażającego owada na policzku bruneta. - Już odleciała...
- Miło Cię znowu widzieć. Ładnie wyglądasz.
- Ty również. Zrobiłeś coś z włosami?
- Zmieniłem fryzjera. - odparł wyraźnie zmieszany. - Maria, nie przyszedłem tutaj, aby rozmawiać o włosach. Chciałbym załatwić to najszybciej jak się da.
- W takim razie przejdźmy do rzeczy.
- Jak już wiesz, sprzedałem galerię. Nie sądziłem, że dostanę za nią tyle pieniędzy, pomyślałem, że oddam ci połowę, bo w końcu to Ty byłaś główną inwestorką. Ja wracam do Paryża, z moją dziewczyną, nie potrzebuję tak dużej sumy. Chciałbym tylko wynająć jakieś małe mieszkanie. - powiedział, a mi zrobiło się po prostu przykro. Nie porównałabym tego do wbicia noża w serce, bardziej do ukąszenia komara, ale i tak mnie to nieco zabolało. To naprawdę miało być nasze ostatnie spotkanie...?
- Nie, Tom... ja nie potrzebuję tych pieniędzy. Kup swojej dziewczynie prawdziwy dom, a nie jakąś klitę, później będziecie mieli dziecko i będziesz musiał szukać czegoś nowego, po co to komu. Od razu sprawcie sobie pałac. - powiedziałam żywo gestykulując dłońmi i kompletnie niespodziewanie zaczęłam płakać. To było żenujące.
- Maria, Ty płaczesz? - zapytał niczym ostatni kretyn. - Przepraszam.
- Za co mnie przepraszasz? Idź do swojej dziewczyny, zapewne się stęskniła. I zachowaj te pieniądze. Miłego dnia, Tom. - powiedziałam i podniosłam się z drewnianego krzesła, ocierając łzy rękawem długiej sukienki. Czy to naprawdę możliwe, że tak mnie to zabolało? Czułam tak niewyobrażalną zazdrość w związku z tym, że Tom znalazł sobie dziewczynę. Wolałabym, abym to ja nią była. Byłam już tak długo samotna... nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo chciałabym mieć kogoś, kto by mnie kochał.
Gdy byłam przy postoju taksówek dogonił mnie Thomas.
Odczekał kilkanaście sekund, aby móc normalnie oddychać, po czym wypowiedział słowa, które zaważyły nad dalszym życiem nas obojga.
Gdy byłam przy postoju taksówek dogonił mnie Thomas.
Odczekał kilkanaście sekund, aby móc normalnie oddychać, po czym wypowiedział słowa, które zaważyły nad dalszym życiem nas obojga.
- Ja kłamałem. Nie mam dziewczyny. Przyszedłem tu, bo chciałem się zapytać czy Ty nią zostaniesz, ale nie potrafiłem, jak Cię ujrzałem to zdałem sobie sprawę z tego, my po prostu nie możemy być razem, Ty masz tak dobrą posadę, tyle pieniędzy, a ja? Nie mam pracy, żadnych perspektyw na przyszłość. Jesteśmy z innych światów. Poza tym przez tak długi czas nie mieliśmy kontaktu...
Nie potrafiłam niczego z siebie wykrztusić. Po prostu przytuliłam mężczyznę, który był o głowę wyższy ode mnie i płakałam, podobnie jak on. W tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, jak wiele dla mnie znaczył i jak bardzo mi go brakowało przez te wszystkie miesiące.
- Będę twoją dziewczyną, Tom... mogę zostać nawet Twoją żoną.- powiedziałam roześmiana.
Brunet uklęknął przede mną na brudnym chodniku, chwycił moje dłonie i...
- Przepraszam, nie mam pierścionka, ale... - podniósł liścia z chodnika i nabił go na mojego palca. - Wyjdziesz za mnie? - spytał, a po mojej twarzy zaczęły płynąć łzy wzruszenia, szczęścia i śmiechu, spowodowane tym uroczym pierścionkiem.
- Tak. - odpowiedziałam, także uklęknęłam i przytuliłam Tom'a.
Przez dziesięć minut przytulałyśmy się na środku Manhattanu i płakaliśmy ze wzruszenia. Boże, o było takie dziwne, to się stało tak szybko, nawet nie myślałam o konsekwencjach tego co zrobiłam. Brakowało mi go, ale kurwa... małżeństwo? Tak po prostu? Co Ty zrobiłaś, durna kobieto?
. . . . . . . . . . . . . . . . . .
O rany, wyjątkowo nie podoba mi się ten rozdział, mam nadzieję, że mnie za niego nie zamordujecie. ;_;
chciałam przy okazji polecić Wam bloga Vureshki, w którym już się zakochałam! Obiecuję, że jutro strzelę Ci jakiś komentarz. ;3
CHOLERNIE CIĘ PRZEPRASZAM, DAWNO MNIE TU NIE BYŁO. ŻYCIE MNIE POCHŁONĘŁO, CHOLERA I CIERPIĘ NA BRAK CZASU.
OdpowiedzUsuńPRZEPRASZAM :C/ J.ISBELL
Joanne, nie przepraszaj mnie, bo aż mi się głupio robi. ;_;
OdpowiedzUsuńja też mam u Ciebie chyba dwa zaległe rozdziały, a nie mogę się zabrać za nadrobienie... ale obiecuję, że do wtorku się ogarnę i wszystko przeczytam. xD
Nareszcie Maria podjela jakies decyzje z Mickiem i Vianna, czekalam na to :)
OdpowiedzUsuńO bozeee, jak szybko ;_; Tom+Marie? Musze to przemyslec XD Nie no, niech beda szczesliwi, bla bla bla XD
Co u Jimmy'ego? :( Bedzie chociaz w jednym rozdziale watek o nim?
Przepraszam za ten komentarz, jak zwykle :D
Nie no, no coś Ty, Zuzia, nie zamorduję Cię. Teraz.
OdpowiedzUsuńZacznijmy od tego, że chciałam Ci podziękować za link do bloga Vureshki - Dziękuję Ci bardzo. ♥
A teraz zajmę się Twoim rozdziałem, bo z samego początku sprawił on, że się ucieszyłam, a potem (ostatnie słowa Marii) zabiły mnie, ją i Ciebie. Ryszard żyje, nie mogłabym go zabić. XD
Na samym początku mam kłótnię Micka i Marri, a ja... Pierwszy raz w życiu, zgadzam się z nią. Tak. Niech Mick też się Vianną zajmie, w końcu jej ojcem jest. Nie wiem czy już CI to mówiłam, ale bardzo lubię tego Twojego Jaggera. Taki cham i w ogóle, i to jest w nim najlepsze. Nie jest on całe szczęście nie wiadomo jaki kochany. W ogóle w życiu Maryśki nie ma żadnego kochanego mężczyzny. Zauważyłaś? Na większości blogach jest inaczej, a tu... Prawdziwe tak, no. Jedynie Tom taki, ale on też Marię potrafił obrazić. Tak w ogóle to przejdę teraz do tematu 'bycia matką', więc...
Maria jest złą matką, ale przynajmniej kocha Viannę, nie potrafi tego okazać, ale przynajmniej przed sobą samą potrafi powiedzieć, że kocha, że była gotowa i że chciałaby z nią przebywać. No, ale to Maria, więc ma ona kilka twarzy. XD Z jednej strony chciałaby, ale z drugiej ciągle oddaje ją rodzicom albo wpycha do Micka (choć to zrobić naprawdę powinna). A najlepszy w tym wszystkim jest to, że Jagger nie płaci alimentów! Ha, Maria, dobrze! Gróź mu, przyda Ci się to. Na serio, Mick mógłby płacić.
Ale przejdę teraz do drugiej części rozdziału, gdzie to Maria spotyka się z Thomasem, a potem dzieją się różne, dziwne rzeczy, które jednak bardzo mi się spodobały. XD Ogłaszam teraz, że w całym tym rozdziale najlepsza była 'mucha na twarzy'. XDDD Padłam jak to przeczytałam, po prostu! XD
Ok, ok, spokój, idziemy z tym dalej, do tego WAŻNEGO. THOMAS OŚWIADCZYŁ SIĘ MARII!!! A ONA SIĘ ZGODZIŁA, KURWA, ŻE NO, SUPER-EKSTRA!!!
Pierścionek też był boski. XD Przez to całe zdarzenie Thomas kojarzy mi się z takim ciapowatym gostkiem. Naprawdę. XD No, ale Maria się zgodziła, a jeszcze niedawno mówiła, że kręcą ją niegrzeczni, że tak powiem. XD Nie no, cieszę się, ale... moje szczęście długo nie trwało. Wiesz dlaczego? Jasne, że wiesz! Maria pomyślała, że na mózg chyba padła, że zgodziła się chajtać z Thomasem. Ja tu już planowałam piękną imprezkę, a ona mi z takim tekstem wyjeżdża. Jednak jest okropna. ;____;
Zuzka, zmykam już stąd, bo czeka mnie jeszcze wiele roboty, bo niedziela. ;____; Nie lubię tego dnia, bo następnego jest poniedziałek i szkoła. ;____;
Idę cierpieć.
Papa, Zuzanno! Papa, Ryszard!