Minęło trzynaście kolejnych miesięcy mojego wręcz bajkowego życia, z dala od kłopotów i innych zawirowań. Akcje z obrońcami praw zwierząt odeszły w niepamięć zaraz po tym jak tata zjawił się w Nowym Jorku, od tamtej pory przeczytałam tylko kilka niezbyt pochlebnych artykułów w gazetach plotkarskich, ale kto by się tym przejmował? Na pewno nie ja. Nigdy nie obchodziła mnie opinia obcych osób.
Thomas okazał się być fatalnym biznesmenem i po trzech miesiącach przejęłam wszystkie akcje, które wcześniej wykupił, dzięki czemu odrobiłam wszelkie straty finansowe w niecałe cztery miesiące. Całkiem podobała mi się zabawa w bizneswoman, tym bardziej, że wyraźnie miałam głowę do interesów i zazwyczaj wszystko szło po mojej myśli.
Moja córka miała już prawie trzy lata. Była naprawdę ślicznym dzieckiem. Miała oczy i usta Micka, mój nos i jasne, lekko falowane włosy, a oprócz tego zachwycała wszystkim swoją piękną figurą. Nie wyglądała jak wór słoniny, ale też nie była kościotrupem. Skradła serce Oscara de la Renty, który szył dla niej malutkie sukieneczki, a Fendi specjalnie na moje zamówienie tworzyło miniaturowe, SZTUCZNE futerka w lamparcie cętki.
Jednak oprócz swojego wyglądu miała do zaoferowania połączenie charakteru mojego i Micka, co dawało mieszankę wybuchową. Vianna wręcz uwielbiała słówka typu "mamusiu, kupisz mi to?" lub "chciałabym to mieć", a ja zawsze dawałam jej to, o co prosiła. Byłam typowym przykładem matki, która rozpieszczała swoje dziecko od najmłodszych lat, aby wynagrodzić mu to, że zazwyczaj schodzi na drugi plan przez pracę, na którą poświęcałam kosmiczną ilość godzin.
Thomas wydawał się być oburzony tym jak ją wychowuje, ale co mógł zrobić? Sam nie miał dla niej czasu, bo od kiedy rozpoczął swój handel obrazami to przez większość czasu podróżował z miejsca w miejsce w związku z czym rzadko bywał w domu.
Gdzieś w tym wszystkim znaleźliśmy odrobinę czasu na to, aby zorganizować najlepszy ślub pod Słońcem. Zdecydowaliśmy się na Nowy Jork, w związku z czym Bianka, Mick, Rosalie, Steven i kolega Thomasa musieli pofatygować się do Stanów, ale czego nie robi się dla przyjaciół?
Wszystko miało odbyć się kameralnie; zawarcie małżeństwa w ośrodku stanu cywilnego, a później krótkie przyjęcie w najlepszej nowojorskiej restauracji. Nawet mój strój był niesamowicie skromny. Sukienkę zaprojektował de la Renta, bo przecież któż inny, była biała, przed kolano, bez żadnych zdobień.
Jerry postanowiła popisać się swoimi umiejętnościami i zrobiła z moich włosów elegancką fryzurę, a'la Coco Chanel. Ta kobieta naprawdę potrafiła zrobić wszystko. Od krewetek po fryzurę ślubną.
Gdy nakładałam na twarz makijaż dosiadła się do mnie Vianna, która nadal miała na sobie tylko koszulkę Thomasa, wyglądającą na niej jak worek na śmieci.
- Skarbie, dlaczego się jeszcze nie ubrałaś?
- Bo wujek powiedział, że mamy jeszcze godzinę. - no tak, Thomas był nazywany "wujkiem Tom'em", bo jakby to wyglądało, gdyby Giovanna mówiła zarówno do niego jak i do Micka "tato"? - Ślicznie wyglądasz, mamusiu. Jak anioł. - skomplementowała mnie córka i wpatrywała się we mnie jak obrazek. - Jak będę dorosła to też będę taka ładna jak ty?
- Będziesz sto razy piękniejsza. - odparłam z uśmiechem.
- A ciocia i tata przyjadą z Jade?
- Wydaje mi się, że przyjadą sami. - odparłam i zrobiłam cieniutką kreskę wzdłuż oka.
- Szkoda, będzie mi się nudziło. - powiedziała wyraźnie zawiedziona. Koniecznie musiałam znaleźć jej jakieś zajęcie, bo domyślałam się co będzie robiła w restauracji i nie była to zbyt pozytywna wizja.
- Nie będziesz musiała cały czas z nami siedzieć, jak będziesz chciała to Jerry pójdzie z Tobą do domu. - zaproponowałam.
- To fajnie. - powiedziała z uśmiechem.
Gdy skończyłam się malować udałyśmy się do pokoju Vianny, aby przygotować ją do tego jakże ważnego wydarzenia, które mnie osobiście zaczęło przerażać. Nie byłam pewna co do tego czy Thomas jest tym mężczyzną, z którym chciałabym spędzić resztę życia. Nie chciałam popełniać błędu, ale wiedziałam, że jest już za późno na to, aby z tym poczekać. Miałabym nagle wejść do łazienki, w której Tom się szykował i powiedzieć coś w stylu "Wiesz co? Może jednak przełożymy ten ślub? Dwa kolejne lata nas nie zbawią".
- Mamo, jestem głodna. - wymamrotała Giovanna, gdy skończyłam ją ubierać.
Poszłyśmy razem do kuchni, a Vianna wyciągnęła z szafki rogalika z czekoladą.
- Tylko jedz ostrożnie, postaraj się nie ubrudzić. - powiedziałam i poszłam do łazienki, gdzie urzędował Tom.
Poprzedniego dnia Jerry namawiała mnie przez kilka godzin, na to abym poszła do domu jakiejś koleżanki i tam się naszykowała, bo pan młody nie powinien widzieć swojej przyszłej żony przed ślubem, ale takie coś było moim zdaniem idiotyczne. Miałam gdzieś te wszystkie ślubne tradycje, przesądy i inne sprawy. Chciałam tylko mieć na placu obrączkę, podpisane papiery i święty spokój od tego cyrku, który nie dawał mi spokoju od kilkunastu miesięcy.
- Za niecałe pół godziny musimy wyjść, a nikogo jeszcze nie ma.
- Mają poczekać na nas przed urzędem, Romeo zamówił im taksówki, nie powinni mieć z dotarciem żadnych problemów. - odparłam ze spokojem. - Zastanawiam się, czy Mick jeszcze żyje, podróż z Rosalie w jednym samolocie nie była dobrym rozwiązaniem, ona go zamęczy.
- W końcu raz będzie robił ze swoimi fankami coś innego. - no tak, tu miał rację. Michael zapewne rzadko miał okazję do rozmowy z kobietami, które go uwielbiały, wszystkie pchały mu się do łóżka, a jeśli tak nie było to prędzej czy później je tam zaciągał po kilku uroczych słówkach.
* * *
- Jakim samochodem jedziemy? - zapytał Thomas, gdy byliśmy już gotowi i powoli opuszczaliśmy dom.
- Myślę, że Mercedesem, on jest największy. - odparłam i wyciągnęłam kluczyki od auta z wiklinowego, małego koszyczka.
Zeszliśmy na dół całą czwórką. Zastanawiałam się nad tym czy tylko ja pałam taką nienawiścią do wszelkiego rodzaju ślubów. Nie rozumiałam tego całego przedślubnego szału i stresu. Po co panikować, gdy chodzi o kilka czy kilkanaście godzin i, co najważniejsze, po co zapraszać na to całą swoją rodzinę? Nawet ciotki czy kuzynki, których nigdy wcześniej się nie widziało? Dla zasady?
Osobiście już przed pałacem ślubów modliłam się o to, aby wszystko jak najszybciej się skończyło. Chciałam położyć się w swoim łóżku z Thomasem u boku, z dala od tej całej szopki...
- Uuu, no proszę, państwo młodzi! Maria, jak zawsze wyglądasz oszałamiająco! - skomentował Mick, gdy tylko wysiedliśmy z samochodu, co bardzo zniesmaczyło Biankę. - Ciekawe co kryje się pod tą sukienką... - dodał z rozbawieniem widząc minę swojej żony.
- Oj weź Ty się lepiej nie odzywaj, kretynie. - odparła pani Jagger. - Świetna sukienka, Mary. Tylko Oscar mógłby stworzyć coś tak pięknego w swojej prostocie. - dodała z podziwem.
- Jest niezaprzeczalnym geniuszem. - powiedziałam i uśmiechnęłam się.
Niedługo później na miejscu zjawiła się Rosalie i Steven. Nie było z nimi Ariany, co lekko mnie zaniepokoiło, zważywszy na to, że Jade również została z nimi. Sądziłam, że Giovanna będzie mogła się z nimi pobawić na przyjęciu, a skoro miała być jedyną młodą osóbką to wolałam nie myśleć o tym jak strasznie będzie marudziła.
- Jezu Chryste, Steven, mówiłam Ci, że ja to powiem. Ty najlepiej siedź cicho. - usłyszałam z oddali.
- Co chcesz powiedzieć, Rosie? - spytał Mick, któremu humor tego dnia bardzo dopisywał.
- O nie, Ty to już w ogóle nie masz dzisiaj prawa głosu. Dlaczego zniknęliście na lotnisku? Myślałam, że podczas lotu porozmawiamy, a Wy nagle wyparowaliście!
- Mieliśmy miejsca na samym końcu, ale jestem pewna, że będziesz miała okazję do rozmowy z moim mężem, przed nami cała noc. - wtrąciła Bianca ze sztucznym uśmiechem. Byłam w stu procentach pewna, że podczas podróży zdążyła pokłócić się z Michaelem, ale postanowiłam zapytać o to później, gdy będziemy same.
- No ja też jestem tego pewna. Musimy obgadać sprawę koncertu, czekam na niego i czekam. Czy to taki problem wystąpić w Paryżu skoro się tam mieszka? I w ogóle to mógłbyś nas czasami odwiedzić, jesteśmy znajomymi!
- Kochaniutka, na pewno kiedyś do Ciebie wpadnę, musisz mi tylko napisać swój adres. - powiedział Mike i puścił blondynce oczko.
- Myślę, że powinniśmy już wejść, zostało nam siedem minut. - wtrąciłam i chwyciłam Thomasa za rękę.
- Dobry pomysł. - mruknął Steven, po czym wszyscy skierowaliśmy się do środka wielkiego budynku.
Po odnalezieniu sali dotarł do nas spóźniony świadek Charlie, który okazał się być odrażającym motocyklistą z długimi włosami i skórzaną kurtką na swoim wielkim ciele. Rosalie od razu złapała z nim wspólny język...
- Witam państwa, zgromadziliśmy się dzisiaj, aby uczestniczyć w zaślubinach Marii Antoni Moretti - Morrison oraz Thomasa Raphaela Collinswortha. - i tak dalej, i tak dalej, krótkowłosa, pulchna kobieta przez dłuższy czas mówiła o tym czym jest małżeństwo, jak powinno ono wyglądać i zanudzała wszystkich innymi bzdurami.
Później nadeszła pora na obrączki, swoją drogą to były one przepiękne. Wykonane z białego złota, Thomasa była bez żadnych dodatków, a moja miała trzy małe diamenty na środku.
Na sam koniec podpisaliśmy kilka papierów i cała ceremonia dobiegła końca. Pół godziny to w sumie nie tak dużo czasu, myślałam, że będzie gorzej.
Zostało już tylko a' la przyjęcie na Manhattanie, a później całkowity koniec tego wszystkiego. Dam radę.
Zeszliśmy na dół całą czwórką. Zastanawiałam się nad tym czy tylko ja pałam taką nienawiścią do wszelkiego rodzaju ślubów. Nie rozumiałam tego całego przedślubnego szału i stresu. Po co panikować, gdy chodzi o kilka czy kilkanaście godzin i, co najważniejsze, po co zapraszać na to całą swoją rodzinę? Nawet ciotki czy kuzynki, których nigdy wcześniej się nie widziało? Dla zasady?
Osobiście już przed pałacem ślubów modliłam się o to, aby wszystko jak najszybciej się skończyło. Chciałam położyć się w swoim łóżku z Thomasem u boku, z dala od tej całej szopki...
- Uuu, no proszę, państwo młodzi! Maria, jak zawsze wyglądasz oszałamiająco! - skomentował Mick, gdy tylko wysiedliśmy z samochodu, co bardzo zniesmaczyło Biankę. - Ciekawe co kryje się pod tą sukienką... - dodał z rozbawieniem widząc minę swojej żony.
- Oj weź Ty się lepiej nie odzywaj, kretynie. - odparła pani Jagger. - Świetna sukienka, Mary. Tylko Oscar mógłby stworzyć coś tak pięknego w swojej prostocie. - dodała z podziwem.
- Jest niezaprzeczalnym geniuszem. - powiedziałam i uśmiechnęłam się.
Niedługo później na miejscu zjawiła się Rosalie i Steven. Nie było z nimi Ariany, co lekko mnie zaniepokoiło, zważywszy na to, że Jade również została z nimi. Sądziłam, że Giovanna będzie mogła się z nimi pobawić na przyjęciu, a skoro miała być jedyną młodą osóbką to wolałam nie myśleć o tym jak strasznie będzie marudziła.
- Jezu Chryste, Steven, mówiłam Ci, że ja to powiem. Ty najlepiej siedź cicho. - usłyszałam z oddali.
- Co chcesz powiedzieć, Rosie? - spytał Mick, któremu humor tego dnia bardzo dopisywał.
- O nie, Ty to już w ogóle nie masz dzisiaj prawa głosu. Dlaczego zniknęliście na lotnisku? Myślałam, że podczas lotu porozmawiamy, a Wy nagle wyparowaliście!
- Mieliśmy miejsca na samym końcu, ale jestem pewna, że będziesz miała okazję do rozmowy z moim mężem, przed nami cała noc. - wtrąciła Bianca ze sztucznym uśmiechem. Byłam w stu procentach pewna, że podczas podróży zdążyła pokłócić się z Michaelem, ale postanowiłam zapytać o to później, gdy będziemy same.
- No ja też jestem tego pewna. Musimy obgadać sprawę koncertu, czekam na niego i czekam. Czy to taki problem wystąpić w Paryżu skoro się tam mieszka? I w ogóle to mógłbyś nas czasami odwiedzić, jesteśmy znajomymi!
- Kochaniutka, na pewno kiedyś do Ciebie wpadnę, musisz mi tylko napisać swój adres. - powiedział Mike i puścił blondynce oczko.
- Myślę, że powinniśmy już wejść, zostało nam siedem minut. - wtrąciłam i chwyciłam Thomasa za rękę.
- Dobry pomysł. - mruknął Steven, po czym wszyscy skierowaliśmy się do środka wielkiego budynku.
Po odnalezieniu sali dotarł do nas spóźniony świadek Charlie, który okazał się być odrażającym motocyklistą z długimi włosami i skórzaną kurtką na swoim wielkim ciele. Rosalie od razu złapała z nim wspólny język...
- Witam państwa, zgromadziliśmy się dzisiaj, aby uczestniczyć w zaślubinach Marii Antoni Moretti - Morrison oraz Thomasa Raphaela Collinswortha. - i tak dalej, i tak dalej, krótkowłosa, pulchna kobieta przez dłuższy czas mówiła o tym czym jest małżeństwo, jak powinno ono wyglądać i zanudzała wszystkich innymi bzdurami.
Później nadeszła pora na obrączki, swoją drogą to były one przepiękne. Wykonane z białego złota, Thomasa była bez żadnych dodatków, a moja miała trzy małe diamenty na środku.
Na sam koniec podpisaliśmy kilka papierów i cała ceremonia dobiegła końca. Pół godziny to w sumie nie tak dużo czasu, myślałam, że będzie gorzej.
Zostało już tylko a' la przyjęcie na Manhattanie, a później całkowity koniec tego wszystkiego. Dam radę.
Zaraz skomentuję, a tymczasem u mnie nowy xd
OdpowiedzUsuńW tym rozdziale Marie=ja xD Też jakoś niespecjalnie przepadam za ślubami. Moze dlatego, ze go nigdy nie bede miala? Hahaha
OdpowiedzUsuńGiovanna jest juz taka duza?!?!?! Jak to?! Przeciez przed chwila byla malutka dziewczynka, ktora tylko plakala. Szybko :O
Pozdrawiam i przepraszam, ze wczesniej nie pisalam komentarza, ale czas... No. Weny :*
Aśka ma dar przekonywania bądź jestem za miękka. Umarłam. Muszę przywrócić blogi. Tak, jestem za bardzo miękka i szybko ulegam. Każdy ma być zadowolony, więc idę, zaraz będą lecz nie wiem czy coś opublikuję w tym miesiącu.
OdpowiedzUsuńWłaśnie, co z Chelle? Ja nie mam z nią kontaktu. ;______;
Muehehe. Isbell ma dar. XD
UsuńZuziu ja Cb przepraszam, ale jestem u babci, komp padl, a ja nie mam zasilacza. Nie lubie komentowac z komorki, dlatego trzasne Ci zajebiaszxzy kom jutro. $orry :( // Joanne Isbell
DO MNIE, DO MNIE INFORMACJA OD CHELLE!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDobra, już Ci piszę zajebiaszczy komentarz.
OdpowiedzUsuńNa początek
ZABIJĘ MARIE.
MOTOCYKLISTA W DŁUGICH WŁOSACH I W SKÓRZE JEST ZAJEBISTY, ONA JEST GŁUPIA, ONA SIĘ NIE ZNA, IDĘ JĄ ZABIĆ, PAPA!
ONA TYLKO ZWRACA UWAGĘ JAK TO WYGLĄDA, JEST ŻAŁOSNA, LUDZI NIE OCENIA SIĘ PO WYGLĄDZIE!
13 MIESIĘCY?
GDZIE W TYM WSZYSTKIM COKOLWIEK O MORRISONIE?! NAWET JĄ TO NIE RUSZYŁO, JAK POWIEDZIANO NAZWISKO "MARIA MORETTI-MORRISON". NAWET TO NIE OBUDZIŁO W NIEJ WSPOMNIEN I WGL CO Z TYM PIERŚCIONKIEM OD JIMA, NOO, JAK TAK MOŻNA. JA WIEM, ŻE NIE MOŻE CIĄGLE ŻYĆ TYM, ŻE JIM NIE ŻYJE I BYĆ NIESZCZĘŚLIWĄ, ALE POWINNA O NIM PAMIĘTAĆ, DO CHOLERY!
I GDZIE JEST NASZ PAGE?! NIE ZAPROSIŁA GO?! O, TO SUKA!
I CO Z TEGO, ŻE SZTUCZNE FUTERKA? JA PITOLE, ONA UBIERA DZIECKO W FUTRA, JAK JAKĄS STARĄ BABĘ?! JA PITOLE!
ONA TO JEST JEDNAK GŁUPIA. WSPÓŁCZUJĘ GIOVANNIE.
KOGO OBCHODZI, CO PRZEZ KOGO JEST PROJEKTOWANE? JAK MAŁA PÓJDZIE DO SZKOŁY, TO RACZEJ MAŁO BĘDZIE OBCHODZIŁO, W CO JEST UBRANA, A BIEDNIEJSI UCZNIOWE BĘDĄ SMUTNI PRZEZ TO. NO BO PRZECIEŻ TO JEST CÓRKA MARIE, TO ONA MUSI WYGLĄDAĆ LEPIEJ OD INNYCH - SARKAZM- FUUUUU, NOSZ KURDE!
HEH, TAK, NIECH MAŁA OKAŻE WIĘCEJ CHARAKTERU MICKA, BĘDZIE ŚMIESZNIE.
EJ, WPADŁAM NA TAKI GENIALNY POMYSŁ.
BO JAK GIOVANNA BĘDZIE TAKA WIĘKSZA NP 16 LAT, TO MOŻE NIECH SPOTKA JIMMY'EGO <3
ALBO JAK BĘDZIE MIAŁA 5 XD NIEZALEŻNIE, ALE NIECH SPOTKA PAGE'A NIECH SIĘ ZAINTERESUJE ROCK N' ROLLEM, BĘDZIE ZAJEBIŚCIE! <333
CO DO MERCEDES...MERCEDES TO JEST RODZAJ ŻEŃSKI. FACET TAK NAZWAŁ FIRMĘ, BO CÓRKA PIONERA AUTOMOBILI MIAŁA TAK NA IMIĘ. WIĘC "JEDZIEMY MERCEDES", A NIE "MERCEDESEM". ALE TO NIC NIE ZNACZACY BŁĄD, BO DZISIAJ LUDZIE I TAK MÓWIĄ MERCEDESEM A NIE MERCEDES. XD
JA PITOLE, ZNOWU MA ZAMÓWIONĄ SUKNIĘ U JAKIEGOŚ OSCARA? CZY ONA NIE MA NA CO WYDAWAĆ KASY? JA PITOLE...
NO I TO ZACHOWANIE BIANCII...HM...
A TERAZ SHAYLA
Jestem bliska wybuchu, więc tam ostrożnie z Marie, bo ja czasami tak się na nią wkurwiam, że mam ochotę rozjebać laptopa i...wybacz, ale przez nią czasami tracę ochotę na czytanie Twojego dzieła. No przepraszam, ale taka jest prawda. Postaram się to przetrzymać.
Weny! ;*