- Każda normalna para wyjeżdża w podróż poślubną, tylko my nie!
- Jak Ty to sobie wyobrażasz? Mam zostawić pracę, wszystkie interesy, dziecko i jak gdyby nigdy nic jechać sobie z Tobą w jakieś urocze miejsce, gdzie zapewne całe dnie spędzałabym na denerwowaniu się i rozmyślaniu nad tym co dzieje się w Nowym Jorku? - zapytałam ze spokojem, który za każdym razem doprowadzał Thomas'a do szału. Nie mógł zrozumieć tego jak mogłam mówić z takim opanowaniem, podczas, gdy on chodził nabuzowany i nie mógł usiedzieć na miejscu. Ja natomiast nie mogłam zrozumieć tego jak może wymagać ode mnie czegoś takiego. Dwa tygodnie urlopu? To istne szaleństwo. Nie wyobrażałam sobie tego, jak jakikolwiek egzemplarz Fragility wychodzi z redakcji bez mojego zatwierdzenia czy nadzoru. Nie ufałam swoim pracownikom w tak dużym stopniu. Poza tym byłam właścicielką pewnych akcji, których z resztą chciałam się pozbyć i stale musiałam mieć na uwadze ceny na rynku. Nie zapominajmy o Giovannie, która z dnia na dzień coraz bardziej się do mnie przywiązywała i nie raz zdarzały się sytuację, gdy Jerry przychodziła z nią do redakcji, bo ciągle płakała i mówiła, że "chce do mamy".
- Tak, właśnie tak powinnaś zrobić. Masz setki pracowników, oni chyba mogą wszystkiego dopilnować, poza tym to tylko czternaście dni.
- To jest aż czternaście dni, z resztą przestańmy już o tym rozmawiać, dobrze wiesz, że i tak nigdzie z Tobą nie pojadę, bez względu na to, jakich argumentów użyjesz, a teraz wybacz, ale muszę iść.
- Mogę wiedzieć gdzie? - spytał w bardzo wkurzający sposób.
- Na spacer z Giovanną, żegnam. - odparłam arogancko i poszłam do pokoju mojej córki, aby zobaczyć czy Jerry już ją naszykowała.
- Już kończymy, pani Mario. - powiedziała z uśmiechem blondynka, gdy zapytałam ile zajmie jej robienie warkoczyków Viannie. Swoją drogą to czasami czułam się dziwnie, gdy Jerry nazywała mnie "panią", w końcu była ode mnie o dobre dwadzieścia lat starsza, poza tym pracowała dla mnie od pięciu lat, przeprowadziła się ze mną na inny kontynent i była dla mnie kimś w rodzaju zastępczej matki, dobrej wróżki i wszechmogącej pomocy. Poza tym ja od zawsze mówiłam do niej po imieniu.
- A gdzie będziemy szły, mamo?
- A co proponujesz? - zapytałam i przysiadłam na różowej, miękkiej pufie.
- Może do zoo? A później na lody! - odpowiedziała uradowana i klasnęła w dłonie.
- Nie ma problemu. - uśmiechnęłam się i poszłam do sypialni po torebkę. Thomas siedział na łóżku, przeglądając gazetę i nawet na mnie nie spojrzał, co z resztą miałam gdzieś. Od zawsze robił zbędne fochy i myślał, że będę go przepraszać. Ja nie miałam sobie absolutnie nic do zarzucenia.
Przejrzałam się jeszcze w lusterku, stwierdzając, że materiałowe, łososiowe spodenki przed kolano, marynarka w tym samym kolorze, biała bluzka i czarne buty na niskim obcasiku to idealny strój na wizytę w zoo.
* * *
- Mamo, a kiedy przyjedzie tata? - spytała Vianna, gdy stałyśmy w kolejce, aby zapłacić za wstęp.
- Hm, nie mam pojęcia, a stęskniłaś się za nim?
- Noo! Obiecał mi, że jak się spotkamy to pójdziemy na basen i nauczy mnie pływać!
- Oo, to świetnie. - powiedziałam, chociaż tak naprawdę byłam załamana tym, co powiedziała mi moja córka. MICK miałby iść z nią na basen? To nie mogło się dobrze skończyć.
Gdy w końcu weszłyśmy na teren zoo Vianna zaczęła biegać z miejsca w miejsce, a ja pędziłam tuż za nią. Była bardzo podekscytowana, a ja czułam dumę w związku z tym, że w końcu wygospodarowałam trochę czasu dla nas z dala od domu. Miałam serdecznie dosyć siedzenia w czterech ścianach. Właściwie to wielu rzeczy miałam dosyć. Kochałam swoją pracę, ale momentami było bardzo ciężko. Wiedziałam jednak, że nie mogę się poddać i rzucić wszystkiego w kąt, podobnie jak to zrobiłam z galerią sztuki. Fragility było częścią mojego życia.
- Wiesz, mamo, chciałabym mieć koleżankę. Taką, z którą mogłabym się bawić... - wymamrotała Giovanna, gdy przechodziłyśmy obok żyraf.
Od dawna rozmyślałam o tym, jak samotnie musi czuć się Vianna. Całe dnie spędzała z Jerry, która była od niej o pięćdziesiąt lat starsza. Ja całe swoje dzieciństwo spędziłam bez koleżanek i bez rodziców. Mama była lekarzem i całe dnie spędzała w pracy, tata mieszkał w innym kraju, a mną opiekowały się nianie, który były dla mnie strasznie surowe. Czasami było mi smutno i ciężko, ale gdy byłam starsza zaczęłam odnajdować w tym pozytywne cechy. Dzięki temu, że byłam z dala od innych osób w moim wieku nigdy nie zeszłam na złą drogę. Gdy zakolegowałam się z Victorią w Wenecji rodzice porządnie ją sprawdzili, poza tym bardzo mnie wtedy kontrolowali.
Nie chciałam, aby Giovanna była nieszczęśliwa, ale też wiedziałam, że rówieśnicy wpływają na dzieci bardziej niż ich rodzice, a ja nie wyobrażałam sobie tego, że moja córka miałaby skończyć jako zbuntowana nastolatka, która pali po kątach i późną nocą wraca z imprez. Ona miała zostać w życiu kimś za kogo nie musiałabym się wstydzić.
- Jeżeli chcesz to możemy kupić psa, on dotrzymałby Ci towarzystwa. - wypaliłam bez dłuższego namysłu. Vianna od razu to podłapała, a ja byłam pewna, że nie ma odwrotu i niebawem w naszym domu zagości pewna czworonożna istota.
- Nazwiemy go Gwen! - ustaliła blondynka i głośno się zaśmiała.
- Skąd taki pomysł?
- Gdzieś to usłyszałam...
- No dobrze, jeszcze do tego wrócimy. To co...
- A kupimy tego pieska dzisiaj? - przerwała mi Giovanna, a ja nie potrafiłam się nie zgodzić widząc jej słodką minkę.
- Kupimy. - odpowiedziałam z uśmiechem, a blondynka mocno mnie przytuliła, po czym kontynuowałyśmy oglądanie egzotycznych zwierząt.
* * *
Wróciłyśmy do domu dopiero po dziewiętnastej. Jerry, w przeciwieństwie do Thomasa była wniebowzięta, gdy tylko ujrzała naszą współlokatorkę, czyli maleńkiego, białego maltańczyka o imieniu Gwen.
- Maria, dlaczego kupiłaś tego psa?! - zapytał Tom, gdy tylko zamknęłam drzwi od sypialni. - Spełniasz wszystkie jej zachcianki. Nie pozwalasz jej spotykać się z innymi dziećmi, a sama niszczysz ją bardziej niż zrobiliby to inni ludzie.
- Sama jej to zaproponowałam. - odparłam i zaczęłam zakręcać włosy na wałki. - O nic nie musiała mnie prosić.
- Świetnie... po prostu wspaniale. Nie sądzisz, że powinnaś to ze mną skonsultować? W końcu ja też tu mieszkam.
- Tom, uspokój się, to tylko pies, a Ty robisz awanturę jakbym przyprowadziła do domu żyrafę... poza tym Jerry będzie się nim zajmowała.
- No jasne, za niedługo Jerry będzie robiła wszystko. Nie dość, że gotuje, sprząta, pierze Twoje pierdolone ubrania za kilkanaście tysięcy, opiekuje się Giovanną przez cały dzień to teraz jeszcze będzie opiekowała się zapchlonym kundlem?! Mogłabyś czasami zrobić coś sama, zamiast przez całe życie się kimś wyręczać. - powiedział i przysiadł na kanapie, czekając na to, co mam do powiedzenia.
- Zachowujesz się jak idiota, ochłoń, a dopiero później ze mną rozmawiaj, a teraz wyjdź z łaski swojej, bo muszę do kogoś zadzwonić.
- Po prostu mam rację i nie wiesz co powiedzieć.
- Po prostu nie będę z Tobą rozmawiała w taki sposób.
Tom wyszedł z sypialni trzaskając drzwiami, a ja dokończyłam czesanie włosów. Niepokojące stawało się to, że ostatnimi czasy coraz częściej dochodziło miedzy nami do sprzeczek. Thomas miał tendencję do wyolbrzymiania wszystkich problemów. Gdy odbywała się pomiędzy nami mała wymiana zdań na pewien mało ważny temat, on od razu zaczął robić mi wyrzuty z wszystkiego, co robię.
Co on miał na myśli mówiąc mi, że cały czas kimś się wyręczam? Czy to, że przemieniłam zwykłą gazetkę na jedno z najlepiej sprzedających się pism w Stanach Zjednoczonych było zasługą innych? Czy może miliony, które zgromadziłam na swoim koncie zdobyłam dzięki temu, że siedziałam na kanapie i błyszczałam, a inni odwalali za mnie całą robotę? Jeżeli ktoś się kimś wyręczał to on mną. To w końcu ja znalazłam mu pracę, mieszkał w moim mieszkaniu i dzięki mnie zyskał popularność w swoim "fachu". O ile fachem czy dobrą pracą można nazwać kupowanie i sprzedawanie obrazów z pewnym zyskiem.
Czasami zastanawiałam się nad tym, czy decyzja o zawarciu małżeństwa z Tomem nie była moim błędem. W końcu nie ufałam mu w stu procentach, wielu rzeczy nie rozumiał. Czasami miałam wrażenie, że to Mick jest lepszym kandydatem do rozmów i zwierzania się. I właśnie nadeszła pora na to, aby do niego zadzwonić.
Podeszłam do telefonu i wykręciłam numer do jego paryskiego mieszkania. Po kilku sygnałach usłyszałam w słuchawce głos gosposi, a już po chwili Michael powitał mnie swoim typowym "Co słychać, Złotko?".
- W sumie to nic, dzwonię, bo się stęskniłam. - powiedziałam, wiedząc, że jego samoocena właśnie podskoczyła o kolejne pięć stopni, o ile w ogóle mogła podskoczyć. Na moje oko to poziom maksymalny osiągnęła wieki temu.
- No wiesz... jakoś mnie to nie dziwi. Wystarczy jeden dzień beze mnie, a życie zmienia się w koszmar.
- Dokładnie...
- To mów co się u Ciebie dzieje. Jak Giovanna i ten Twój... jak mu było...? Bob? - zapytał, próbując mnie przedrzeźnić.
- U Giovanny wszystko dobrze, dzisiaj byłyśmy w zoo. Była zachwycona... a później kupiłyśmy psa, przez co pokłóciłam się z TOMEM. - powiedziałam, po czym rozsiadłam się na dywanie.
- Serio? Kupiłaś psa?! TY?!
- Tak, nie rozumiem co w tym dziwnego. Stwierdziłam, że skoro Vianna nie ma kontaktu z innymi dziećmi to chociaż będzie miała z kim się pobawić. Taki pies to idealna inwestycja, tym bardziej, że jest mały więc nie narobi zbyt dużo chaosu.
- Mogłabyś po prostu posłać ją do przedszkola, naprawdę sądzisz, że CZTEROLETNIE dzieci będą miały na nią zły wpływ? - zapytał śmiejąc się pod nosem.
- Może nie dzieci, ale opiekunowie na pewno. Prędzej umrę niż powierzę moją córkę jakiejś obcej kobiecie. Poza tym w przedszkolach jest bardzo mieszane... ekhm, towarzystwo. Co by było, gdyby Giovanna natknęła się na kogoś z patologicznej rodziny? O nie... wolę o tym nawet nie myśleć.
- Jesteś przewrażliwiona, kochana. Ehh, porozmawiamy o tym później, okej? Bianca właśnie wróciła z zakupów.
- Nie ma sprawy, miłej nocy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz