22 maja 2015

39. He loves me with every beat of his heart.

lipiec, 1976

    Robiłam właśnie ostatnie poprawki w artykule na temat trendów letnich, gdy Romeo powiadomił mnie, że dzwoni moja matka. Pomyślałam, że nie mogło mnie spotkać nic gorszego niż telefon od troskliwej mamusi, akurat w chwili, gdy jestem w pracy. Nie wypadało jednak trzeci raz w miesiącu powiedzieć, że nie mogę rozmawiać, bo jestem na spotkaniu, w końcu zorientowałaby się, że coś jest nie tak.
     - Witaj, Marie, nie przeszkadzam? - spytała, jak zawsze po włosku. Nie żebym miała coś przeciwko, ale to czasami sprawiało mi problem, nie posługiwałam się tym językiem na co dzień od niemal dwudziestu lat, jedynym wyjątkiem były rzadkie rozmowy z rodzicami, ale cóż... przynajmniej miałam małe odświeżenie materiału.
    - Trochę tak, ale nieważne... o co chodzi?
    - Muszę Ci coś przekazać, Marie. - czułam, że przechodzi jej to przez gardło z dużym trudem. Byłam przygotowana na coś w stylu: "Tata wyjeżdża w interesach", "Za godzinę mamy samolot do Nowego Jorku", czy w ostateczności "Tatuś dostał kataru i kupiliśmy genialny syrop, po prostu cud! Przeszło mu w niecałe dwa dni! Koniecznie idź po niego do apteki, w razie jak coś by się stało to będziesz miała pod ręką", ale absolutnie nie byłam gotowa na to, co oznajmiła moja mama. - Pamiętasz jeszcze Jasona? Syna cioci Natalie... - zapytała, a ja szybko przytaknęłam. - On nie żyje. Miał wypadek samochodowy, razem z żoną, Franceską, ona zmarła na miejscu, a on podczas operacji... - powiedziała i zaczęło głośno płakać do słuchawki.
Byłam po prostu oszołomiona. Oszołomiona i przeraźliwe zasmucona. Nie rozmawiałam z Jasonem od niemal dwóch dekad, ostatni raz widziałam go w Weronie, przed wyjazdem do angielskiej wsi, a nagle dowiedziałam się, że mój brat cioteczny nie żyje. Co więcej, bardzo mnie to dotknęło. Był tak dobrym człowiekiem, tak uzdolnionym, wykształconym...
    - Nie wiem co mam powiedzieć, jestem w szoku. - wymamrotałam. Nawet nie zorientowałam się, kiedy zaczęłam płakać.
    - Marie, to jeszcze nie koniec. Mieli córkę, Lilianę, ma piętnaście lat. Wylądowała w domu dziecka, nie znaleźli nikogo, kto mógłby się nią zająć, Natalie od roku jest w szpitalu psychiatrycznym. Rodzice Franceski od dawna nie żyją, nie mieli rodzeństwa, po prostu nikogo. Lekarze znaleźli nasz numer w notesie Jasona i zadzwonili, aby przekazać nam tę informację oraz to, że jakikolwiek członek rodziny mógłby starać się o tymczasową opiekę nad Lilą. Marie, ja nie chcę na Ciebie naciskać, wiem, że masz pracę, męża, dziecko, ale błagam Cię, pomyśl o tej dziewczynie. Ona jest w takim wieku... straciła obojga rodziców, wylądowała w domu dziecka, Jezu Chryste, wolę nie myśleć o tym, co ona przeżywa. - moja mama mówiła i mówiła co chwilę pociągając nosem, a ja od dłuższej chwili siedziałam na fotelu, wpatrując się w wysokie budynki za oknem i po prostu zamarłam. Nie mogłam się ruszyć, nie wiedziałam co powiedzieć, co zrobić.
      - Co ja mam zrobić...? - zapytałam po kilkudziesięciu sekundach nieznośnej ciszy.
    - My z tatą właśnie się pakujemy, jutro jest pogrzeb, ale nie sądzę, abyś zdążyła, w końcu mieszkasz w Stanach... to taka okrutna sytuacja. Nie wiem co mam Ci powiedzieć.
    - Przyjadę tam najszybciej jak to możliwe, podaj mi adres hotelu, w którym się zatrzymacie, i miejsce oraz godzinę pogrzebu. - powiedziałam, gdy tylko nieco ochłonęłam.
Mama podała mi to, o co prosiłam, a ja szybko się uspokoiłam, otarłam łzy z policzków, poprawiłam nieco zepsuty makijaż i zawołałam do siebie Romeo.
    - Załatw mi odrzutowiec do Werony. Nie przejmuj się pieniędzmi, kompletnie niczym, po prostu spraw, abym jutro była we Włoszech. Na lotnisku ma czekać limuzyna, a teraz każ wystawić mój samochód przed budynek i odwołaj wszystkie spotkania jakie miały być w tym tygodniu. W razie problemów dzwoń do mnie do domu. Przepraszam Cię, Romeo. I błagam, zrób wszystko co w Twojej mocy,  muszę być w tej nieszczęsnej Weronie.
    - Już się robi! - odparł i wybiegł od razu usadawiając się na swoim krześle.
Ja natomiast wzięłam torebkę i poszłam do miejsca, w którym zazwyczaj przebywał Phil.
    - Phil, mam do Ciebie sprawę. - zaczęłam, a gdy mężczyzna zapytał o co chodzi i zapewnił, że zawsze mogę na niego liczyć kontynuowałam. - Wyjeżdżam na kilka dni, myślę, że w następnym tygodniu będę już na miejscu. Chciałabym prosić Cię o to, abyś wszystko nadzorował, Romeo Ci pomoże, a jakby działo się coś niesamowicie ważnego to będziesz mógł się ze mną skontaktować, ale nie obiecuję, że odbiorę, zapewne przez większość czasu będę wszędzie, ale nie w hotelu. Trzeba dopilnować, aby Lauren przeprowadziła wywiad z Donatellą, później trzeba to ładnie obrobić. Za dwa dni ma odbyć się sesja z Twiggy w Berlinie, ktoś musi tam pojechać, najlepiej kilka osób. Aha... za dwa tygodnie organizujemy cokwartalne przyjęcie, wiesz, że jest ono niesamowicie ważne, trzeba wszystko nadzorować, mieli zająć się tym ludzie Larry'ego, ale wiesz jacy oni są.
    - O rany... no cóż, postaram się jak tylko będę mógł. - zapewnił, a ja mu podziękowałam i szybko wyszłam przed budynek, gdzie czekał już na mnie podstawiony samochód.
Miałam tak niewyobrażalny mętlik w głowie... Nagle umiera członek mojej rodziny, mama wyraźnie daje mi do zrozumienia, że powinnam starać się o opiekę nad jego osieroconą córką, a ja zupełnie nie wiem co mam robić. Czy naprawdę miałam zaopiekować się dziewczyną, której zupełnie nie znam? Miałam świadomość tego, że nie miałabym większych problemów jeśli chodzi o adopcję, w końcu miałam męża, swoje w miarę samodzielne dziecko, dobrą, a nawet świetną pracę, mnóstwo dochodów, piękne i przestronne mieszkanie, ale... kurwa. Musiałam ochłonąć. I porozmawiać z Thomasem.To się działo zbyt szybko, musiałam zwolnić.

    - O Maria, co Ty tak wcześnie? - zapytał mój mąż, gdy zjawiłam się w domu. Jak zwykle pił kawę i czytał magazyn...
    - Stało się coś strasznego. - odparłam, tym samym zdobywając jego uwagę. Odłożył gazetę na szklany stół i spojrzał na mnie z zaciekawieniem i niepokojem. - Zmarł mój kuzyn z Werony, miał wypadek samochodowy, razem z nim zginęła jego żona. - powiedziałam i rozpłakałam się na dobre. Tak dawno tego nie robiłam...
    - O Boże, tak mi przykro, skarbie. - Tom chciał mnie przytulić, ale szybko się odsunęłam. Pocieszanie było w tym momencie ostatnią rzeczą jakiej potrzebowałam. Nie mogłam się nad sobą użalać.
    - Mieli córkę, ma piętnaście lat. Mama powiedziała mi, że moglibyśmy starać się o opiekę nad nią, przynajmniej tymczasową. Ja wiem, że to niespodziewane, ja też jestem w szoku, ale zastanów się... ta dziewczyna straciła obojga rodziców, nie ma nikogo bliskiego, musi czuć się strasznie. W dodatku jest skazana na towarzystwo zupełnie obcych ludzi. Wiesz co robią w domu dziecka? Tam istnieje powszechny brak troski, zrozumienia, opiekuńczości, delikatności, to jest jak więzienie. Musimy pomóc tej dziewczynie.
    - Rany... chcesz powiedzieć, że przygarniemy do siebie dziecko? Tak nagle?
    - Nie wiem, to nie jest takie proste, ale mam zamiar się o to postarać.
   - Ja jestem na tak, skoro to Twoja rodzina... ale pomyślmy racjonalnie. Po pierwsze całe dnie spędzasz w pracy, nawet Giovannie poświęcasz mało czasu, po drugie mieszkasz w Stanach, a ta dziewczyna jest z Włoch. Zapewne nie zna angielskiego, a poza tym musiałaby zostawić tam całe swoje życie; szkołę, przyjaciół. Wydaję mi się, że lepszym rozwiązaniem byłoby to, aby Twoi rodzice wnieśli o adopcję, czy opiekę, w końcu mieszkają we Włoszech, niedługo przejdą na emeryturę więc będą mieli dużo czasu. Jak już mówiłem, gdybyś się zdecydowała to masz moje wsparcie, ale chciałbym, abyś jednak to przemyślała. Może z innymi ludźmi byłoby jej lepiej. Poza tym to poważna sprawa, nie można podejmować tak istotnych decyzji spontanicznie. Aha, nie zapominajmy o sądzie. Ludzie starają się o adopcję przez kilka miesięcy albo nawet lat, to nie jest taka szybka piłka...
    - Tak, masz rację... nie wiem, pomyślę o tym w drodze.
    - A w ogóle to kiedy masz zamiar tam lecieć?
    - Dzisiaj albo jutro, zależy kiedy Romeo załatwi mi samolot.
    - Mam jechać z Tobą?
   - Nie, zajmij się Vianną. Moi rodzice są na miejscu, w razie potrzeby mi pomogą. - odpowiedziałam i chciałam pójść do sypialni, aby się spakować, ale w tym samym momencie wpadła na mnie Giovanna, która biegała po domu w ogromnej bluzce Thomasa i misiem w swoich małych rączkach. Stwierdziła, że pomoże mi w upychaniu ubrań do walizek, a ja przygotowywałam się psychicznie na nużące pakowanie w towarzystwie takiego dziecka, jakim była Vianna.
    - A czemu się pakujesz? - zapytała, gdy upychałam do brązowej walizki kolejną sukienkę od Valentino.
    - Bo wyjeżdżam... ale tylko na kilka dni.
    - A mogę pojechać z Tobą?
    - Nie, skarbie, wujkowi byłoby smutno, gdyby został sam w domu.
Vianna na moment się zamyśliła, a później stwierdziła, że pójdzie już spać, co w tamtym momencie było mi wyjątkowo na rękę. Swoją drogą to było dziwne, że już o osiemnastej kładła się spać, zazwyczaj jeszcze po dwudziestej trzeciej biegała po całym domu i siała chaos.
    Gdy byłam już w końcowej fazie szykowania się do wyjazdu zadzwonił telefon. Oczywiście był to Romeo ze świetną wiadomością, samolot miał wystartować za trzy godziny, co oznaczało, że muszę się streszczać. Szybko upchnęłam resztę kosmetyków i wszystkich innych rzeczy do drugiej już torby, a później umyłam włosy, ułożyłam je, zrobiłam nowy makijaż, przebrałam się i byłam gotowa do wyjścia.
Szybko pożegnałam się z Thomasem, zajrzałam do pokoju Giovanny, która już spała i dałam Jerry wszystkie istotne wskazówki, po czym wsiadłam do taksówki, która czekała pod apartamentowcem i ruszyłam w stronę najbardziej oddalonego od domu lotniska.

* * *

    Najgorszy w tym wszystkim był czas, a konkretnie to, że nie dano mi go zbyt wiele. W tempie ekstremalnym miałam podjąć decyzje co do adopcji dziecka, którego kompletnie nie znałam i które całkowicie nie znało mnie. Gdyby wszystko było nieco prostsze to zgodziłabym się bez wahania, jednak mnie przerażały wszystkie rozprawy sądowe i walka o to, aby Liliana ze mną zamieszkała. Poza tym kompletnie nic o niej nie wiedziałam, nie miałam pojęcia o tym jak się uczy, jaki ma charakter, nie wspominając już o tym jak bardzo musiała mieć zniszczoną psychikę po stracie obojga rodziców. Ja nie potrafiłam bawić się w psychologa i zapewne opadłabym z sił po próbie przywrócenia jej do życia. Nie miałam też pojęcia o tym, jak Vianna zareagowałaby na kogoś nowego w rodzinie.
To wszystko było okrutne, więc gdy tylko pilot powiedział, że jesteśmy na miejscu byłam przerażona i nie chciałam opuszczać pokładu samolotu, który swoją drogą kosztował mnie grube pieniądze...

    Po dojechaniu do hotelu recepcjonista poinformował mnie, że państwo Moretti mają zjawić się dopiero za dwie godziny w związku z czym miałam trochę czasu na to, aby się odświeżyć.
Jakiś facet wziął moje walizki i zaprowadził mnie do pokoju, który aż błyszczał. Wszystko w nim było luksusowe, urządzone z niesamowitym wyczuciem smaku i wyrafinowaniem. Takie klimaty były czymś co uwielbiałam więc od razu poczułam się jak w domu i czym prędzej popędziłam pod prysznic.

* * *

    Od kilkunastu minut stałam w holu, czekając na rodziców, którzy mieli się zjawić lada chwila. Miałam na sobie czarną spódnicę przed kolano, czarną, obcisłą bluzkę z kryształowym kołnierzykiem i ciemnoszare, połyskujące szpilki. Włosy upięłam w luźnego koka, który mimo swojej prostoty wyglądał bardzo elegancko.
    Gdy tylko ujrzałam rodziców za szklanymi drzwiami miałam ochotę tam pobiec (w tych gigantycznych szpilach) i mocno ich uścisnąć. Mimo tego, że nieraz mnie denerwowali to i tak się za nimi stęskniłam, w końcu jak mogłoby być inaczej?
Mama wyglądała absolutnie olśniewająco, mimo upływu czasu jej twarz nadal wyglądała tak, jak u trzydziestolatki, co swoją drogą na sto procent było zasługą chirurga plastycznego, ale nie chciałam już o to pytać. Tata wyglądał zupełnie tak, jak zawsze. Był szczupły, półdługie, siwe włosy do ramion miał spięte z tyłu głowy, a na jego ciele spoczywał czarny, szyty na miarę garnitur.
    - Marie! Jak Ci się udało tak szybko tutaj dotrzeć? - zapytał tata z podziwem, a mnie aż odrzucił jego dziwny angielski... jeszcze ten włoski akcent.
    - Tato, mów po włosku. - powiedziałam. Krytyka starań ojca na samym początku spotkania? Nieładnie, Marie.
    - No właśnie, mówisz jakbyś miał pieroga w buzi. - dodała mama. Mimo wszystko miała smutny wyraz twarzy więc od razu ją przytuliłam. Wiedziałam, że była dość mocno zżyta z synem swojej siostry, ich relacja pogłębiła się po niespodziewanym załamaniu nerwowym cioci Natalie, o czym nawet nie wiedziałam. Wszystko przekazał mi tata telefonicznie, gdy dzwoniłam, aby przekazać im to, kiedy będę na miejscu.
    - No dobrze, dosyć tego, musimy iść do pokoju i wszystko omówić. Antonio, odbierz nasze klucze i powiedz, żeby ktoś z obsługi przyniósł jedną kawę... chyba, że wy też chcecie, hm? - pokiwałam przecząco głową, po czym przez kilka minut czekałyśmy na tatę, a później całą trójką poszliśmy do pokoju rodziców, który był znacznie uboższy niż mój, ale wyglądał całkiem znośnie, chociaż to nie było w tamtej chwili najważniejsze.
    - Marie, tata rozmawiał z tymi ludźmi od domu dziecka. Powiedzieli tylko tyle, że Liliana jest bardzo rozbita, zasmucona, ogólnie rzecz biorąc czuje się fatalnie, co jest z resztą zrozumiałe i oczywiste. Powiedzieli, że w tej sytuacji przygarnięcie jej do siebie jest wręcz wskazane, jako, że wylądowała tam z powodu śmierci rodziców to cała ta sprawa będzie łatwiejsza do rozstrzygnięcia, jako że dziewczyna potrzebuje w tej chwili wsparcia. No ale to nie zmienia faktu, że adopcja jest czymś bardzo ciężkim i będzie wymagała mnóstwa czasu, prawda Antonio? - zapytała i nie czekając na odpowiedź taty, kontynuowała. - Skarbie, musisz się poważnie zastanowić nad tym, co chcesz zrobić. To poważna decyzja, poza tym zmieni nie tylko Twoje życie, ale też Thomasa i Giovanny. Powiedz mi, co chcesz zrobić?
    - Wiesz mamo, bardzo chciałabym jej pomóc i wziąć ją do siebie, ale wydaje mi się, że mogą być z tym duże problemy, w ogóle wątpię w to, aby sąd powierzył mi opiekę nad nią. To oznaczałoby, że Liliana musiałaby przeprowadzić się na inny kontynent, zacząć całkiem nowe życie w miejscu, gdzie nikogo nie zna. Weźmy też pod uwagę to, że ona kompletnie nie zna mnie, jestem dla niej obcą osobą. Poza tym nie wiemy nawet jak wygląda sprawa z jej angielskim, przecież w Stanach nie ma żadnych szkół włoskojęzycznych, to byłby dla niej duży kłopot.
    - Tak, masz rację, brak znajomych zapewne byłby dla niej utrudnieniem, ale na Boga... ona na pewno będzie wolała zacząć wszystko od początku, chociaż warto zaznaczyć, że jej życie i tak wywróciło się do góry nogami i będzie musiała zacząć żyć na nowo... no, w każdym razie na pewno będzie wolała zacząć od początku w Stanach ze swoją ciotką, niż żyć z jakimiś obcymi dziećmi i obcymi ludźmi w niezbyt przyjaznych warunkach. Jestem pewna, że u Ciebie będzie jej dobrze.
    - Zrobimy wszystko, aby jej pomóc. Jej, a zarazem Tobie. - dodał tata i serdecznie się uśmiechnął.

1 komentarz:

  1. tak bardzo wczuwasz się w to ci piszesz, że mam wrażenie jakbyś pisała autobiografię :) No cóż, ja uważam, że z Lilianą nie będzie kłopotu, a angielski nie jest trudny do nauczenia się, więc bez problemu można ją wziąć :) przepraszam za taką nieobecność, ale ciężko pogodzić mi obowiązki z blogiem:(

    OdpowiedzUsuń