27 maja 2015

40. Fire of my life...

    Wysiedliśmy z taksówki, a moim oczom ukazało się mnóstwo głównie młodych, zapłakanych ludzi z kwiatami w dłoniach. Zrobiło mi się głupio, że nie kupiłam żadnego wieńca, czy czegokolwiek więc powiadomiłam rodziców i szybko podeszłam do przycmentarnej budki ze zniczami, kwiatami i innymi pierdołami, po czym kupiłam skromny bukiecik całkiem ładnych, białych kwiatków i podeszłam z powrotem do mamy i taty, którzy szli już w stronę małego kościółka.
    - Skarbie, spójrz, to ona. - mama wskazała na kobietę idącą kilka metrów od nas, obok niej stał istny cud natury. Dziewczyna, która właśnie zatrzymała się naprzeciwko mnie wyglądała jak anioł w ludzkiej postaci. Była tak oszałamiająco piękna... miała ciemne, nieco pofalowane, gęste, długie włosy, prawie czarne oczy, pełne usta, figurę i wzrost modelki i słodki nos, który z całą pewnością odziedziczyła po Jasonie.
W ręce trzymała zdjęcie swoich rodziców i chusteczki, a po jej gładkiej twarzy bez przerwy leciały łzy.
    - Lila, poznaj panią Marię... państwa Morettich już chyba znasz...? - dziewczyna pokiwała twierdząco głową i niepewnie na mnie spojrzała. Uśmiechnęłam się, ale ona tylko spuściła wzrok i zapytała swoją opiekunkę czy mogłaby pójść już do kościoła, na co kobieta naturalnie się zgodziła.
    - Pani Mario, chciałabym z panią porozmawiać. - powiedziała pani z domu dziecka i wymownie spojrzała na moich rodziców.
    - Em... to my pójdziemy do Liliany. - mama złapała tatę za rękę i oboje odeszli, tata zrobił to z  wyraźną niechęcią, co było zrozumiałe w jego przypadku. Zawsze chciał wszystko wiedzieć i mieć wgląd dosłownie we wszystko. Syndrom adwokata...
    - Chyba się jeszcze nie przedstawiłam... nazywam się Florentia Cavazzo. - powiedziała i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź mojej strony kontynuowała. - Pani rodzice poinformowali mnie, że rozważa pani adopcję Liliany, czy podjęła pani ostateczną decyzję w tej sprawie?
    - Tak, bardzo bym tego chciała, ale najpierw muszę dowiedzieć się jak wyglądałby przebieg całej tej sprawy i czy staranie się o to ma w ogóle sens. 
    - No cóż, przyznam, że zazwyczaj sprawy tego typu przebiegają bezproblemowo i co najważniejsze - szybko, ale tutaj mamy wiele komplikacji, chociażby to, że Lila kompletnie pani nie zna, a po drugie to, że musiałaby przenieść się do Stanów Zjednoczonych. Ja wiem, że dla niej byłoby to lepsze rozwiązanie, mogłaby na dobre zacząć wszystko od nowa, poza tym uczy się angielskiego w szkole więc komunikacja nie byłaby dla niej problemem, relację też na pewno dałaby pani radę z nią nawiązać. Martwię się tylko o to, co powie na to wszystko sąd. Zależy mi na tym, aby Lila miała wsparcie szczególnie w tak ciężkiej dla niej chwili, ja oraz moje koleżanki robimy co w naszej mocy, aby ją pocieszyć czy wesprzeć, ale to nie to samo, co pomoc kogoś takiego jak pani... kto będzie z nią na zawsze, a nie tylko na okres pobytu w domu dziecka. Zmierzam do tego, że zrobię co w mojej mocy, aby pani pomóc. Mogę polecić adwokata specjalizującego się w tego typu sprawach.
    - Mój tata jest adwokatem, ale zapewne przyda mu się ktoś do pomocy, on zazwyczaj zajmuje się przestępstwami i innymi takimi, no ale nieważne. Hm, jak ocenia pani szanse na to, że sąd przyzna mi prawa do Liliany?
    - Myślę, że szanse są bardzo duże, przynajmniej 80%, tylko tak jak mówiłam, na pewno nieco przeciągnie się to w czasie. Musimy mieć nadzieję na to, że sędzia okaże się ludzki i przyjazny. A tymczasem proponuję, aby spędziła pani z nią trochę czasu, musicie choć trochę się poznać. Może jutro przyjdzie pani do ośrodka? Dzisiaj Lila chyba będzie wolała siedzieć sama, na jej miejscu nie miałabym ochoty na rozmowę.
    - Jasne. Jutro się zjawię. Dziękuję za pomoc.
    - Nie ma sprawy. - odparła pani Florentia z uśmiechem, a ja skierowałam się do kościoła.
Szłam wyjątkowo wolno. Nienawidziłam pogrzebów, chociaż byłam tylko na dwóch w całym swoim życiu. Na pierwszym z nich miałam trzynaście lat i żegnałam babcię od strony taty, a na drugim Jim'a... Boże, tyle czasu już minęło, a ja nawet nie zauważyłam kiedy. Przez te wszystkie lata tak wiele się zdarzyło, mimo że miałam męża i dziecko, z którymi stworzyłam prawdziwą, kochającą się rodzinę to Jim zawsze mi towarzyszył; w myślach, we wspomnieniach. Zawsze, gdy o nim myślałam to czułam pewną pustkę. Wiele razy zastanawiałam się nad tym co by było gdyby... zastanawiało mnie to, czy nadal bylibyśmy razem, jak potoczyłaby się jego kariera, czy mielibyśmy dziecko i jak by wyglądało całe moje życie, gdyby nie zostawił mnie tamtego dnia w Paryżu. Wiedziałam tyle, że Jim był najważniejszym mężczyzną w moim życiu i kochałam go najmocniej jak to możliwe, nawet Thomasa nie potrafiłam obdarzyć tak wielkim uczuciem jakie żywiłam do mojego poety.
    Teraz jednak musiałam skupić się na ważniejszych sprawach...
    Rodzice usiedli w ławce na samym końcu kościoła, w dodatku pośrodku, więc, aby do nich dotrzeć musiałam przecisnąć się przez szereg kilku osób.
     - Maria, co ona Ci powiedziała? - spytał tata, gdy tylko stanęłam pomiędzy nim, a mamą.
    - Powiem Ci później. - odparłam szeptem. Brakowało tylko tego, abym na pogrzebie Jasona zdawała tacie relacje z tego o czym rozmawiałam z panią z domu dziecka....
    - No dobrze, ale wszystko w porządku, tak? Wszystko ustaliłyście?
    - TAK, tato, nie rozmawiaj już.
    - Przecież już się nie odzywam. - odparł z miną skruszonego dziecka i już nic więcej nie mówił.
    Gdy patrzałam na tych wszystkich zrozpaczonych ludzi to zastanawiałam się nad tym kim był dla nich Jason i Francesca. Zastanawiałam się też nad tym, jak wyglądało całe ich życie przez te kilkanaście lat, gdy nie mieliśmy żadnego kontaktu. Z Jasonem bardzo dobrze się rozumieliśmy, gdy byliśmy mali, wtedy ciocia Natalie mieszkała razem z nim i wujkiem w Wenecji więc widzieliśmy się naprawdę bardzo często. Później oni wyjechali, a ja poświęciłam się nauce, z której na dobrą sprawę nic nie wyszło. Całą młodość poświęciłam sztuce, a i tak robiłam coś zupełnie innego...
    Nagle usłyszałam huk, który był spowodowany upuszczoną parasolką, a zaraz później ujrzałam dziewczynę wybiegającą z kościoła. Dziewczyną oczywiście była Liliana. Postanowiłam pójść na nią. Przeszłam pomiędzy przednią ławką, a kilkorgiem ludzi, którzy wydawali się być bardzo zniesmaczeni tym, że postanawiam wyjść i podeptać ich szpilkami po stopach.
    Lila usiadła na murku przy kościele, podciągnęła kolana pod brodę i ukryła głowę między nogami. Usiadłam obok niej i kilka kolejnych minut, które niesamowicie się dłużyły spędziłyśmy w zupełnej ciszy.
    - To prawda, że chce mnie pani... przygarnąć? - zapytała spoglądając na mnie zaczerwienionymi od płaczu oczami.
    - Jeżeli tylko się na to zgodzisz to owszem. Zrobię co będzie trzeba, abyś znalazła się pod moja opieką. - odparłam, uświadamiając sobie to, że na dobrą sprawę jeszcze ani raz nie zastanowiłam się nad tym czy Liliana w ogóle będzie chciała tego, abym ją zaadoptowała...
    - Mogłabym nawet zamieszkać pod mostem, byleby tylko być z dala od domu dziecka.
    - Źle Cię tam traktują? - spytałam zaniepokojona. Słyszałam tyle przeróżnych historii o tym, co dzieje się w takich miejscach, że przechodziły mnie ciarki na samą myśl o tym, że członek mojej rodziny mógłby przechodzić przez coś podobnego co te wszystkie poniżane i nieprzyzwoicie traktowane dzieci.
    - Coś w tym stylu. Tylko pani Florentia jest normalna. - odpowiedziała. - Mieszka pani w Stanach Zjednoczonych?
    - Tak. W Nowym Jorku.
    - Dziwnie byłoby z panią mieszkać... jest pani sławna. - wymamrotała i nieśmiało na mnie zerknęła. Tego się nie spodziewałam.
    - Ja sławna? - tylko tyle z siebie wydobyłam.
    - Mama co miesiąc kupowała pani pismo, zawsze mówiła, że nauczyła ją pani wielu rzeczy. Często też czytała te wszystkie gazety plotkarskie, a później mówiła, że gdyby kilkanaście lat temu wiedziała, że media tak namiętnie będą o pani pisać to poprosiłaby o autograf. - Lila na moment się uśmiechnęła, a zaraz później po jej nieskazitelnej skórze zaczęły płynąć łzy. - Przepraszam... - powiedziała zmieszana i szybko schowała twarz w dłoniach.
    - Nie masz za co przepraszać.
    - Chyba wrócę do kościoła. - i skierowała się w stronę małego budynku, a ja zostałam na tym murku z kłębiącymi się myślami.

* * *    

    - Romeo, takie myśli w ogóle nie powinny Cię nawiedzać. Zapomnij o tym, że zatrudnisz kogokolwiek bez wcześniejszego skonsultowania tego ze mną. W ogóle to nie... o czy my rozmawiamy? Po prostu zróbmy tak jak ostatnio. Naszykuj dziesięć kandydatek, a ja kogoś wybiorę. I nie obchodzi mnie to, że masz za dużo pracy. Ja mam zapisane wszystko to, o co Cię prosiłam i wiem, że jeśli robiłbyś wszystko w ustalonych terminach to ze wszystkim spokojnie byś zdążył, a to, że zostawiasz każdą rzecz na ostatnią chwilę to już nie moja wina. W ogóle to co to ma być za zachowanie z Twojej strony? Nigdy wcześniej taki nie byłeś, zawsze wszystko robiłeś na czas. Wystarczy, że nie ma mnie przez kilkanaście dni, a cała redakcja... ech, aż szkoda mówić. No dobrze, w takim razie słuchaj, zapisz sobie wszystko dobrze? - spytałam, a kiedy mój nierozgarnięty asystent przytaknął, kontynuowałam. - Wyślij mi wszystko, dosłownie wszystko co macie pocztą, ma to być u mnie najpóźniej za dwa dni. Ja odeśle to z moimi artykułami i ze wszystkimi poprawkami, taki sposób pracy to kompletna klapa, ale nie mamy innego wyjścia, nie mogę teraz lecieć do Nowego Jorku... Musisz też dopilnować całą pracę na sesjach, Lauren jest zapoznana z całą moją koncepcją więc mam nadzieję, że nie będzie z tym żadnych większych problemów. Myślę, że to tyle jeśli chodzi o redakcję, a teraz kolejna ważna sprawa. Musisz poszukać domów na sprzedaż. Mają być wielkie, z dużym placem, wieloma pomieszczeniami i jakimś dobrym miejscem na pracownię. Cena naturalnie nie gra roli. Aha, i pojedź do mojego mieszkania po ubrania, które później prześlesz mi samolotem, nie przewidziałam tego, że pobyt we Włoszech aż tak mi się przedłuży. Jerry powinna coś wybrać... a jak już tam będziesz to rozejrzyj się po mieszkaniu i sprawdź czy nie jest dobitnie zdemolowane. I przypomnij Thomasowi o szczepieniu Gwen, ja zapomniałam mu o tym powiedzieć, a nie chcę znowu wydzwaniać. To chyba wszystko, w razie problemów do mnie zadzwoń,  teraz przepraszam, ale muszę kończyć. - i zakończyłam wyczerpującą rozmowę.    
    Byłam w Weronie jedenasty dzień i jak na razie nie było tak źle. Tata podjął współpracę z facetem, którego poleciła nam Florentia, ja w tym czasie spędzałam nieco czasu z Lilą. Czekaliśmy na drugą rozprawę, która miała odbyć się następnego dnia. Pierwsza przebiegła bardzo pomyślnie. Wszyscy dookoła mówili, że mam sto procent szans na to, aby mój plan się powiódł. Poza tym Thomas również był szczęśliwy z powodu dołączenia do naszej rodziny kolejnej osoby... a ja, cóż. Miałam nadzieję na to, że uda mi się przywrócić Lilianę do życia, chociaż zdawałam sobie sprawę jak trudne to będzie. Czy może zdarzyć się coś gorszego niż niespodziewana śmierć obojga rodziców?
    Zapadła również decyzja o kupnie nowego mieszkania. Miałam dosyć tego jednopiętrowego apartamentu. Poza tym Giovanna potrzebowała przestrzeni, a dom z ogrodem był idealnym rozwiązaniem.
    Byłam tak zaangażowana w to wszystko, że absolutnie nie dopuszczałam do siebie myśli, że coś mogłoby się nie udać. W końcu mi zazwyczaj wszystko wychodziło, dlaczego tym razem miałoby być inaczej?

1 komentarz:

  1. Hej! :)
    Jak zawsze jestem zachwycona, haha. Może to brzmi trochę głupio, ale naprawdę uwielbiam tego bloga.
    Na przekór wszystkim i wszystkiemu lubię Marie. Nie rozumiem tej nienawiście względem niej. Człowiek jak człowiek! Co złego w tym, że jest asertywna i wierzy w siebie (chociaż jej pewność siebie jest czasem zawyżona)? Przynajmniej pokazała trochę wrażliwości. :)
    Zastanawiam się nad Lilianą. Jak ona się będzie zachowywać? Czy będzie uległa, pogrążona w smutku po śmierci rodziców? Albo może zacznie się buntować... No i druga sprawa - jaki ma charakter. Teraz pokazała się ze spokojnej strony, ale kto wie jak zachowuje się na co dzień. Może będzie zagorzałą fanką Micka, haha. :)
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń