8 czerwca 2015

41. Too much.

    Kolejne minuty spędzone przed drzwiami do sali rozpraw dłużyły się w nieskończoność. Mijał trzeci tydzień mojego pobytu we Włoszech, podczas którego miało miejsce pięć rozpraw sądowych, a ja nadal nie wiedziałam co będzie z Lilianą. Przez ten czas jeden raz odwiedziłam Nowy Jork, było to tydzień wcześniej, kiedy to dwóch facetów miało za zadanie przypatrzenie się moim warunkom mieszkalnym. Dokładnie obejrzeli każdy kąt, stwierdzając, że mój apartament nie jest dobry do wychowywania w nim dziecka, ponieważ Lila musiałaby dzielić pokój z Gianną, a w zaistniałej sytuacji potrzeba jej spokoju, a nie przesiadywania z czteroletnim dzieckiem. Musiałam więc w trybie natychmiastowym kupić dom. To brzmi niedorzecznie, Thomas był podirytowany faktem, że nawet z nim tego nie omówiłam, ale na Boga... kiedy miałam to zrobić? Ostatecznie doszło do tego, że ogromny, drogi i pięknie urządzony dom za niemal dwa miliony dolarów znalazł się w naszym posiadaniu. Była to luksusowa willa, ulokowana w cichym miejscu - a co za tym idzie - była cholernie daleko od centrum, co oznaczało, że moja codzienna droga do pracy miała być męczarnią.
    Tom zaczął pakować nasze rzeczy, Giovanna była podekscytowana, a Jerry cieszyła się na myśl o nowej osobie w naszym domu. Romeo z pomocą kilkunastu innych osób dopilnował tego, aby nasz lipcowy numer był dobry. W tej sytuacji nie można było mówić o arcydziele, ale jak na to, że byłam odsunięta od produkcji wyszło nieźle, a nawet bardzo dobrze.
    Liliana wydawała się być bardziej przygnębiona niż wcześniej, miałam wrażenie, że jej stan z dnia na dzień jest coraz gorszy. Mało ze sobą rozmawiałyśmy, ale wystarczająco, abym mogła choć trochę ją poznać. Uczyła się grać na pianinie, niestety ani talentu plastycznego ani fascynacji sztuką nie odziedziczyła po Jasonie. Uczyła się przeciętnie, ale nie było źle. Mówiła mi, że uwielbia matematykę i fizykę, zawsze chodziła na konkursy z tych przedmiotów i często wygrywała. Angielskiego uczyła się od siódmego roku życia więc czołowy problem zniknął. Oprócz tego uwielbiała zwierzęta, była ogromną fanką The Beatles, nie przepadała za czytaniem książek i interesowała się samochodami.
    Tata ciągle mówił, że mamy sędziego w kieszeni i niebawem wszystko się skończy. Oczywiście finał miał być pozytywny.
    Tymczasem czekaliśmy na upłynięcie pięciu minut, które dzieliły nas od uzyskania decyzji sądu w sprawie adopcji Liliany. Tata siedział obok mnie i NIECO mnie zamęczał.
    - Widzisz, Marie, ja zawsze Ci powtarzałem, że najlepiej będzie jeśli nie będziesz siadała za kierownicę. Ty się do tego po prostu nie nadajesz, bez obrazy, ale kobiety po prostu nie są do tego stworzone. Wiesz co by się stało, gdyby Twoja matka dostała samochód w swoje ręce? Nie wiesz i wolisz nie wiedzieć.
    - Tato... do czego zmierzasz?
    - Do tego, że niepotrzebnie marnujesz tyle pieniędzy na samochody. Skarbie, TRZY auta? Po co Ci ich aż tak wiele? Zamiast marnotrawić swoje oszczędności mogłabyś kupić za nie akcje, na tym wyszłabyś lepiej. Oczywiście musiałabyś zatrudnić kogoś, kto by nad tym czuwał, bo nie wyobrażam sobie Ciebie jako bizneswoman, ale wiesz... poza tym weźmy pod uwagę kwestię bezpieczeństwa. Kończyłaś prawo jazdy w Los Angeles, wiesz jakich beznadziejnych nauczycieli tam mają? Istna porażka. Na szczęście nie widziałem Cię w akcji, bo zapewne zszedłbym na zawał. - tata zaśmiał się, twierdząc zapewne, że to co powiedział jest zabawne, przez co ja też się uśmiechnęłam. Czasami był na serio zabawny, sam jego wyraz twarzy potrafił rozśmieszyć, nie mówiąc już o jego słowach kierowanych w moją stronę.
    - Czasami naprawdę współczuję mamie. - powiedziałam.
Na szczęście niemal w tym samym momencie na korytarzu zjawił się jakiś mężczyzna i powiedział, że możemy wchodzić. Mama szybko odeszła od telefonu, przez który rozmawiała z ludźmi ze szpitala, a obok mnie i taty zjawiła się Lila i Florentia, które siedziały na drugim końcu korytarza i zawzięcie o czymś dyskutowały.
    - Niniejszym ogłaszam, że sąd podjął decyzję w sprawie adopcji Liliany Viviany Di Reiny przez Marię Antonię Moretti oraz jej nieobecnego w tej chwili małżonka Thomasa Raphaela Collinswortha. - na samą myśl o tym ile musiałam zapłacić (czyt. przekupić) sędziemu za to, aby podjął decyzję bez Toma robiło mi się niedobrze. Sąd musiał zadowolić się szczegółowym wywiadem z nim podczas wizyty w Nowym Jorku. Pytali dosłownie o wszystko. Począwszy od tego czy chciałby mieć dziecko, czy jest na to gotowy, kończąc na jego zarobkach, ilości godzin spędzanych w domu i przeszłości. Jak mogłoby przejść komuś przez myśl to, że mój mąż mógł być kiedykolwiek karany? - Otóż na mocy prawa ogłaszam, że Liliana Viviana Di Reina od tej pory zostaje pod opieką pani Moretti oraz pana Collinswortha pod warunkiem comiesięcznych odwiedzin odpowiednich służb, mających za zadanie sprawdzenie czy na terenie domu Lilianie nie dzieje się krzywda oraz czy państwo wywiązują się z obowiązków rodzicielskich. Oprócz tego co dwa miesiące Liliana będzie przechodziła rozmowy z tutejszym psychologiem. Sprawę uważam za zamkniętą.
BOŻE, TAK.
Miałam ochotę skakać z radości, ale skończyło się kilku uronionych łzach szczęścia. Tata wyściskał mnie na wszystkie strony, a po chwili podeszła do mnie Liliana i pierwszy raz od czasu naszego poznania mnie przytuliła.
    - Dziękuję. - wymamrotała i uśmiechnęła się do mnie. Pierwszy raz widziałam jej prawdziwy, szczery uśmiech...
    - Nie ma za co, skarbie. - odparłam i kątem oka zauważyłam sędziego, który ruchem ręki prosi o to, aby podeszła. - Przepraszam na moment. - powiedziałam i ruszyłam w stronę podstarzałego, siwego i brodatego mężczyzny. Wyszliśmy razem z sali sądowej i w specjalnym pomieszczeniu dla sądu zaczęliśmy rozmowę.
    - Wie pani, że nie jest to postępowanie do końca zgodne z prawem? Nie powinienem przyjmować ani tych pieniędzy ani podejmować jakichkolwiek decyzji bez obecności tu pani męża. Obecność obojga osób zainteresowanych jest wymogiem, ale powiedzmy, że rozumiem, iż nie mógł on się tutaj zjawić. Będę się jednak czuł bezpieczniej jeśli przyjmie pani z powrotem te pieniądze i obieca mi pani, że absolutnie nikt nie dowie się o tej... ekhm, łapówce. - powiedział zmieszany i uprzednio rozglądając się po całym pomieszczeniu wręczył mi kopertę.
    - Może mi pan zaufać, sprawę uważam za zamkniętą i nie będę już do tego wracać. Jeszcze raz dziękuję panu za to, że tak szybko się z tym uporaliśmy. Pani Florentia twierdziła, że cała sprawa może ciągnąć się nawet przez pół roku.
    - Och, niektóre takie sprawy ciągną się przez rok, a nawet i dłużej. Miała pani szczęście, że pan Antonio jest bardzo szanowany we Włoszech, nie wspominając o tym, że co miesiąc tłumaczę mojej żonie wszystko co jest napisane w pańskiej gazecie. Co mnie skłoniło do tego, aby wziąć za żonę kobietę nieznającą tak popularnego języka jakim jest angielski...? - uśmiechnął się. - W każdym razie życzę pani powodzenia, opieka nad taką dziewczyną to nie lada wyzwanie. Jest taka młoda, a tak poszkodowana przez życie...
    - Dziękuję. - odparłam i wyszłam z pokoju prosto na korytarz, gdzie czekali na mnie rodzice, Lila i Florentia.
    - No cóż, jestem szczęśliwa, że tak to się zakończyło. Kiedy wylatujecie do Stanów? - zapytała Flora.
    - Za pięć dni. Lila musi się ze wszystkimi pożegnać i spakować swoje rzeczy.
    - Och, no tak, koleżanki, koledzy... nie będziesz za nimi tęskniła? - zapytała mama.
   - Nie mam tu zbyt wielu znajomych. Poza tym cieszę się, że wyjeżdżam z tego miejsca, zbyt bardzo przypominałoby mi o rodzicach...

* * *

    - To ja wrócę za kilka godzin. Dokończę pakowanie jutro. - powiedziała Lila, wychodząc z mieszkania. Szła, aby pożegnać się ze swoimi dwoma przyjaciółkami, ja tymczasem przeglądałam zdjęcia z albumów rodzinnych, które mi pokazała. To było naprawdę niewiarygodne, że Francesca i Jason byli ze sobą przez tyle lat... rzadko kiedy się zdarza, aby osoby, które poznały się w wieku piętnastu czy szesnastu lat były ze sobą... na zawsze? Na każdym zdjęciu byli roześmiani, wyglądali na naprawdę szczęśliwych. Nie mogłam zrozumieć tej okropnej niesprawiedliwości panującej na świecie. Ciągle odchodziły tak dobre osoby, a mordercy, gwałciciele i inni przestępny chodzili bezkarnie po ziemi. Gdyby to mogło oddać życie moim bliskim to rozstrzelałabym tych łajdaków pistoletem.
    Postanowiłam nieco rozejrzeć się po mieszkaniu. Swoją drogą to musiałam je sprzedać, ale jak na razie nie było na to czasu. Po powrocie do Nowego Jorku zaplanowałam znalezienie kogoś, kto by się tym zajął. Grunt to nie dopuścić do tego Thomasa, on nie ma głowy do interesów. Oddałby tak piękny dom za dziesięć tysięcy twierdząc, że to interes jego życia.
Lokum nie było wyjątkowo duże, znajdował się w nim salon, dwie sypialnie, łazienka, kuchnia i maleńka garderoba. Moją uwagę przykuło pianino stojące w kącie salonu. Tak dawno nie grałam... kompletnie nie miałam na to czasu, nigdy nie byłam sama w domu, a przy innych domownikach, szczególnie Giovannie takie rozrywki nie wchodziły w grę. Od razu stwierdziłaby, że też chce, a to mogłoby skończyć się tragicznie dla tak pięknego instrumentu.
Usiadłam na małym stołku, otworzyłam klapę i powoli przesuwałam palcami po klawiszach. O dziwo nie było, aż tak źle, ale szybko straciłam ochotę na granie. Chyba już się do tego nie nadawałam.
Udałam się w moją dalszą wędrówkę po mieszkaniu. Pokój Liliany był naprawdę piękny. Wszystkie ściany były kremowe, na jednej z nich wisiały plakaty Johna Lennona i tej całej reszty z The Beatles, której nie znałam. Swoją drogą to ich muzyka była całkiem... przyjemna? Taka spokojna, a sami oni byli grzeczni, nie to co te dzikusy z Arosmin, czy jak im tam było, których przedstawił mi Thomas. Swoją drogą to do śmierci nie powinnam wybaczać mu tego, że pozwolił mi upić się z jednym z nich. Co to była za kompromitacja...
    Wracając, dalsza część pokoju również była utrzymana w ciepłych barwach, na szafce dostrzegłam kilka płyt winylowych, a na łóżku leżało mnóstwo ubrań, które Lila miała zamiar spakować następnego dnia.

* * *

    - O rany, kompletnie o tym nie pomyślałam... ile mogę zabrać walizek? Gdy lecieliśmy z rodzicami na wakacje to musieliśmy pilnować, aby nic nie przekroczyło dopuszczalnej wagi, a teraz całkowicie o tym zapomniałam.
    - Będziemy leciały prywatnym odrzutowcem, o nic nie musisz się martwić. - właśnie w takich momentach przydaje się to, że znam Jaggera, który to nie ma najmniejszego problemu z użyczeniem mi zespołowego samolotu.
    - Naprawdę? - spytała zszokowana Lila. - Nie przywykłam do takiego luksusu. Wynajęcie samolotu musiało kosztować fortunę...
    - Oj, o to się nie martw, mój znajomy się tym zajął i obeszło się bez żadnych kosztów. - odparłam z uśmiechem.
    - To dobrze. A właściwie to co będzie z moją szkołą?
    - Florentia odebrała z Twojej obecnej szkoły wszystkie dokumenty. Gdy dotrzemy do domu to mój asystent znajdzie coś odpowiedniego dla Ciebie. Wolałabyś prywatną czy publiczną?
    - Ja... eee... publiczną, nie chcę abyś niepotrzebnie marnowała na mnie pieniądze. - odpowiedziała zmieszana.
    - Szkoła w żadnym wypadku nie jest marnotractwem pieniędzy. To najlepszy cel na jaki można je przeznaczyć. - uśmiechnęłam się i zobaczywszy, że Lila zapina kolejną walizkę zapytałam czy to już koniec.
    - Zostały jeszcze tylko płyty, zdjęcia i felietony mamy. - odparła i przeszła do sypialni Fran i Jasona, a ja podążyłam tuż za nią. - To wszystkie wydania Fragility, zawsze zaznaczała wszystkie stroje, które jej się podobały. - powiedziała stawiając przede mną sporych rozmiarów pudło. - A tutaj są gazety, w których o Tobie pisali. Mama ciągle powtarzała, że uczysz ją życia i chciałaby być tak silną kobietą jak Ty... - dodała.
Dalszy czas spędziłyśmy w zupełnej ciszy, ale i tak byłam zadowolona z naszej dzisiejszej rozmowy, a tym bardziej z tego, że Lila coś dzisiaj powiedziała i nieco się otworzyła.
Szczególnie cieszyłam się z tego, że dowiedziałam się, co sądziła o mnie Fran. To urocze, że uważała mnie za silną. Ja osobiście nigdy tak nie sądziłam.
   
  

3 komentarze:

  1. Skomentuję w weekend- u mnie nowy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. I chuj strzelil. Moj lapek zaliczyl zgona systemowego. Nie wiem, kiedy zaczne nadrabiac. Przepraszam. :(

    OdpowiedzUsuń
  3. J. Isbell- nie podpisalam

    OdpowiedzUsuń