Lot samolotem minął całkiem miło. O wiele lepiej podróżuje się wiedząc, że wokół Ciebie nie siedzi kilkaset obcych ludzi. Rodzice oczywiście odmówili podróży z nami zaraz po tym jak dowiedzieli się, że chcę lecieć samolotem zespołu Micka. Stwierdzili, że on na pewno coś knuje i że będą się modlić o to, aby nie zorganizował jakiegoś zamachu. Komiczna sytuacja, ale to już chyba norma w przypadku moich rodziców. Jak już przy nich jestem to zdawałam sobie sprawę z tego jak ciężka rozmowa czeka mnie z mamą, nie wspominając już o tacie. Moje potajemne małżeństwo z Thomasem wyszło na jaw... mama zapewne stwierdziła, że lepiej będzie zacząć zamęczać mnie tym tematem za jakiś czas, jak już zdążę przyzwyczaić się do sytuacji z Lilianą. Naturalnie im się nie dziwiłam. Gdyby Giovanna wzięła ślub bez mojej wiedzy to zapewne musiałaby bardzo się tłumaczyć, a moja miłość do niej zmalałaby o jakieś pięć procent.
- Chciałabyś sama urządzić swój pokój czy może mam wynająć architekta? - zapytałam Lilę, która niemal przez cały lot siedziała wpatrzona w okno i wcale się nie odzywała.
- Sama się tym zajmę, architekt jest bardzo drogi...
- Lila, mówiłam Ci, że nie musisz przejmować się pieniędzmi. - odparłam. Nie rozumiałam tego, dlaczego Liliana aż tak bardzo martwiła się kosztami. Przecież nie musiała czuć się niezręcznie w związku z tym, że będę ją utrzymywać. Mi nie robiło to żadnej różnicy, a poza tym byłyśmy rodziną.
- Wiem, ale głupio się czuję. Nigdy nie miałam styczności z taką... hm, rozrzutnością. Rodzicom nigdy się nie przelewało i to dla mnie po prostu niezręczne, gdy proponujesz mi tak wiele drogich rzeczy. - odparła zmieszana.
- Rozumiem. Nie będę na nic naciskać, ale wiedz, że jakbyś czegoś potrzebowała to zawsze możesz mi powiedzieć. - powiedziałam i uśmiechnęłam się, ale Lila tylko odwróciła się w stronę okna i nic już nie mówiła.
* * *
Na lotnisku czekał na mnie Thomas. Na szczęście był sam. Byłam cholernie wdzięczna Mickowi za to, że wziął do siebie Giovanne i to na cały miesiąc. Z drugiej strony oznaczało to, że nasza rozłąka trwała aż dwa miesiące, ale przywykłam już do takiego stanu rzeczy. Vianna zapewne byłaby nie do wytrzymania, a Lila potrzebowała spokoju.
Tom przywitał się z nieco zdezorientowaną dziewczyną, ale ona nie była zbyt chętna do wszelkich rozmów i tylko szła obok nas prowadząc jedną ze swoich trzech walizek.
- Skończyliśmy już z przeprowadzką czy zostało coś jeszcze do przeniesienia? - zapytałam, gdy siedzieliśmy już w samochodzie.
- Podejrzewam, że to dopiero początek przeprowadzki. Ten dom ma pięć sypialni, z czego jedna jest dla nas, druga dla Liliany, trzecia dla Vianny, czwarta dla Jerry i piąta pozostaje wolna, urządzona jest tylko nasza, Vianny i Jerry, resztę trzeba ogarnąć. To samo z dwiema łazienkami na dole, salonem i moją pracownią. Aha, no i jeszcze Twój gabinet i garderoby. Ale za to zorganizowałem nam parking na pięć samochodów. Stwierdziłem, że lepiej mieć zabezpieczenie w razie jakbyś zechciała kupić nowy pojazd.
- Dobry pomysł. Resztę tych pomieszczeń urządzi architekt i jacyś faceci od remontów, ja nie mam zamiaru się tym zajmować. Romeo znajdzie kogoś dobrego.
- Aaa, musisz jeszcze jechać do starego mieszkania po kilka rzeczy... ekhm, Jima. Ja nie wiedziałem jak się za to zabrać. Poza tym zostało tam jeszcze kilka Twoich futer i jakieś albumy. Chcesz tam pojechać dzisiaj?
- Taa... jasne, będę męczyć się z przeprowadzką po tak długim locie... zajmę się tym jutro. A tak w ogóle to co z tym naszym psem? Jak jej tam było...?
- Gwen. Ma się świetnie. Jerry nauczyła ją załatwiania się na dworze.
- Najwyższa pora. Dlaczego jedziesz tak wolno? Toczymy się jak ślimaki. W takim tempie nigdy nie dotrzemy do domu. Ten samochód wyciąga niemal trzysta kilometrów, a ty jedziesz sześćdziesiąt. - upomniałam Toma. Tak wolna jazda zawsze doprowadzała mnie do szału.
Lila przez całą naszą rozmowę siedziała z tyłu i wcale się nie odzywała, całą uwagę skupiając na nowojorskich ulicach.
- No przecież się nie rozdwoję, kobieto. Jak mam jednocześnie z Tobą rozmawiać i prowadzić auto z taką prędkością? Chcesz, abym nas zabił? - spytał wzburzony.
- W takim razie siedź cicho i prowadź.
W znacznie szybszym tempie dotarliśmy na miejsce dwadzieścia minut później. Lila była wyraźnie zszokowana naszym domem, a tym bardziej metrażem swojego pokoju. Był naprawdę ogromny, z resztą tak, jak wszystko w tej rezydencji. Już kochałam ten dom.
- O, widzę, że Tom zorganizował szafę i łóżko. To pomysłowe z jego strony. Dasz sobie radę z rozpakowaniem czy mam Ci pomóc? - spytałam.
- Poradzę sobie, dziękuję.
- W porządku, jakby coś to śmiało do nas przyjdź. - odparłam z uśmiechem i wyszłam z pokoju, kierując się w stronę sypialni. Wyciągnęłam z pudła pierwszą lepszą piżamę i weszłam do łazienki, aby nieco się odświeżyć. Później zeszłam na dół, gdzie Tom - nie uwierzycie - czytał gazetę!
- Thomas, ogarnij się z tym czytaniem gazet! Aha, w ogóle to gdzie jest Jerry?
- Skarbie, bez nerwów. Jerry jest z Gwen na spacerze. Myślę, że powinniśmy porozmawiać. - powiedział, odłożył to nieszczęsne czasopismo i rozsiadł się na kanapie, a ja przysiadłam obok niego. - Jak to wszystko będzie teraz wyglądało? - zapytał.
- Tak jak wcześniej. - odparłam bez żadnego zawahania. - Trzeba znaleźć dobrego psychologa albo psychiatrę, my przecież nie pomożemy Lilianie z tego wyjść, możemy co najwyżej ją wspierać i dbać o to, aby miała u nas jak najlepiej.
- No tak, a co z Giovanną? Zastanawiałaś się nad tym jak ona na to wszystko zareaguje? Przecież o niczym nie wie, wróci od Micka, a my nagle powiemy jej, że ma... siostrę?
- Tak, powiemy, że to jej siostra cioteczna, która od tej pory będzie z nami mieszkała. Ona jest mądrym dzieckiem, zrozumie to.
- Mądrym, ale rozpieszczonym. Będzie jej ciężko z tym, że nasza uwaga będzie podzielona. Wcześniej liczyła się tylko ona, myślisz, że nie będzie miała z tym problemu?
- Myślę, że na początku trochę ją to uderzy, ale później się przyzwyczai. Damy sobie radę, Tom. - powiedziałam i wtuliłam się w ramię mojego męża.
- Ech... w końcu kto inny jak nie my? - spytał z uśmiechem i pocałował mnie w czoło.
Przez pół godziny oglądaliśmy końcówkę jakiegoś filmu Hitchcocka, w między czasie Jerry zdążyła wrócić ze spaceru z Gwen, a później zasypać mnie lawiną pytań. Przed północą położyliśmy się do łóżka, a pięć i pół godziny później zadzwonił budzik.
Bardzo chętnie podniosłam się z łóżka, a pierwszą rzeczą jaką zrobiłam było zajrzenie do pokoju Liliany. Naturalnie jeszcze spała, a w środku panował idealny porządek. Najwidoczniej wszystko spakowała do szafy, a walizki upchnęła pod łóżko. Idealnie.
W łazience zrobiłam to, co zwykle robiłam rankiem, a później zeszłam na dół w brązowym kombinezonie od Yves'a i elegancko pofalowanymi włosami. W kuchni pierwszy raz od kilku lat sama zrobiłam sobie śniadanie. W sumie to dosyć zdziwiło mnie to, że Jerry jeszcze śpi, ale przecież nie mogłam jej obudzić tylko po to, aby zrobiła mi kanapkę, tym bardziej, że poszła spać po pierwszej w nocy.
Uprzednio wkładając dziesięciocentymetrowe szpilki i okulary od Ray Bana wsiadłam do mojego czyściutkiego Lamborghini i ruszyłam w stronę redakcji. Niesamowicie stęskniłam się za tym miejscem. Czułam, że mogłabym nie wytrzymać dłuższej rozłąki z pracą. Fragility było czymś, co bardzo kochałam i było na drugim miejscu w mojej hierarchii ważności, zaraz po rodzinie.
Przed budynkiem czekał facet z obsługi, który każdego ranka otwierał mi drzwi od samochodu, a później zawoził auto do firmowego, strzeżonego garażu. Ja nie byłam wybitnie dobrym kierowcą i unikałam parkowania jak ognia, tym bardziej w przypadkach, gdy ma się do dyspozycji małą przestrzeń, a sąsiednie pojazdy mogą uszkodzić tak piękny i drogi samochód... lepiej nie ryzykować.
- PANI MARIA! ŁUHU! - Romeo wydarł się dosłownie na cały hol, gdy tylko przekroczyłam próg budynku, a przez ten szaleńczy odruch spadły mu okulary, których biedak nie mógł znaleźć. Schyliłam się i podałam mu jego szkiełka, po czym krótko się - uwaga - przytuliliśmy. Nigdy wcześniej nie pozwalałam sobie na takie gesty wobec pracowników, ale Romeo był kimś za kim naprawdę można było się stęsknić. W szczególności za tymi słodkimi, rozbieganymi oczkami...
- Jak tam? Myślisz, że potrzebny będzie lekarz, gdy wejdę na górę? - spytałam z uśmiechem.
- Oczywiście, że nie. Wszystkie papiery są uporządkowane, ma pani na biurku wykaz sprzedaży, wszystko to, co jest gotowe do nowego numeru i dziesięć kandydatek na asystentki oraz kawę z pianką bez cukru. - odparł.
Zaśmiałam się, po czym razem wsiedliśmy do windy. Romeo przez całą drogę do gabinetu zasypywał mnie opowieściami o tym, co się działo podczas mojej nieobecności; kto co robił, kto z kim ma romans, kto się w kim podkochuje...
Po dotarciu na miejsce faktycznie czekała mnie miła niespodzianka, wszystko było uporządkowane. Wszystkie zdjęcia z sesji w idealnej kolejności, artykuły sprawdzone i ładnie napisane oraz dziewczyny, które w większości miały doświadczenie w podawaniu kawy i organizowaniu spotkań, bo przecież nie ma to jak wymarzona posada.
- Romeo, posłuchaj mam do Ciebie pewną sprawę. - powiedziałam, gdy mój asystent wpadł do pokoju i zapytał czy wszystko jest dobrze zrobione.
- Jasne. - odparł i wyciągnął z kieszeni notesik.
- Jak najszybciej musisz znaleźć psychologa, musi być najlepszy w całym Nowym Jorku, nie pogardziłabym jakimś specjalnym doświadczeniem w sprawach z młodzieżom. Później jakiś architekt i ekipa remontowa, która uwinęłaby się ze wstępnym planem do końca tego tygodnia, cena naturalnie nie gra roli, byleby było szybko. Na koniec znajdź kilka najlepszych szkół w mieście, ma być najlepsza kadra, najlepszy poziom i najlepsze towarzystwo, żadnej patologii. Aha, i jeszcze potrzebuję kogoś, kto zająłby się sprzedażą domu w Weronie. Najpierw muszę z nim sama porozmawiać więc po prostu znajdź numer do kogoś dobrego.
- Tak jest. Już się robi. - odparł i chciał wyjść, ale odbił się od szklanej szyby. - Kurde, zawsze zapominam o tej szybie. Mogłaby być niebieska. - mruknął.
Czekaj, czekaj...
OdpowiedzUsuńI co potem, Zuziek?
No chyba nas nie zostawisz, co?