29 grudnia 2014

17. Goodbye my love.

    Z dedykacją dla Scarllet. ♥ 
Bo prawie się poryczałam ze szczęścia jak zobaczyłam, że jest tu ktoś nowy. xD

     Dochodziła dziesiąta rano. Przeglądałam się w lustrze, naciągając na dłonie czarne, skórzane rękawiczki. Włożyłam na siebie cienkie futerko i wielki kapelusz, który ograniczał moją widoczność, po czym opuściłam mieszkanie. Pogoda była okropna, temperatura nie przekraczała 293 K, a nad całym Paryżem wisiały szare, deszczowe chmury. Szybkim krokiem zmierzałam w stronę Père-Lachaise, aby nie spóźnić się na "uroczystość". Chciałam rozrzucić prochy Jim'a w Maroku, miejscu, które uwielbiał, ale Alain stwierdził, że to zbyt problematyczne i lepsze będzie pochowanie jego ciała na cmentarzu tuż obok Chopina, Moliera czy Claude'a Debussy'ego. Nie chciałam się z nim wykłócać. Moje nerwy były już wystarczająco naruszone.
    O godzinie jedenastej odbyła się niewielka procesja, w której, oprócz mnie wziął udział Alain Ronay, Agnes Varda, Robin Wertle, Bill Siddons oraz grabarz i czwórka mężczyzn od noszenia trumien. Do nikogo się nie odzywałam. Ukrywałam załzawione oczy pod kapeluszem i wpatrywałam się w kostkę brukową.
    Procesja zatrzymała się przy działce numer pięć, w drugim rzędzie szóstego kwartału. Nie było księdza, ani ceremonii religijnej. Mężczyźni złożyli trumnę w grobie. Obserwowałam to jak ciało mojego ukochanego spoczywa głęboko w ziemi i zanosiłam się płaczem. Czułam tak niewyobrażalną pustkę. Najgorsza była świadomość tego, że już nikt nie zdoła jej zapełnić i do końca życia... nie, DOŚĆ.
    Odchrząknęłam i powiedziałam cicho, że Jim chciał, aby nad jego grobem wyrecytowano kilka wersów. Później z pamięci zacytowałam ostatnie linijki Celebration of the Lizard

Już noc przybywa ze swym purpurowym legionem
Wracajcie do swych namiotów, do swych snów
Jutro wejdziemy do miasta moich narodzin
Chcę być gotów 

Mówiłam to tak cicho, że zapewne nikt mnie nie usłyszał, a jeśli nawet to pomyślał, że mamroczę sama do siebie jakieś głupoty.
- Będzie dobrze, Mario. Może tam będzie mu lepiej... - powiedział Alain, po czym oddalił się wraz z resztą ludzi. Zostałam tylko ja i mężczyźni, którzy zakopywali ciało Jim'a. Ciągle płakałam, przez cały czas odtwarzałam w pamięci wszystkie piękne chwile, które spędziłam u boku bruneta. Jego niezdarne oświadczyny, nasze planowanie ślubu, koncert The Rolling Stones, na którym się poznaliśmy...
Gdy grabarze zakończyli swoją pracę położyłam na świeżo usypanej ziemi trzy czerwone róże, po czym wróciłam do naszego mieszkania, aby spakować wszystkie swoje rzeczy i udać się do Londynu, gdzie miałam rozpocząć swoje nowe życie.
Dzień wcześniej zadzwoniłam do rodziców, potrzebowałam pomocy, a wiedziałam, że tylko oni mogą mi jej udzielić. Tata od razu pojechał do stolicy Anglii, aby kupić mi mieszkanie w Richmond. Nawet nie zdążyłam zastanowić się nad tym co mu odbiło, że rzucił wszystko tylko po to, aby pomóc swojej córce, z którą w dodatku był pokłócony. Widocznie jednak mnie kochał...

* * * 

    Ósmego lipca udałam się w podróż do Londynu, pozostawiając w Paryżu ciało mojego Jim'a, masę bolesnych wspomnień i przyjaciółkę, z którą nawet się nie pożegnałam. Na lotnisku czekał na mnie tata, który udawał smutnego i przejętego moją sytuacją, chociaż i tak wiedziałam, że w głębi duszy cieszy się z obrotu sprawy. Nie musiał wstydzić się za swoją córkę, która wdała się w znajomość z kimś takim jak Jim Morrison.
    Nigdy nie rozumiałam pieprzonej nienawiści rodziców do mojego narzeczonego. Ja na ich miejscu byłabym zachwycona faktem, że moja córka jest z tak wspaniałym poetą.  
    Niedługa podróż minęła w zupełnej ciszy. Wolałam, aby to mama siedziała na miejscu taty. Z dwojga złego była lepsza od niego.
Gdy stanęliśmy pod moim nowym domem dosłownie zaniemówiłam z wrażenia. Był ogromny... Uwielbiałam duże przestrzenie.
Byłam jedynym spadkobiercą majątku Jim'a więc z niewielką pomocą taty wszystkie pieniądze z konta mojej miłości znalazły się w moich dłoniach. Od razu oddałam rodzicom całą sumę, którą wydali na zakup domu.
    Po jakimś czasie moje samopoczucie nie uległo żadnej poprawie, ale to chyba nikogo zdziwi. Gosposia, którą zatrudniłam codziennie musiała pozbywać się z domu resztek talerzy, szklanek, wazonów i innych rzeczy, które w przypływie mojej furii zostały roztrzaskane o podłogę.
W jednej z kilku sypialni znajdowały się wszystkie rzeczy Jim'a, które zabrałam ze sobą z Paryża. W szafie wisiały jego skórzane spodnie, marynarki, koszule. Na półkach porozstawiane były jego zdjęcia, a głęboko w szafkach umieściłam zeszyty z jego wierszami, które nigdy nie były i nie będą opublikowane.
    Cały czas nosiłam na palcu srebrny pierścionek zaręczynowy, a przy wyrabianiu nowych dokumentów przedstawiałam się jako Maria Moretti - Morrison. Jim zawsze chciał, abym nosiła jego nazwisko więc chociaż tę jedną prośbę mogłam spełnić.

    - Pani Mario, telefon do pani! - krzyknęła pani Hussain.
Natychmiast zbiegłam na dół i wzięłam do rąk słuchawkę.
- Tom? - spytałam niepewnie.
- Tak, to ja. Chciałem Ci tylko powiedzieć, że za tydzień wracam z Visconsin i osiedlam się na stałe w Londynie. Musimy jak najszybciej rozpocząć budowę galerii. - oznajmił mój wspólnik.
Zawsze marzyłam o stworzeniu własnej galerii sztuki, ale nie chciałam samotnie zmagać się z całym procesem powstawania. Tommy zawsze powtarzał, że to świetny pomysł, poza tym również był miłośnikiem malarstwa więc cóż stało nam na przeszkodzie? Nie mogłam do końca życia utrzymywać się z cudzych pieniędzy.
- Doskonale, zadzwoń do mnie jak tylko dotrzesz na miejsce. - odparłam, po czym odłożyłam słuchawkę na widełki.

    Usiadłam w miękkim fotelu na werandzie wpatrywałam się w zadbany ogródek. Otwarcie galerii było dla mnie niesamowicie ważną sprawą, chciałam, aby wszystko było idealne, dopięte na ostatni guzik. Nie miałam żadnych innych perspektyw, ani planów na życie więc postanowiłam w całości oddać się pracy.
   
    W oddali usłyszałam dzwoniący telefon. Miałam ochotę wyrzucić go przez okno. Zero spokoju. Jerry jak zawsze zaczęła się wydzierać, przekazując mi, że ktoś dzwoni, bo przecież wcale tego nie słyszałam...
    - Matko Boska! Marie! Ja Cię chyba zabiję! Musiałam dzwonić do moich rodziców, oni zadzwonili do Twoich, Twoi zadzwonili do mnie i dopiero wtedy zdobyłam Twój numer telefonu! Dlaczego wyjechałaś z Paryża?! I dlaczego nawet się nie pożegnałaś? Ja odchodziłam od zmysłów!
- Przepraszam. - wyszeptałam i oparłam się o ścianę.
- Ech, no dobrze, powiedz lepiej jak się trzymasz...
- Nadal w jednym kawałku.

6 komentarzy:

  1. Dziekuje za dedykacje ^^
    Podczas czytania o pogrzebie sluchalam Pink Floyd - High Hopes, to pomoglo mi wyobrazic sobie to, tak jak ty chcialas... Ech, pogrzeby sa smutne. Nie dziwie sie rodzicom Marii, ze tak szybko jej pomogli. Byla ich jedyna corka. Znaczy jest. XD Czekam niecierpliwie na Led Zeppelin, moja droga! To bedzie piekne jak nagle sie pojawi Jimmy i zaczna ze soba rozmawiac jak za dawnych czasow :-) No nic, lece czytac Dried Flowers, Tobie rowniez zycze wspanialego nowego roku. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurwa, myslalam, ze nie napisalam komentarza i napisalam drugi raz, a tu sie okazuje, ze bedzie zatwierdzony X'D. Zignoruj tamte dwa xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Weszłam tu i... Wpatruję się w ten kawałek 'A' w tytule, bo wyświetliło mi się takie zjedzone. XD No, czubek 'A' jest taki niedokończony. Ale nie przyszłam tu o tym gadać, no coś Ty. XD Wygląd bloga widziałam już wczoraj, bo się tu kręciłam (a jakże). Podoba mi się, a co. Miałam kieeeedyś tam (jeszcze dzisiaj, przed godziną, choć dostałam wyraźny zakaz na zmienianie szablonu od mamy. Nie pytaj. XD) podobny, no, coś z takich samych. Wiesz o co chodzi. XD Także, no ten... Rozdział...? Tak, rozdział.
    Dziś będzie piosenka, musi nawet być. Żałobna, w sensie, na cześć Jima. Ale to później. Teraz idę do rozdziału - Dziwnie tak bez Jima... Ja chyba jeszcze nie uświadomiłam sobie tego, że jego już nie ma tutaj. Może za parę rozdziałów odczuję to bardziej. Zatęsknię...? Możliwe, bo teraz brakuje mi go trochę. Nie ma już tej osoby, która uspokoi Marię, po tym jak wpadnie w szał; nie ma osoby, która będzie kupować Marii drogie ciuchy, prezenty, wszystko co tylko by chciała. I tak się zastanawiam: Jak sobie Marie poradzi? Przecież nie należy ona do najbardziej rozgarniętych osób. Nie, dobra, to nie tak. Wiesz o co chodzi. Tak, znowu. XD No i jeszcze Tom zadzwonił. Czyli, że Maria wraca do pracy? No w sumie dobrze, może coś się tam stanie, może... Zajmie się czymś. Zarobi na siebie, nawet pomyślała, że nie może żyć za nie swoje pieniądze. Och, no, tak normalnie teraz będzie? Nie, nie będzie. Ona nadal będzie Marią Moretti-Morrison. Ona będzie AŻ Marią Moretti-Morrison. Tak jak do tej pory. Choć może się trochę zmieni? Nie wiem, nadal pamiętam tą akcję w jej szkole i tą dziewczynę. Dlatego właśnie tak bardzo nie lubię Marii.
    Ale teraz nadszedł czas na obiecaną piosenkę, w której nie wiem co napisać. Przecież ja nie napiszę nic żałobnego, nie potrafię, ja...
    1. Jima już nie ma,
    Marie potrzebuje leczenia,
    Psychiczne by się jej przydało,
    Bo wtedy by się działo (?),
    Ref. Ooo, Morrisonie, wróć,
    Bo Nam tu bez Ciebie smutno,
    A może pojawisz się już jutro?
    Przyjdziesz po Marii futro?
    (jutro, futro, jutro, futro...)
    2. Marie będzie pracować,
    Z Tomem, weź zobacz,
    Z Paryża wyjechała,
    I Rosalie nie poinformowała,
    Czy Ty widzisz, co się dzieje?
    (dzieje, dzieje, dzieje...)
    I tu jeszcze raz refren.
    Kochana Zuzanno, jak zawsze pięknie i również życzę Ci udanego nowego roku. Tobie, Ryszardzie, również. Kocham Was. ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z przyzwyczajenia nie patrzyłam w dół, ale... Rycha nie ma, Zuzanno!
      Dawaj go z powrotem, bo napadnę Cię z Tłuczkiem i Chuckiem Norrisem!!!!
      JA CHCĘ RYŚKA Z POWROTEM!!!

      Usuń
  4. Jestem Zuzanno!
    Powiem Ci, że kurczę prawie dostałam zawału. Jak kurczę nie mogłam wejść na Twojego bloga. Bo widzisz, niejaka Chihiro zablokowała, a pisała naprawdę zajebiście, a ja nie mogę poczytać, bo jest zablokowane. Możliwe, że ona nie wie, że tak zrobiła, a może specjalnie? Nie wiem, nie mam pojęcia...
    Ja rozumiem, że rodzicom Maddie nie odpowiadal Jim, ale jak mogą się cieszyć z jego lub jakiekolwiek śmierci? Trzeba nie mieć uczuć lub być bogatym snobem, dla którego związek corki z wchodzącą gwiazdą rocka był czymś...obrzydliwym. Jim, kochanie...<3 (*)
    Właśnie. Koncert Stonesów, których wlaśnie mam na koszulce pod grubą bluzą. Będzie Mick?
    Mam nadzieję, że Marie nie odwali czegoś takiego, że po trzech miesiącach zapomni o Jimie, bo to będzie okrutne. Wówczas nic jej nie ocali przed siłą moją i Bruce'a (Lee).
    No. Przynajmniej przyjeła jego nazwisko.
    Łeee...a ona nadal z tą galerią? Kto tam będzie chodził? xD
    No i dostała opierdol od Rosalie. Prawidłowo!
    Fajny rozdział, a ja lecę dalej :D ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. baj te łej- kiedy nadrobisz u mnie?

    OdpowiedzUsuń